sobota, 31 sierpnia 2013

6 powodów, dlaczego nie warto być blogerem (na podstawie Morskiej Ferajny)

Jeśli myślisz, że bycie blogerem to taka prosta sprawa, to znaczy, że niewiele wiesz, a i pewnie nigdy tego nie robiłeś. Tak naprawdę jest to czasem niewiele łatwiejsze od tłumaczenia chińskiego na łaciński - w końcu bloger musi obrazki w głowie przełożyć na pięknie brzmiące słowa wzbudzające zachwyt internautów. Ale blogowanie ma znacznie więcej cieni. Opowiem Ci to na przykładzie pewnej kolonii. Byłeś na Morskiej Ferajnie? No właśnie, a ja... znam kogoś, kto był i opowiedział mi to i owo. Wiesz, skąd przyjechali blogerzy do Gdańska?


Przyjechali z różnych części świata kraju, ale nie w tym rzecz. Blogowanie to najgorszy zawód świata, zaraz po poławianiu pereł w Bałtyku. A tu masz na to kilka przykładów wziętych żywcem z gdańskiej kolonii, na której umieszczono blogerów na jednej, małej wyspie...


1. Permanentne zmęczenie
Jeśli ktoś Wam kiedyś powie, żeby jechać na długi weekend z blogerami, to zapomnijcie o jakimkolwiek wypoczynku, wrócicie jeszcze bardziej zmęczeni. Ciągle tylko rozmawiać, pić, bawić się, rozmawiać. Tu imprezy prędko się nie kończą, a niektóre przechodzą płynnie w wystawne-alkoholizowane śniadania. Blogiery to jednostki nader aktywne. Gdyby ADHD było prawdziwą chorobą, to można byłoby ją zdiagnozować u co najmniej 87%.

2. Wciąż dostajesz gratisy, których nie masz gdzie pomieścić
Miasto Gdańsk oraz blogiery studiujące przypadki i blogosforę wymyślili sobie, że ot tak za darmo sprowadzą kilkadziesiąt blogujących osób na wyspę prawie że wpadającą do morza. Bezczelnie zaproponowano im nic nie kosztujący nocleg oraz podejrzanie darmowe jedzenie i atrakcje. A od darowanych promek od sponsorów nie domykały się plecaki, które przecież wcześniej perfekcyjnie mieściły wszystkie rzeczy!


3. Ludzie rozpoznają Cię na ulicy
No dobra, może nie tyle ludzie, co inni blogerzy. Z Gdańska. Którzy prawie przypadkiem pojawili się w centrum miasta. Albo zostali zaproszeni przez organizatorów, nie pamiętam. I nici z ukrywania się, ciemnych okularów, sztucznych wąsów i przesadnie ogromnych kapeluszy. Trzeba było rozmawiać, przyjmować gratulacje i słyszeć "czytam Cię od podstawówki, podpiszesz mi się na biuście?". Życie bez fanów byłoby sielanką blogera.

4. Wszyscy na facebooku wiedzą, gdzie jesteś
Jak się okazało, mój profil na tym profilu społecznościowym dla stalkerów aktualizował się częściej, niż ja to robię sam, żyjąc w Najlepszym Mieście W Polsce. "20 osób oznaczyło Cię na zdjęciu", "ta blogerka mówi, że była z Tobą w Barze pod Zdechłym Dorszem" itepe. Tona zdjęć, statusów i mentionów. Takie publiczne wakacje z kilkudziesięcioma blogerami. Są gorsi (i skuteczniejsi) niż wszyscy paparazzi świata. Ale przynajmniej dobre fotki robią :)


5. Życie bez WiFi istnieje
Tak kazano nam myśleć na koloniach, odłączając internety. Bo bloger, który się nie socializuje z narodem (albo chociaż innymi ludźmi z jego gatunku) nie jest blogerem. Jako jednak, że osoby blogujące to jednostki próżne i poszukujące poklasku (ew. towarzyszy do napitku), to często porzucają internetowe powłoki, aby wyruszyć w miasto i spotkać się z im podobnymi. Najlepiej dogadują się ci z podobnymi Kloutami, a ci, którzy mają znacznie większego od innych, przyjmują wtedy pozycję mentora. To taki ekosystem, gdzie korzystają wszyscy - żywiciele i pasożyty. A potem wracają do internetu, swojego środowiska naturalnego, aby móc przeżyć. Tak też się czułem, wracając do Jedynego Najlepszego Miasta W Polsce w celu złapania zasięgu. #internet4life

6. Blogerstwo to sekta
Oni sami mówią na to "rodzina". Ale to zawsze tak się mówi, będąc wewnątrz. Jeśli blogujesz, to Twoje "zwykłe" otoczenie pewnie już to wyczuwa. Często Cię nie ma, przebywasz z TYMI ludźmi mnóstwo czasu pod pretekstem, że są najbardziej interesującymi osobami na ziemi (fakt, mogą sprawiać takie wrażenie), że pasjonują się bazyliardem rzeczy i potrafią opowiadać o nich w sposób tak zajmujący, że aż się nie chce ich opuszczać. Pamiętaj, od tego się zaczyna. A kończysz potem na mszach odprawianych przez Szatana i nocnych eskapadach na plażę. Twoja dusza już nie jest Twoja. Należysz do nich, do blogosfory.


Minusów bycia blogerem jest znacznie więcej, mi udało się zebrać te sześć jedynie podczas samego wyjazdu do Gdańska w ramach #morskaferajna. Mam nadzieję, że odpowiednio Was zniechęciłem i wybierzecie dużo bardziej perspektywiczne zajęcie od blogowania. Np. studiowanie dowolnej -logii na UW. 
Aha, i niech zdjęcia Was nie zmylą - kazano nam się tam uśmiechać, bo inaczej nie dostalibyśmy śniadania.


3 komentarze:

  1. Przeraziłam się. Normalnie rzucam swojego bloga, zamykam i przestaję się integrować! Ja lubię śniadania! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest nas dwoje. A blogerskie śniadania to już w ogóle, mega!

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę się wybrać, jak będą następnym razem. Tym razem wygrała moja miłość do tańca i potrzeba integracji z tamtym środowiskiem. Chociaż bardzo, ale to bardzo żałowałam, że się nie mogę rozdwoić :-(

    OdpowiedzUsuń