sobota, 4 stycznia 2014

Najbardziej brutalne techniki motywacyjne


Techniki motywacyjne z reguły nie działają. W innym wypadku wszyscy spełnialibyśmy się na każdym kroku i w każdej dziedzinie. Masz cel życiowy i czujesz, że się do niego nie zbliżasz? Czas na motywację ostateczną: dwie brutalne techniki. Do jednej będziesz potrzebował kolegi, drugą możesz zastosować sam.


Potrzebujemy impulsów, żeby sobie coś postanowić (nowy rok), odwiedzić groby najbliższych (święto zmarłych) czy też często żeby docenić to, co mamy (najczęściej kiedy tego kogoś lub czegoś zabraknie). Nic dziwnego, że tak trudno przychodzi ludziom spełnianie marzeń. Po drodze tyle rzeczy może się wypierdolić. Albo zabraknie osób, bez których jesteśmy słabi. Sekundy mijają jedna za drugą. Tik. Tak. Tik. Tak. Siedzisz w miejscu. Twoje życie wręcz się cofa. Marzenia uciekają, przedawniają się, szarzeją i umierają. Czego potrzebujesz, żeby się obudzić i zacząć działać? Co będzie twoim impulsem, jeśli w połowie drogi stracisz wiarę?  

You're going to die!
To nie tylko filozofia carpe diem na haju. To coś więcej niż straceńcze spełnianie ukrytych pragnień Pezeta w Gdyby miało nie być jutra. Metoda motywacyjna w wykonaniu Tylera Durdena to impuls największy z możliwych. Każda mniejsza i większa tragedia jest świetnym powodem do zmiany. A śmierć? Pamiętasz tę scenę z Fight Club?



Kiedy Tyler przystawia pistolet do głowy sprzedawcy, tamtemu pewnie całe życie przelatuje przed oczami, a pęcherz urządza mu totalną masakrę w gaciach. W głowie słyszy tylko "You're going to die!". Dlatego kiedy zostaje uwolniony, doceni życie bardziej niż kiedykolwiek. I z perspektywą, że ten świr może jednak go sprawdzić, Raymond K. Hessel wkroczy ponownie na ścieżkę, którą porzucił, bo mu się wcześniej nie chciało. Czaisz? Nie chciało się, bo było za trudno. Wymówka wszystkich mięczaków, którymi ubija się drogę dla ludzi, którzy wiedzą, dlaczego tak ważna jest konsekwencja. 



Scena z Raymondem pokazuje, że nawet najgorsza sytuacja w naszym życiu może przerodzić się w potężną lekcję życia i zawrócić nas ze ścieżki przeciętności. Jeśli więc stało się coś złego, to odczuj to, ale potem wstań, otrzep kurz z kolan. Tylko dobre rzeczy mogą z tego wyniknąć.

Jeśli nie chcesz czekać, aż ktoś wymierzy w ciebie z pistoletu i w końcu jednak cię nie zabije, to powinieneś sprawdzić drugą metodę...

Zamknij się i zrób to!
Taktyka prosta jak budowa czołgu T55. A nawet prostsza: nie ma łatwego i szybkiego sposób na sukces. Trzeba zapierdalać. Podporządkować swoje życie temu, na czym ci zależy. W świetny, brutalny sposób opisuje to Owen z Real Social Dynamics:



Zależy ci na czymś. Tak cholernie mocno chcesz być taki i taki. Chcesz schudnąć, mieć świetną pracę, hajs, znajomych, być znanym blogerem, idealnym partnerem. Ale... tworzysz sobie mnóstwo wymówek. Popracujesz chwilę i po tygodniu się poddajesz, bo nie ma efektów. Porównujesz się z najlepszymi i stwierdzasz, że przecież nie ma to sensu, bo i tak nie będziesz tak samo dobry. Porzucasz więc działania. I siedzisz, czekając aż nagle to się stanie samo. Well, guess what?

Zamknij się i zacznij to robić. A jak coś się nie uda, to rób to dalej. Banał. Ale "wiedzieć" i "robić" w przypadku wielu osób dzieli ocean niekonsekwencji. Nie wiem, czy go w całości przepłynąłem, ale przestałem patrzeć na efekty działań i narzekać, że zajebiste życie nie spadło mi z nieba. Niektórzy jakby zamienili część narzekania na zaakceptowanie sytuacji i działanie, to mogliby naprawdę góry poprzenosić.

Mam dwa wielkie cele i całą masę mniejszych. Wszystkie łączy w tym momencie ta sama filozofia: zero rozpamiętywania i narzekania na to, co jest. Działanie, działanie, działanie. Nawet jeśli od zaciskania zębów mój dentysta będzie zgarniał dodatkowy hajs co miesiąc. Pamiętam, że ilekroć to stosowałem, to efekty były konkretne. Czas więc wziąć swoje cele w swoje łapy. Codziennie robić małe kroczki jedyną słuszną drogą do celu. Starą jak świat. Wszyscy o niej wiedzą. Stosują tylko najlepsi. Trzeba zapierdalać.

Odważ się.



Grafika: charliecurve

3 komentarze:

  1. Ale dlatego tak dobrze sprzedają się gazety i szkolenia motywacyjne. Każdy szuka drogi na skróty do szczęścia. Myśli, że to co wartościowe może przyjść łatwo. A niestety nie może. Trzeba sobie na to zapracować. Mniej lub bardziej przyjemnie. Łatwiej lub ciężej. Wszystko zależy od tego, co chcemy osiągnąć. Oglądanie tysiąca filmów, czytanie książek motywacyjnych. To nic nie da, jeśli nie zacznie się działać.

    OdpowiedzUsuń
  2. a jak to jest z Tobą? :>

    OdpowiedzUsuń
  3. Ze mną jest różnie. Jak cel wyznaczam sobie zupełnie sama, bo ja chcę, to motywacja nie jest mi potrzebna. Po prostu robię to, co chcę i muszę. Kiedy jednak wpadnę na pomysł zrobić coś, bo wypada/powinnam/dobrze by było… to pomysły na motywowanie się przychodzą do głowy nieustannie, a działania z tego nie jest za dużo :-) Był taki okres w moim życiu, że próbowałam sprostać wizji innych ludzi (np. rodzice z pracą i studiami). Udało mi się, a moja wiedza w zakresie motywacji wzrosła do potężnych rozmiarów. Teraz, jak np. z blogowaniem, robię to, co chcę i to jest piękne :-)

    OdpowiedzUsuń