sobota, 18 stycznia 2014

Music is my life


Muzyka była bardzo mocno obecna od pierwszych momentów mojej świadomości, choć wtedy pewnie jeszcze nie wiedziałem, jak wiele będzie znaczyć w kolejnych latach. I że w ogóle coś będzie znaczyć.

Była moimi wspomnieniami. Choć przez długi czas jedynie na pół gwizdka. Wtedy jeszcze nie oddychałem nią w pełni. W młodzieńczych latach, w świetlicy beztrosko tańczyło się i śpiewało do Backstreet Boysów i Michaela Jacksona, którzy lecieli z kaset magnetofonowych. W gimnazjum akompaniamentem do pierwszych łyków piwa i innych głupich rzeczy, jakie się wtedy robiło, była Paktofonika. Jednak wciąż było ona jedynie tłem. Dopiero później w mojej głowie zaczęła się wielka, muzyczna rewolucja... 

Liceum. To tam moja muzyczna edukacja zaczęła pędzić na łeb na szyję. Pamiętam opanowany przez długowłosych fanów rocka radiowęzeł - kanciapę, w której uwielbiałem przesiadywać pomimo braku gitary i tychże długich włosów. Pamiętam, jak na korytarzu, który my nazywaliśmy "basenem", usłyszałem któregoś dnia Leszka Żukowskiego i kilka kolejnych dni upłynęło na nieustannym słuchaniu Comy. Pamiętam swój pierwszy w życiu, rockowy koncert, który był właśnie w murach tej szkoły pod szyldem Przystanek Lelewel. 

Pamiętam pierwszy kupiony odtwarzacz mp3 - muvo creative, który zresztą jest ze mną do dziś. Przestaje działać przy temperaturze poniżej 5 stopni, przeżył zalania, zapiaszczenia, zaklejenia kropelką, kilkanaście zestawów słuchawek i technologiczną ewolucję, przez którą jego 512 mega pojemności za chwilę spokojnie może trafić do muzeum. I stale udowadnia, że rozmiar nie ma znaczenia.

Pamiętam kawałki, które leciały przy pierwszych pocałunkach i zbliżeniach. Pamiętam setki koncertów, na których czułem się żywcem brany do nieba, przeżywając jeden muzyczny orgazm za drugim. Pamiętam cały tabun ludzi, których spotkałem dzięki tej wspólnej zajawce. Bo przyjaciół nie poznaje się w biedzie - ich się poznaje w drodze na festiwale. A tych także było sporo. Czasem jeździło się nawet zagranicę, żeby 3 dni z rzędu po 8-10 godzin słuchać świetnych kapel na żywo, a potem padać z nóg prosto na łóżko ze zmęczenia. Bez prysznica, bo ręce i nogi już strajkowały.

Była moją ucieczką. Najbardziej pomocna i destrukcyjna cecha muzyki, jaką poznałem. W liceum świetnie nauczyłem się uciekać w muzyczny świat przed problemami. Dziewczyny, szkoła, dom... Wszystko można było zagłuszyć głośnym rockiem lub jeszcze głośniejszym rapem. W nocy, w dzień, podczas podróży autobusem, na przerwach, na lekcjach... Słuchawek praktycznie nie zdejmowałem z uszu, a czasem miałem nawet uczucie, że przyrosły na stałe. 

Była moim katharsis. Miejscem, gdzie wszystko znikało. Niektóre problemy i myśli potem wracały, inne znikały na dobre. 

Zabawne, gdyż dopiero niedawno odkryłem, że będąc szczęśliwym w danej chwili, nie odczuwam tej potrzeby słuchania muzyki all the time. Ona brzmi gdzieś w środku. Poza tym warto czasami otworzyć się na świat, ściągnąć słuchawki i zagadać do tej ładnej dziewczyny, która stoi w autobusie obok. 


Była moją ścieżką kariery. Pierwszy swój wywiad przeprowadziłem z Pezetem. Na backstage'u muzyka była tak głośna, że słyszeliśmy jeden drugiego tylko nachylając głowy bardzo blisko siebie. Czas odmierzałem regularnymi dostawami kubełka z lodem, wódką i red bullami. Następni byli m.in. jeszcze Maciek Wasio z Oceanu czy Piotrek Rogucki z Comy, z którym zwykły wywiad do gazety stał się znienacka... telewizyjnym. Potem pierwszy wywiad po angielsku z takim mało znanym hard rockowym zespołem z Kalifornii. Znacie Papa Roach? Dla mnie to było jak spełnienie marzeń.

Do tego dochodziła tona przesłuchiwanych płyt, dziesiątki relacji z koncertów, audycja autorska w Radiu Aktywnym (do dziś), kilka zorganizowanych koncertów ulubionych polskich kapel i jeden świetny, mało znany zespół, któremu pomagałem z koncertami i social mediami... Wrota kariery muzycznej stały otworem. Nawet kilka różnych wrót. Widziałem się na miejscu wielu dobrych dziennikarzy, managerów, promotorów. Ale zmarnowałem to. Nie pociągnąłem tematu dalej, czegoś zabrakło. 

Jedną nogą wciąż jestem w tym muzycznym świecie. Część znajomości się zachowała, podobnie jak cząstka wiedzy i rozeznania w dzisiejszej rzeczywistości koncertowej. Kto wie, może największe marzenie muzyczne, którym jest własna agencja koncertowa, dopiero przede mną?

Była moimi poszerzanymi horyzontami. "Justin Bieber jest głupi", "metal jest za ciężki", "nie będę słuchał takiego płytkiego hip hopu" - przerobiłem te i wiele, wiele innych przekonań. I wiem, że... wszystko się zmienia. Przekonania (nie tylko muzyczne) ma każdy z nas - jedne bardziej trafne, drugie mniej. I to od naszej otwartości zależy, czy je zmienimy.

Zmiany w swoim myśleniu zauważam również na podstawie muzycznych doświadczeń. Coraz rzadziej oceniam pochopnie, po jednym odsłuchaniu. Oduczyłem się mówić "nigdy". Oddzielam prywatne życie artystów od scenicznego, przepuszczając przez palce niektóre zachowania.

Wciąż zgłębiam różne muzyczne horyzonty, szukając w każdym gatunku ekstremów i czegoś innego dla siebie. I wciąż zaskakuje mnie, kiedy w utworze przesłuchanym wzdłuż i wszerz znajduję coś nowego.   

Była moim wszystkim. Nadal jest. I z ciarkami jak przy ulubionych kawałkach czekam na to, czym jeszcze muzyka będzie w mojej przyszłości.



Grafika: Dusty J

9 komentarzy:

  1. To niesamowita jak zmienia się styl słuchanej muzyki - wraz z wiekiem, a także w trakcie życiowych sytuacji. Ja przeszłam od etapu gimnazjalnego "wszystko mi jedno, słucham tylko komercyjnych stacji radiowych", potem przez licealny "rock i bunt", aż do teraz - czegoś, czego w zasadzie nie mogę podporządkować pod jeden muzyczny gatunek. Ale w sumie po co to robić? Teraz muzyka jest ze mną (prawie) na każdym kroku i nie wyobrażam sobie istnieć inaczej. Czy to odpoczynek, czy radość, czy łzy - każdy stan ma "swoją" muzykę. To piękne czerpać z niej jak najwięcej dobrego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Asia, czy w trakcie tej swojej muzycznej wędrówki nadal teraz słuchasz tych gatunków, które bardzo lubiłaś wcześniej (w gimnazjum, liceum) czy porzuciłaś je na rzecz nowo odkrytych, innych, ciekawszych? Czy może po prostu poszerzasz ten swój gust muzyczny, zbierając je wszystkie?

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałem podobnie, przeszedłem wszystko, ale etap, w którym jestem obecnie i muzyka, której słucham ma dla mnie wartość najwyższą. Mocno selekcjonuję. Swego czasu również pracowałem przy wielu projektach muzycznych, dużo dzięki temu zyskałem i dziś będąc już nieco starszym wracam, mocno, z przytupem tworząc @pownienes :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie jest tak, że odcięłam się od nich zupełnie. Zdarza mi się słuchać "zwykłych" stacji radiowych, a także tej muzyki,której słuchałam w liceum (rozróżniam to właśnie na takie szkolne etapy, bo byłam wtedy mocno skoncentrowana na tych konkretnych gatunkach). Więc słucham, ale ta muzyka nie spełnia praktycznie żadnej roli. Wypełnia ciszę - i tyle.
    Wraz z tym jak, hm, dojrzewam - muzyka zmienia się wraz ze mną. To co dawniej wyrażało moją osobowość i pełniło w moim życiu ważne zadanie - teraz już tego nie robi. Gdzieś tam jest, ale równie dobrze mogłoby nie istnieć.
    Mam wrażenie, że na chwilę obecną mój gust jest w miarę stały. O ile w przyszłości mogą pojawić się nowe upodobania, tak mam teraz pewność, że będzie to jedynie poszerzenie. Długo trwało zanim muzycznie się "ukształtowałam", ale zrobiłam to w sposób, który mnie satysfakcjonuje i wiem, że od tego już się nie odetnę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kamil, a wiążesz swoją zawodową przyszłość z muzyką czy na razie nie planujesz?

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem, raczej nie, ale "Nigdy nie mów nigdy" :))

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie przesłuchałam całej muzyki, bo to w sumie byłoby tak, jak przeczytać cały internet. Ale faktycznie: sama czasami łapię się na tym, że słucham czegoś, czego kilka - kilkanaście lat temu pewnie nie mogłabym słuchać. W ogóle już właściwie nie słucham radia - nie ma tam nic dla mnie. Ale nadal uważam, że muzyki mogę słuchać tylko do pewnego stopnia ciężkości. Naprawdę, chciałam odkryć Korna, ale po jednej płycie zrezygnowałam. Choć od bodajże 2-3 lat kurzy się wciąż gdzieś na dysku mojego lapka :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ana, z Kornem to jest tak, że zależy, która płyta. Wiadomo, że najlepiej zacząć od krążka, który ich najmocniej wypromował, czyli od Issues z '99.

    OdpowiedzUsuń
  9. To chyba było coś innego :) Ale mimo to wolę nieco lżejszą muzykę. I taką bardziej nastrajającą pozytywnie i energetycznie. Bardziej white niż black ;)

    OdpowiedzUsuń