piątek, 10 lutego 2012

Jestem zawsze na plus - wywiad z Marcinem Rosłoniem


Marcin Rosłoń, znany głównie jako piłkarz Legii Warszawa i komentator stacji Canal +, ujawnia, że zajawek życiowych ma dużo więcej. Przewodniczącym PZPN raczej nie będzie, ale już Rosłoń jako manager, trener czy sędzia - to nie brzmi tak nieprawdopodobnie. Ostatnio Marcin może sobie do CV dopisać słowo "pisarz", w końcu pierwszy krok w tę stronę ma już za sobą. Jeszcze w 2011 została wydana pierwsza książka Jego autorstwa, czyli "Mowa Trawa". Ale po kolei...

Boomer: Ciężko było zerwać z futbolem?

Marcin Rosłoń: To był 2006 rok, kiedy przestałem grać w piłkę w Legii. Było mi ciężko rozstać się z dużym boiskiem, natomiast musiałem podejmować dorosłe decyzje: czy zostać już tylko w Canal+ i pracować jako komentator i dziennikarz sportowy w tej redakcji, czy jednak szukać swojego szczęścia gdzieś poza Warszawą. Inne kluby tutaj w okolicy nie wchodziły w grę, bo nie chciałem grać w trzeciej lidze, np. w Mazowszu Grójec. Myślałem tylko o Ekstraklasie. Dostałem propozycję z Lechii Gdańsk, która wtedy grała w drugiej lidze, i tak się zastanawiałem. Pojawiła się jakaś nieostra propozycja z Grecji, gdzieś ktoś by mnie wysłał na Cypr, natomiast to było tylko może, może, może… Żaden trener z Ekstraklasy się na mnie nie zdecydował wprost i po dwóch miesiącach takiego wyczekiwania zdecydowałem się podpisać kontrakt z Canal+ i tak zostało. Potem był futsal w Warszawie – to taka moja kolejna przygoda z rozkręcaniem ekstraklasowej drużyny. Udało się awansować i to było piękne, bo to stworzyliśmy razem z grupą kumpli z Uniwersytetu Warszawskiego. Jednak w jakimś momencie stwierdziłem, że to już nie ma sensu. Bycie byłym zawodowcem z taką czasami chorą ambicją, jeśli chodzi o zwyciężanie, wśród amatorów stało się uciążliwe. I dla tych amatorów, i dla mnie. Ja zdecydowałem się spasować i skupiłem się na bieganiu. To jest teraz taka największa pasja mojego życia.

A jakie masz cele związane z bieganiem? To są raczej większe dystanse?

Większe. Boję się tego i moja rodzina też się boi, że będą jeszcze większe. Przebiegłem teraz w sierpniu 120 kilometrów wokół masywu Mont Blanc – to był mój bieg życia do tej pory. Ale mam już zgromadzonych 5 punktów kwalifikacyjnych na przyszłoroczne 166 km wokół tego masywu. Tutaj nie ma barier, nie ma końca. Można biegać 24 godziny, 48 godzin. Są mistrzostwa Polski czy świata w tych biegach… Myślę, że to będzie się rozwijało. Bardzo pociągają mnie góry. Bieganie po lasach, górach, ścieżkach. Ktoś powie: „Zwykły maraton uliczny to jest dla ciebie pestka”, a to jest zupełnie inna bajka… Tam biegnę, żeby przebiec 120 km, tutaj biegnę, żeby pobić swój czas. Obecnie to 3 godziny, 2 minuty i 49 sekund, a dla maratończyka-amatora najfajniejszy czas to jest, jak jest „2” z przodu. Wszystko co poniżej 3 godzin już oznacza, że jesteś bardzo dobrym amatorem. Tego jeszcze nie osiągnąłem i to jest mój cel prywatny na przyszły rok, jeśli chodzi o maratony uliczne. A biegi górskie… jest ich bez liku.

Nadal zdarza Ci się biegać do redakcji Canal+?

Zdarza mi się biegać do redakcji lub do znajomych. Jak gdzieś jedziemy, np. na Zacisze - a mieszkamy na Ursynowie (to jest odległość 25 km) - to żona pakuje się do samochodu z córką, a ja biegnę. Zabieramy ciuchy na zmianę i tam się kąpię. Ale różnie to bywa. Teraz mam okres roztrenowania, czasami mi się w ogóle nie chce przez trzy dni wyjść pobiegać. Potem mnie wyrzuty sumienia tak męczą, że wkładam buty i biegnę do lasu. Taki optymalny dystans dla mnie teraz, żeby dobrze się czuć, to jest 15 km, w sezonie nawet 35.

Kiedy pierwszy raz ktoś Ci powiedział, że masz radiowy głos lub chociaż taki, który nadaje się do komentowania?

Ten głos to jest wielki kapitał dla każdego komentatora, natomiast ja swojego do końca nie potrafię tak w 100% docenić. Nie jest to głos lektorski, na pewno czytanie przeze mnie filmów nie wchodzi w rachubę, nie jest to też głos jak Jacka Laskowskiego - w komentatorskiej gwarze mówi się, że jest to głos „z dupy” – mocno pracuje przepona i to jest taki bardzo niski, tubalny głos. Są tacy komentatorzy, którzy mają świetny głos. Mój zwraca uwagę i przykuwa właśnie tym, że nie jest taki niski, jest bardziej emocjonalny, zaangażowany. Ale czy to jest głos radiowy? Nie wiem, nie pracowałem nigdy w radiu, natomiast jest to moje wielkie marzenie, żeby kiedyś mieć swoją audycję. To super przygoda, w dodatku nie widać cię, więc z jednej strony jest mniejsza presja, ale z drugiej zupełnie inna specyfika roboty, bo to wcale nie znaczy, że jest łatwiej czy luźniej.


A jak zaczęła się Twoja przygoda z komentowaniem? Zawsze na boisku miałeś tyle przemyśleń jak grałeś?

O mnie mówiono: „Przeciętny piłkarz obdarzony nieprzeciętną inteligencją”. Na pewno znacznie bardziej wiedziałem, jak zagrać piłkę, niż potrafiłem to zrobić. W 2001 roku trafiłem do redakcji Canal+ dzięki prezesowi Markowi Pietruszce i Januszowi Basałajowi, którzy byli wtedy na tych górnych stanowiskach w Legii i Canal+. I jak trafiłem, to zostałem. Na początku jako ktoś minimalnie rozpoznawalny w środowisku piłkarskim. W tej redakcji miałem o tyle łatwiej, że tam wszyscy byli pasjonatami piłki, byli już wtedy bardzo doświadczonymi dziennikarzami o uznanej marce, a ja dopiero wkraczałem w ten świat. Chodziłem na trening, potem biegłem do redakcji i tak wyglądał mój niemal każdy dzień. W pewnym momencie to było groteskowe, bo łączyłem pracę komentatora z grą w Ekstraklasie w barwach Legii Warszawa. Tam oczywiście zdobyłem mistrzostwo, ale potem wyczerpała się ta formuła współpracy, rozwiązałem kontrakt i podpisałem z Canal+. I teraz jestem już tylko i wyłącznie człowiekiem tej stacji.

Uważasz to za duży plus, że jesteś byłym piłkarzem? Czy to Ci bardzo pomaga w pracy komentatora?

To, że zdobyłem medal Mistrza Polski w 2006 roku, jest niewątpliwie wielkim osiągnięciem. Zwłaszcza, że zdobyłem go w koszulce Legii po kilku sezonach bez mistrzostwa. Mija 6 lat i jak na razie nie ma kolejnego takiego tytułu dla Legii. Bycie byłym piłkarzem mi na pewno bardzo pomaga w środowisku piłkarskim, bo nikt nie patrzy na mnie jak na dyletanta i nie mówi: „A, ten grał w trzeciej lidze, to co on ma do powiedzenia”. Piłkarze często tak upraszczają, że jak ktoś nie grał w piłkę, to nie może być ani dobrym trenerem, ani sędzią czy komentatorem. Wiemy, że to są wierutne bzdury, bo przykłady takich gości jak Jose Mourinho, Rafael Benitez czy Arsene Wenger to udowadniają. Oni wielkich karier piłkarskich nie zrobili, a są jednymi z najlepszych managerów na świecie. To bycie piłkarzem mi na pewno pomaga, natomiast trzeba tak ukierunkować te swoje umiejętności, tę przeszłość, żeby nie było, że ja jestem tylko od gadania o sprawach czysto piłkarskich i nic innego nie umiem powiedzieć. Mój potencjał był zawsze taki, że byłem dość inteligentny, w szkole mi nauka szła bardzo łatwo, ponadto mam swobodę wypowiedzi, taką potoczystość. I gdzieś tak się to sprzęgło, że zostałem komentatorem piłkarskim, który jest ceniony w środowisku właśnie za to, że rozumie, co piłkarze chcą zrobić od początku do końca, rozumie sędziów, jak popełniają błąd. Ja nikogo nie wybielam za wszelką cenę, nikogo nie chwalę na siłę, ale nikogo też nie krytykuję. Po prostu obiektywnie analizuję to, co się wydarzyło, lub to, co się mogło wydarzyć. Ja cały czas pozytywnie mówię o piłce, bo ją uwielbiam jako grę i szukam pomysłów oraz dobrych rozwiązań, na które mnie nigdy nie było stać. Nie ma tak, że jestem zazdrosny, że ktoś dobrze podał czy coś z tych rzeczy. Ja jestem cały czas na plus.

Jak wygląda to Twoje przygotowanie się do meczu? Czy tylko wpadasz do studia, zerkasz na statystyki i jedziesz? Czy to jednak jest bardziej żmudna praca, żeby do każdego meczu się bardzo dobrze przygotować?

To jest proces, który jest różny w zależności od wydarzenia. Jeżeli to jest mecz ligi angielskiej, który ja robię trzy razy w tygodniu – sobota, niedziela, poniedziałek lub dwa w sobotę, a w niedzielę jeden – to jest to niewątpliwie łatwiejsze. Anglicy mają świetne strony dotyczące sportu, więc bardzo łatwo się z nich przygotować. Po drugie, jak to już jest 11 kolejka Premier League, to wiesz, o czym mówisz. Manchester United komentowałem już 5-6 razy, Queens Park Rangers – 4 razy, kilka razy Arsenal… Poza tym jeśli siedzisz w tym, interesujesz się, to jest o wiele łatwiej. Nie musisz oglądać każdego meczu czy siedzieć nad notatkami osiem godzin, żeby udowodnić, jak dobrze się przygotowałeś, nikogo to nie interesuje. Możesz przygotowywać się pięć minut, ważne, żebyś nie mylił piłkarzy, wiedział o czym mówisz i żeby to wszystko było strawne. Nie umiem więc powiedzieć, że przygotowuję się np. dwie godziny do meczu, zawsze jednak mam ze sobą kilka kartek ciekawostek. Co z tego wybiorę, to już moja sprawa. Ponadto mam jeszcze współkomentatora albo eksperta u boku.

Jaki był najdziwniejszy mecz albo sytuacja, jaką zdarzyło Ci się komentować?

Dziwny był bardzo mój debiut komentatorski, jeszcze nie jako samodzielnego komentatora, a jako eksperta. Pojechaliśmy na mecz Górnik Zabrze – Legia Warszawa. Ja bardzo czekałem na tę chwilę, żeby usiąść, pokazać się w okienku, w kamerze, przygotowałem sobie strój i bardzo mocno to przeżywałem, bo to były moje początki w Canal+. Przyjechaliśmy na ten mecz do Zabrza, zaczęliśmy komentować i zaczął padać śnieg… Spadło go tyle, że po 20 minutach sędzia przerwał mecz! Mówię: „Co to jest za debiut, jakiego ja mam niefarta?” Przyjechaliśmy komentować, spadł śnieg, boisko jest zasypane i sędzia zastanawia się, czy wznowić grę… Myślę wtedy: „Debiut 20-minutowy, ależ katastrofa..” Ale wreszcie wznowili grę i było już dobrze. Akurat wtedy Legia przegrała 0:1, Kaondera strzelił gola dla Górnika. A w ogóle to jak wyjeżdżaliśmy z Warszawy, to jeszcze Janusz Basałaj miał drobną stłuczkę, więc te wszystkie wydarzenia były trochę nietypowe. Ale nie miałem takich przygód, że np. spóźniłem się na mecz, że nie dojechałem, że coś się totalnie popsuło, że popełniłem jakiś błąd czy komentowałem mecz Norwich City z Blackburn Rowers, a mówiłem o zupełnie innych zespołach. Takich przypadków nie było. Nie miałem tez biegunki, że musiałem wybiegać z dziupli komentatorskiej – wiadomo, to przypadłość, która może przytrafić się każdemu, nie musisz być komentatorem, żeby dopadło cię rozwolnienie. Czasami pytają się nas, komentatorów, czego się najbardziej boimy – jeden czkawki na antenie, drugi, że się zacznie śmiać i nie będzie w stanie powstrzymać… Ja najbardziej mam taką obawę, że jak się najem przedziwnych rzeczy wcześniej, może to się odbić jakąś niestrawnością i problemami żołądkowymi. Takie moje komentatorskie widmo.

Rzadko który komentator czy były zawodnik jest w stanie napisać książkę i to taką, która będzie dobrze odbierana w środowisku. Powiedz, skąd wpadłeś na pomysł na Mowę Trawę? Już wtedy wiedziałeś, że to będzie sukces?

Dalej nie wiem, czy to będzie sukces. Mam nadzieję, że to będzie coś, co będzie odebrane w środowisku bardzo pozytywnie i się przyjmie. I że od emerytów i rencistów aż po młodych chłopców, którzy kochają futbol, przez kibiców, piłkarzy i trenerów – że wszyscy będą chcieli to przeczytać, będą zadowoleni i każdy wybierze sobie z tego coś, z czym piłka się mu kojarzy. Taki był zamysł, bo to jest pozytywna lektura. Mało jest książek tego typu w Polsce. W ogóle rynek książek sportowych ogranicza się przede wszystkim albo do książek związanych z historią naszych reprezentacji w różnych dyscyplinach, albo z opowieściami o ludziach, którym się z jakichś względów nie powiodło, ich kariera się załamała, bo mieli problemy zdrowotne albo wpadli w nałogi. Jest też sporo autobiografii różnych sportowców. Natomiast nie ma czegoś, co pozwala wejść na moment do szatni piłkarskich, poczuć ich smak, zapach, podsłuchać, jak rozmawiają piłkarze... Mowa Trawa taką lekturą właśnie może być. A pomysł wziął się stąd, że mieliśmy swego czasu w Canal+ taki program, który nazywał się właśnie Mowa Trawa. Powstały wtedy dwa krótkie odcinki, ja się tym zajmowałem i miałem swoją bazę haseł. Potem gdzieś zostawiliśmy ten projekt na boku, ale ja po kilku latach wróciłem do niego. Zacząłem pisać, najpierw dla siebie, i w końcu powstał z tego słownik piłkarskiej polszczyzny.

Jest tam dużo anegdot, cytatów, Twoich własnych wspomnień. Łącznie można tam znaleźć coś koło 200 pojęć… Jak długo zajęło Ci pisanie tej książki?

Faktycznie to było bardzo dużo materiału i jak skończyłem pisać, to zdałem sobie sprawę, że minęło 15 miesięcy, nawet nie wiedziałem kiedy. Potem kolejne miesiące poszły jeszcze na proces wydawniczy, który także nie jest dwutygodniowy, ale co najmniej kwartalny. Tworzenie takiej książki to jest dużo myślenia, szukania, zastanawiania się, rozmawiania z innymi ludźmi, jak się mówiło w szatniach 5-ligowych, jak w 3-ligowych, jak mówiliśmy w juniorach, jak to było w Legii czy w dorosłym życiu. Oczywiście masę z tych pojęć miałem w sobie, w swojej głowie, czułem je, patrzyłem na każdą część swojego ciała i mówiłem „goleń – tutaj się nakłada ochraniacze, czyli deski”, „stopy – zastanawiałem się, jakie buty piłkarskie – czy lanki, wkręty, sztole, trampkokorki, śniegówki” i tego typu historie… To jest 130 haseł, które mają masę podhaseł i dodatkowo jeszcze 70 piłkarskich prawd, więc nawet tego się nie da tak dokładnie policzyć. Jest hasło „pole” dotyczące boiska, natomiast tam jest kilkanaście innych określeń, jak się mówi w szatni piłkarskiej na boisko. Przecież są boiska nierówne jak „kartofliska”, są boiska piaszczyste jak „sahary”, są wielkie jak stadion Maracana, są równe jak „stół” czy „dywan” i to można mnożyć w nieskończoność. Na Śląsku ktoś powie, że jest „hasiok”, czyli śmietnik albo że jest „gryfna flecha”, czyli fajna murawa. To są właśnie te uroki pisania o piłce nożnej. Ale też nie chciałem popadać w przesadę i pisać, jak się na wszystko mówi na Śląsku, bo tam się na wszystko mówi inaczej.

A były jakieś zwroty, które także Ciebie zaskoczyły? Czy były może jakieś fantazyjne określenia, że nie spodziewałeś się, że się tak mówi na jakąś rzecz czy zagranie?

Mam takiego dobrego przyjaciela od dzieciństwa, razem graliśmy w Legii w wieku dziecięcym aż do juniora. Był bramkarzem więc pytałem go np.: „Jak mówicie na pusty przelot?” – to jest takie hasło, które dotyczy często właśnie bramkarzy. On mi odpowiada: „Na pusty przelot u mnie w klubie zawsze mówili Aisha”. Ja mówię: „Aisha? Dlaczego?”, a on mi na to: „Jest ta piosenka: 'I znów przeszła obok mnie...'” (śmiech)
I zacząłem się zastanawiać, że rzeczywiście ma sens taka sytuacja: bramkarz wybiega do dośrodkowania i mija się z piłką, to koledzy na treningu mu śpiewają: „I znów przeszła obok mnie”.
To często były rzeczy zależące od środowiska, pamiętam np. że miałem takiego zwariowanego bramkarza – bo bramkarz to jest zwariowana postać w szatni - jak piłka minimalnie wychodziła na aut i sędzia machał chorągiewką, to zawsze krzyczał: „Panie sędzio, ząbkami się trzymała!”. Geneza tego powiedzenia jest w grze w kapsle – grało się kiedyś w kapsle „na trasie” i ja to też opisuję w Mowie Trawie. Czasami gdzieś o to swoje dzieciństwo zahaczam: lata ’80, ’90, dorastanie, jeszcze czasy PRL-u… Wielu chłopców, którzy teraz marzą o wielkiej karierze piłkarskiej, nigdy tego nie poznało, więc może jak  poczytają Mowę Trawę, to czegoś się dowiedzą lub zaczną pytać rodziców o te czasy.

To też mocna strona tej książki, że nie jest ona tylko dla ludzi, którzy gdzieś tam grali zawodowo w piłkę, ale i dla każdego kibica…

Próbowałem właśnie pisać tak, żeby zaciekawić każdego: tych, którzy na piłce się w ogóle nie znają i tych, którzy o piłce wiedzą wszystko. Wiemy, że w Polsce wszyscy znają się na polityce, medycynie i piłce nożnej (śmiech). Ale chciałem, żeby jeśli weźmie to do ręki były piłkarz, np. Grzegorz Mielcarski, mój kolega z redakcji Canal+ czy każdy inny zawodnik, żeby przyjemnie mu się to czytało. Żeby to nie było tylko słownikowe wytłumaczenie, ale jakaś pewna historia, która pokazuje mechanizmy przemieniania słów, które są w naszym języku na co dzień do takich standardów i potrzeb piłkarskiej szatni. Koleżanki mojej żony to czytały, także jej brat, który pracuje w ministerstwie kultury i zupełnie nie interesuje się piłką… Jesteśmy teraz we Wrzeniu Świata, kawiarence, której współwłaścicielem jest Mariusz Szczygieł, znany bardzo dobry dziennikarz. Jemu też podarowałem jeden egzemplarz i on do mnie później przesyła mailem krótką recenzję, a w niej: „Marcin, ja wszystko rozumiem, a przecież to o futbolu jest!”. A on się w ogóle piłką nie interesuje…
Chciałem też, żeby pozytywnie spojrzeli na futbol ci, którzy mają złe zdanie, bo czytają w mediach o ustawkach, awanturach kibiców, korupcji… Takie rzeczy się zdarzają i będą się zdarzać, natomiast ja piszę o piłce tylko pozytywnie, tylko do przodu, tylko na tak.

Myślisz już nad kolejną książką?

Dużo osób mnie o to pyta, ale nie, nie myślę o żadnej innej książce na razie, bo chciałbym poczuć taką wielką frajdę, że jest ta na rynku, że ludzie chcą ją poczytać, chcą ją mieć. Teraz przychodzą Mikołajki, święta Bożego Narodzenia, to jest świetna okazja na to, żeby zrobić komuś ciekawy prezent. Ta uniwersalność Mowy Trawy może zainteresować wszystkich. O kolejnej książce nie myślę, chociaż narzuca się słownik komentatorskiej polszczyzny... Na razie to temat na przyszłość.

Byłeś piłkarzem, komentujesz mecze, na razie napisałeś jedną książkę. Co będzie później? Wiemy, że trenowałeś drużynę Młodych Wilków, odbyłeś kurs sędziowski… Jak widzisz swoją przyszłość?

Właśnie mój kolega z Canal+, jedna z twarzy naszej stacji, Andrzej Twarowski, kiedy usiedliśmy któregoś dnia obok siebie, mówi do mnie: „No i co, Marcinku, przebiegłeś już maratony, biegałeś po górach, komentujesz mecze, zdobyłeś Mistrzostwo Polski, książkę napisałeś… Jaki masz plan teraz?”. Ja sam nie wiem, jaki jest teraz plan. Szukam jakiejś swojej drogi, ale częściowo już ją wytyczyłem. Nie zostanę górnikiem, lekarzem, ja dalej będę w sporcie i w piłce – to jest coś, z czym wiąże się nieodłącznie moje życie od podwórka aż po najpiękniejsze stadionie w Polsce i na świecie. Nie mam jakiegoś specjalnie ciekawego planu, może ruszę w to sędziowanie… Środowisko sędziowskie też potrzebuje kogoś, kto ma uznaną markę. Wiesz, żeby robić coś bardzo dobrze: trenować młodzież w Młodych Wilkach czy zostać sędzią, trzeba mieć mnóstwo wolnego czasu. Ja mam 20-miesięczną córkę, mam rodzinę, mam swoje bieganie i oczywiście pracę w Canal+… Czasu mi starcza na różne dodatkowe rozrywki, których jednak też nie chcę się pozbawiać, bo ja wciąż jestem młodym człowiekiem, będę miał tylko 34 lata w lutym. Dla niektórych studentów może to się wydawać dziwne, ale to wcale nie jest jeszcze koniec życia, to nie jest jeszcze emerytura (śmiech).

Masz jakieś cele w komentatorstwie, których jeszcze nie zrealizowałeś?

Miło byłoby móc wyjeżdżać na mecze ligi angielskiej, które komentuję, odwiedzać takie stadiony jak Stamford Bridge, Emirates Stadium, Old Trafford. Moim największym marzeniem, mimo że nie jestem kibicem Liverpoolu – zresztą nie jestem fanem żadnej angielskiej drużyny, po prostu uwielbiam tę ligę – jest pojechać na Anfield Road i posłuchać „You’ll Never Walk Alone” na żywo. Chciałbym poczuć to na własnej skórze i żeby to była część mojego komentarza, a nie jedynie wycieczka, gdzie kupuję bilety i siadam na trybunach. Chciałbym komentować tam jakieś ważne wydarzenie, np. szlagier Liverpool vs Arsenal / Manchester United / Chelsea / Manchester City, usłyszeć hymn i poczuć te ciarki na plecach. Regularnie w komentarzu to jest – my wtedy nic nie mówimy i słuchamy z Rafałem Nahornym tego hymnu Liverpoolu. To jest coś, co unosi cię, ale tylko w krześle, w małym pomieszczeniu. Byłoby miło poczuć to na stadionie.

Liga angielska to Twoim zdaniem jest najlepsza liga świata? Czy jednak ta niezbilansowana hiszpańska?

Bardzo cenię ligę angielską, bo ona jest najbliższa mojemu sposobowi myślenia o piłce i mojemu charakterowi. Oczywiście widzę, że Barcelona jest najlepszą drużyną na świecie, nieosiągalną dla wszystkich: dla Manchesteru United, Manchesteru City i Chelsea razem wziętych. To jest inny sposób myślenia, grania w piłkę, inny sposób wychowania sobie zawodników, inne umiejętności, swoboda, sposób poruszania się, rozumienia futbolu jako takiego. Natomiast liga angielska jest kapitalna, bo komentujesz sto spotkań Premiership i tylko cztery wydają ci się nudne, reszta w jakiś sposób jest świetna. Komentowałem ligę hiszpańską i przyznam szczerze, że częściej byłem zawiedziony niż jakoś niesamowicie oczarowany Primera Division.

Ok, dziękuję Ci za rozmowę.
Dzięki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz