czwartek, 12 stycznia 2012

Najpiękniejszy piłkarski moment 2012 roku


Tak, dobrze przeczytaliście tytuł. Wcale nie mam na myśli roku ubiegłego, a ten obecny, który ledwie co się zaczął. Nie mam jednak wątpliwości, że ta najwspanialsza chwila za nami, że cholernie ciężko będzie ją przebić czymkolwiek. Bo symbole i legendy kochamy najmocniej.

"Najtrudniej docenić coś, kiedy to mamy. Dopiero, kiedy zostaniemy czegoś pozbawieni, zdajemy sobie sprawę z tego, co straciliśmy" - jedna z najprawdziwszych i najprostszych maksym. I to taka, na którą wciąż się nabieramy. Ostatnio te słowa znów są nieprawdopodobnie aktualne, a to za sprawą jednego człowieka - Kanoniera, który opuścił Arsenal i przeszedł do Barcelony, a potem odleciał do Stanów na emeryturę.

Zawodnicy, którzy opuszczają Europę, skazani są na zapomnienie. Czasem przypominamy sobie o Beckhamie promującym futbol w Los Angeles, o Eto'o kopiącym łaciatą za grube miliony gdzieś w głębokiej Rosji i wielu, wielu innych. A kiedy już któryś z tych zawodników przyjdzie nam na myśl, to najczęściej jedynie wzdychamy, ze słowami na ustach "a pamiętasz jak...?". Tym razem jesteśmy jednak świadkami historii pięknej. Bo oto ten wielki gracz powraca do klubu, dla którego jest żywą legendą. Thierry Henry nie mógł wrócić do Londynu w lepszym momencie. Arsenal od miesięcy pogrążony jest w chaosie, stracił latem kluczowych zawodników (Fabregas, Nasri), dla wielu także w swojej filozofii wychowywania młodych zawodników i nie sprowadzania tych doświadczonych zatracił się Arsene Wenger... Największą siłą tego klubu są w tym momencie kibice, którzy nie odwrócili się od zespołu, mimo słabej gry i wyników. Popatrzcie chociażby, ilu ich jest wśród polskich fanów piłki nożnej na twitterze - przewyższają ilościowo kibiców dowolnego innego zespołu. Teraz ci fani przeżywają niesamowite chwile, bo powrót Henry'ego jest niczym historia z jakiegoś filmu, coś, co normalnie się nie zdarza. Powrót, i to w wielkim stylu, bo symbol wraca znów, by uratować swój klub. Uchwycić jego tożsamość. Tchnąć ducha wiary. Zaszczepić mentalność prawdziwego Kanoniera wśród innych zawodników. Nie ma lepszego człowieka do tego zadania (no chyba że do grania wróci Dennis Bergkamp;).


Co czuł Henry, wchodząc na boisko meczu pucharowego z Leeds United, wie tylko on. Widać było na jego twarzy wielkie skupienie. Za to w momencie, kiedy zdobył decydującego gola, jego wybuch radości musiał udzielić się każdemu fanowi futbolu. Bo oto legenda potwierdziła swoją klasę, Francuz przypomniał kibicom te wszystkie wspaniałe momenty, strzelając bramkę w swoim stylu - wewnętrzną częścią stopy po długim słupku. Henry. Symbol. 14. W ciągu najbliższych dwóch miesięcy kibice Arsenalu będą doceniać każdą minutę jego obecności w klubie - wiedzą, co stracili kiedyś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz