wtorek, 11 marca 2014

Obserwują nas


Teraz się tym zachwycamy, zaraz będziemy przeklinać?

Kiedy widzę marki wychwytujące komentarze ludzi w sieci, zachwycam się (jako fan branży). Zboczenie zawodowe, ale wprost uwielbiam obserwować, jak Playstation wykorzystuje monitoring do animowania ludzi na twitterze, a równie miło łechcze mojego ego fakt, iż browar Amber komentuje moją ostatnią noc z ich piwami. Teraz to jest fajne, bo jako konsumenci zrobiliśmy się wybredni i potrzebujemy zagłaskania, a powiedzenie "nasz klient, nasz pan" pojmujemy chyba zbyt dosłownie. Jesteśmy jak szlachta, która wpada do karczmy: poje, popije, porucha, zrobi burdę i wyjdzie, bo jej wszystko wolno.


Puśćmy na chwilę wodze fantazji, której zbiegnięcie się z rzeczywistością to już nie kwestia lat, a bardziej miesięcy. Firmy inwestujące w monitoring social mediów nie wzbudzają najmniejszej sensacji. Kupuję buty Nike'a, które rozpadają się za szybko, reklamacji sklep przyjąć nie chce, więc co... piszę negatywny status na temat Nike'a. 5 minut później pojawia się odpowiedź od samej firmy, która próbuje być jednocześnie pomocna, głaszcząca mnie jako konsumenta i tłumacząca, że nic nie da się zrobić, ale i tak są fajni. A poniżej mamy jeszcze Reeboka i Adidasa bijących się na kreatywne komentarze o to, którzy wypadną lepiej. Wszędzie wpychają mi się z butami, a moja przestrzeń jest tylko polem do walki i robienia sobie PR-u na tle konkurencji.

Jeszcze bliżej jesteśmy tego, aby piwa na twitterze obserwowały #alkotwitter i pod naszym ćwierknięciem z tym hashtagiem reklamowały swoje wyroby. Na początku będziemy się tym zachwycać, potem będziemy przeklinać.


Wróćmy do teraźniejszości. Nie pożyliśmy sobie za długo z pełną (do)wolnością słowa w rzeczywistości wirtualnej. Przez kilka ostatnich lat wydawało nam się, że internet to bardzo dziki zachód, a dziś coraz więcej w nim szeryfów, którzy zaglądają pod każdy kamień i oskarżają go za psucie krajobrazu i śmiałość w leżeniu. Dziś za mało rozsądny status możemy zostać wylani z pracy. Ktoś może nas nawet pozwać, jak przydarzyło się to Szczepanowi Twardochowi, który w kilku niewybrednych słowach podsumował decyzję sądu o nieuznaniu Ślązaków jako odrębnego narodu.


To oczywiście głupota komentujących, bo sami wypięli tyłek, po czym dziwili się, że ktoś ich zerżnął. Co nie zmienia faktu, że jakoś tak niekomfortowo możemy się zacząć czuć z tym całym monitoringiem i ciągłym patrzeniem na ręce.

Jakby tego było mało, docierają do nas kolejne informacje z cyklu "chyba wolałem żyć w nieświadomości". Wiedzieliście, że wystarczy mieć włączone wyszukiwanie sieci wi-fi w smartfonie, żeby nasze urządzenie było cały czas śledzone (a my razem z nim)? Do tej pory sądziłem, że takie rzeczy to tylko robią super hakerzy w House of Cards, a ewentualnie jakieś FBI czy CIA ma dużo groźniejszych osób do śledzenia niż ja, przeciętny, mały żuczek z Polska. Nie chcę nawet myśleć, kto może mnie namierzać i w jakim celu, ale poważniej zacząłem się zastanawiać nad wyrzuceniem telefonu i ucieczką na Dominikanę. Czy Kiedy to będzie koniecznością, aby uwolnić się od kontroli?


O takiej pseudorzeczywistości mogłem do tej pory czytać u Orwella czy oglądać ją na przykładzie nieświadomego niczego bohatera Truman Show. Ale jeszcze bardziej przypomina mi się inna, kultowa pozycja w literaturze, którą aż zacytuję: "FaceBóg jest wszechobecny - wszystko wie i wszystko widzi". Mnie przeraża już, ile o mnie wiedzą tacy Macieje Dziedzice, a jak jeszcze powierzymy taką wiedzę ludziom z mniejszą wyobraźnią i dołożymy rozwój technologii... Brrrr...

Co będzie za 5 lat? Internet stanie się w pełni publiczną przestrzenią, gdzie pod statusem z użyciem kilku "kurw" komentować nam będzie policja, zamieszczając w pdf-ie mandat za przeklinanie?

7 komentarzy:

  1. Pamiętaj, że śledzę na których wydarzeniach się klikasz :P To groźniejsze niż w House of Cards

    OdpowiedzUsuń
  2. O właśnie, nie wspomniałem o motywie "stalker jest w każdym z nas" ;)
    Przerażające, ile się można dowiedzieć o znajomych, będąc często na fb...

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem Ci, że im częściej czytam takie rzeczy, tym bardziej mam ochotę pozbyć się wszystkiego i zniknąć. Tylko czy jest gdzieś na świecie miejsce wolne od kontroli?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten kokosankowy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tam, gdzie nie masz telefonu...?

    OdpowiedzUsuń
  6. Justyna z justynaenbarcena11 czerwca 2014 23:08

    sama mialam pomysl na podobnego posta- moze kiedys go napisze (jak zbiore material ;) )

    OdpowiedzUsuń
  7. Justyna, czekam na Twój punkt widzenia!

    OdpowiedzUsuń