sobota, 3 sierpnia 2013

Jak branża sama sobie robiła burgery...

Zawsze fascynowało mnie, gdy na filmach bohaterowie wybierali się do miejsc, gdzie ludzie w większej grupie uczą się przyrządzać pyszne, zupełnie nowe dla nich dania. Był w tym świetny element społecznościowy, gdyż przy okazji poznawali innych zakręconych na punkcie gotowania albo zwyczajnie bardzo otwartych na nowe, pyszne doznania. Swego czasu zdarzyło mi się uczestniczyć w podobnym evencie kulinarnym, dlatego nie musiałem się nawet zastanawiać, gdy otrzymałem na facebooku zaproszenie na wspólną produkcjo-konsumpcję burgerów. Czym jeszcze skusili mnie organizatorzy? Obietnicą obecności ludzi z branży marketingowej. Nie trzeba było się martwić, że będzie sztywno i że zabraknie nam tematów do rozmów. Jedyne, czego mi zabrakło, to miejsca na czwartego burgera tego dnia.


Jak mnie znaleźli i przeciągnęli na ciemną stronę mocy
Wszystko zaczęło się od otrzymania drogą facebookową takiego pięknego zaproszenia, jakie widzicie powyżej. Dlaczego ja to otrzymałem? Jak się tak dobrze zastanowić, to sam niejako sprokurowałem fakt, że mój znajomy, Paweł, wysłał tę wiadomość właśnie do mnie: 1) wiedział, że działam sobie dzielnie w agencji interaktywnej; 2) wiedział, że lubię burgery. Skąd był w posiadaniu tej wiedzy? Oczywiście, FaceBóg! (i niech mi ktoś teraz powie, że nie opłaca się tam wrzucać zdjęć jedzenia;). To pokazuje też, że naprawdę warto dzielić się ze znajomymi swoimi zajawkami - nigdy nie wiesz, kiedy któryś z nich wyjdzie z propozycją w 100% trafiającą w Twoje gusta!
Cieszę się, że tych okazji wynikających z pracy czy działalności blogerskiej pojawia się coraz więcej. Ta, o której chcę dzisiaj powiedzieć, nazywa się Dinnerclub.pl. To portal społecznościowy dla tych, którzy potrafią gotować i czują wewnętrzną potrzebę dzielenia się tym darem z innymi, oraz dla tych, którzy mają taki ciąg do nauki przygotowywania nowych potraw jak młody Luke Skywalker do korzystania z mocy. Może być to również forma spędzenia świetnego czasu ze znajomymi lub nieznajomymi. Tu już wszystko zależy od nas! W ostatnią środę wcieliłem się zatem w rolę padawana, który miał rozpocząć trening pod okiem mistrzów - smakoszy zaznajomionych z tajnikami tworzenia prawdziwych, smacznych burgerów. Dodatkowo kuszono zapewnionymi składnikami i napitkiem oraz otoczeniem innych osób sprawnie robiących internety. Żyć nie umierać, czerpać garściami!


Co Ty wiesz o robieniu burgerów?
Swego czasu w domu robiłem świetne, małe hambugsy, które plasowały się jakościowo gdzieś między tymi z McDonald'sa a tymi prawdziwszymi z wysoko cenionych warszawskich burgerowni. I w zasadzie nie wiem, dlaczego liczyłem, że nauczę się tego dnia czegoś więcej. Kupić bułę, jaką się chce, dobrać warzywa (pomidora, sałatę, paprykę itp.), doprawić, ulepić i wrzucić na grilla mięcho i voilà! Filozofii wielkiej nie trzeba. Każdy to może zrobić sobie w domu (my akurat robiliśmy to w ogródku skrytym wśród ulic zakorkowanego Mokotowa), a profesjonalnych restauracji i tak się w jakości burgerów nie przeskoczy. Na szczęście w tym całym wydarzeniu nie o to chodziło :)


To nie o burgery chodziło...
Nie zdradzę najpilniej strzeżonej tajemnicy na świecie, mówiąc, że nie stworzyliśmy burgerów, które smakowo przebiłyby te z najlepszych burgerowni. Gdyby tak było, to część z nas pracowałaby pewnie przy zmielonych krowach, a nie internetach. Burgery miały być tylko pewnym magnesem, bo clue całego eventu stanowili ludzie. Zobaczycie to, kiedy chłopaki z portalu zmontują film z tego dnia - śmiechu i rozmów było nieskończenie wiele i to one napędzały klimat tego wieczoru. Inaczej jedlibyśmy w ciszy, a samo wydarzenie byłoby nie warte wystukanych znaków na klawiaturze. I to właśnie za tę cząstkę społecznościową, która wspólne posiłki czyni trudnymi do zapomnienia, już teraz uwielbiam Dinner Club. To ma być miejsce, w którym codziennie ludzie będą tworzyli swoje wydarzenia i zapraszali do własnych kuchni. Goście będą zobowiązani przynieść jedynie składniki i dobry humor. Bo można nawet i koncertowo spieprzyć przyrządzaną potrawę - dzień i tak uratują osoby, które będą wtedy obok. Tu na szczęście internet jeszcze długo nie wygra z relacjami face to face.

1 komentarz: