środa, 1 stycznia 2014

Życzę ci wszystkiego najgorszego!


Ale zamiast wyzywać mnie od buców, doczytaj do końca. Będziesz wtedy wiedział, dlaczego ci tego życzę.


W składanych życzeniach bardzo rzadko chodzi o to, żeby się spełniły. Przez 25 lat życzono mi zdrowia, a mimo to skręcałem kostki, łamałem ręce i stale rozwalam swój wzrok. Życzono mi też skończenia studiów, które na razie bardziej kwalifikują się na neverending story, którego wcale mi nie żal. Nie zliczę, ilu miłości i dziewczyn chciano dla mnie, które w połączeniu z życzeniami o kasie pozwoliłyby na żywot nieporównywalnie lepszy od tego Hugh Heffnera. A nawet kiedy któreś życzenia się spełniały, to była w tym tylko moja zasługa. 

O co więc tak naprawdę chodzi? Osobistymi życzeniami pokazujemy, że wiemy o tym drugim człowieku coś więcej. Wiemy, czego pragnie lub potrzebuje. Dzielimy się z tą osobą swoimi myślami na jej temat. Ujawniamy swoje  szczere intencje, sympatię i wiarę, że będzie jej naprawdę dobrze na tym świecie. Dlatego tak piękne jest składanie życzeń osobom, którym wiadomo, co wtedy powiedzieć, a tak nieszczerze brzmią w mojej głowie wszystkie standardowe formułki "wszystkiego najlepszego i sto lat", które służą jedynie spełnianiu ubzduranego konwenansu. Pamiętaj, jeśli nie jesteś Sheldonem Cooperem, to stać cię na więcej.


W składanych życzeniach bardzo rzadko chodzi o to, żeby się spełniły. Bo zwykle życzymy komuś rzeczy, które MYŚLIMY, że dadzą mu szczęście. Łukasz Jakóbiak w rozmowie z Agnieszką Szulim powiedział kiedyś: "Powinniśmy sobie życzyć złych rzeczy, ponieważ one najbardziej nas kształtują"...

Wywalenie z pracy może spowodować, że "uwolniony" człowiek wreszcie dostanie bodziec do znalezienia tej, która sprawiać mu będzie radość. Może ten związek, którego mu życzyliśmy, aby trwał w najlepsze, też nie jest dla niego najlepszy i lepiej, żeby się rozpadł, aby zrobić miejsce nowemu. Może dopiero na przekór życzeniom zdrowia to właśnie poważniejsza choroba nauczy kogoś większego poszanowania dla własnego życia i otworzy oczy. 

Często my sami nie wiemy, co jest dla nas najlepsze, i tkwimy w dziwnych stanach. Boimy się wyjścia na nieznane wody. Jesteśmy tam, gdzie czujemy dno pod nogami. Jesteśmy taaaacy "bezpieczni". Wyrzuceni ze strefy komfortu szamoczemy się, walczymy o utrzymanie głowy nad powierzchnią głębokiej wody, na którą nas rzucono. I nagle uczymy się w tych warunkach lepiej pływać. Lepiej żyć. Złe rzeczy, które nam się przydarzają, na koniec i tak robią nam dobrze. Hartują, budzą do działania i wyniesienia życia na wyższy, bardziej świadomy poziom. Dlatego właśnie życzę ci wszystkiego najgorszego.



Grafika: Matt Erasmus i kudomomo

Podobny wpis: Nie życz mi 100 lat