wtorek, 25 lutego 2014

Jestem na dnie... i robię pompki


Plusem posiadania bloga lifestyle'owego jest pisanie o czymkolwiek chcę i nie przejmowanie się, czy będzie to pasowało do tematyki bloga. A zatem mogę napisać: jest chujnia i czuję się jakbym nie żył. I dobrze, że tak jest.

"Dlaczego od tak dawna nie piszesz? Co się stało?" No więc nic się nie stało. Ktoś mądry powiedział kiedyś, że nie ma czegoś takiego jak brak czasu - są tylko niewłaściwe priorytety. A moimi priorytetami były ostatnio: moje źródło pieniędzy i żeby przeżyć nieoczekiwane spierdzielenie się na głowę sufitu obowiązków, pierwszy raz tak poważnego od kiedy pracuję w wymarzonej branży.

Udało się to średnio, nadal nie wyszedłem spod gruzów. Ale tym tekstem nadaję sygnał "i'm alive", żebyście wiedzieli, że nie poległem na placu boju. A skoro każde trudne doświadczenie wzmacnia, to po wyjściu z tego będę pieprzonym supermenem.

Przez brak czasu i kilka innych fuckupów życiowych zostałem praktycznie bez niczego: bez fajnych, bardzo pozytywnych relacji z ludźmi, bez satysfakcji z pracy i bez miliona innych rzeczy, które budują fałszywe poczucie własnej wartości. I chyba pierwszy raz zrozumiałem, czym ta wewnętrzna siła powinna być.

Czy blog także był takim boosterem dla mojego ego? Na pewno. Wasze lajki i komentarze pod tekstami i na fejsiku dawały świadomość robienia czegoś potrzebnego i zajebistego. To nie tak, że bez nich bym skoczył z okna (a 10. piętro, więc żartów nie ma), ale wiecie jakie to uczucie, kiedy wszyscy poklepują po plecach i mówią, że jesteś dobry...

Dotarło do mnie dopiero dzisiaj, że kiedy dotąd traciłem coś, co sprawiało, że czułem się ważny, szybko starałem się to odbudować albo zagłuszyć. I robię to praktycznie codziennie. Zamiast zaakceptować brak i się z nim zmierzyć, wolę puścić głośniej muzykę, wyjść ze znajomymi, dowartościować się stanem konta, wylecieć na wakacje. Uciec. To wszystko jest pierdoloną ucieczką.

Przed czym uciekamy? Przed własnymi myślami. Niby wiemy, że jest źle, ale faktyczne zmierzenie się z sytuacją i zaakceptowanie jej jest trudne i bolesne. Nie chcemy tego, więc uciekamy. Często przez całe życie, często nieświadomie.

Im więcej traciłem w ostatnich dniach, tym mniej miałem rzeczy, w których mogłem szukać oparcia. W tym momencie z pełną premedytacją likwiduję sobie to oparcie - chcę się wywalić i spaść na dno i z tej pozycji odbudowywać poczucie własnej wartości. Bo bez tych wszystkich czynników zewnętrznych będę to mógł zrobić wreszcie prawidłowo: budować je w oparciu o siebie. Nie o uczucia drugiej osoby, nie o hajs, nie o pracę, fejm, bloga, lajki pod statusem czy co tam jeszcze powiększa mi ego.

Jest źle, ale paradoksalnie czuję, że to najlepsze, co mogło mi się przydarzyć. To poczucie, że nie mam nic i nikogo, motywuje mnie, żeby zwrócić się o pomoc do siebie. Wreszcie docenić WEWNĄTRZ i przestać szukać potwierdzenia swojej zajebistości u ciebie i reszty świata. I robię powoli te mentalne pompki na dnie, w samotności, żeby za chwilę móc się wspinać do góry bez wspomagaczy. #bezdopingu


Grafika: Scabeater

4 komentarze:

  1. Od dna łatwiej jest się odbić.
    Nie ma takiej siły (oczywiście nie licząc kryptonitu), która mogłaby Cię zniszczyć, "pieprzony [przyszły] supermanie".

    OdpowiedzUsuń
  2. Zależy też, jaki kolor ma kryptonit ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. yyy... ten tego no... zielony? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Będzie dobrze. Trzymam kciuki :-)

    OdpowiedzUsuń