niedziela, 2 lutego 2014

To nie coś jest drogie, to po prostu ciebie na to nie stać


Piekielnie ciężko o dobrą, zimową kurtkę. Lawirujesz w sklepie między mnóstwem kolekcji w stylu elegant, casual i sport. Kilka takich sobie, mnóstwo tych, których byś w życiu nie założył i... wreszcie coś w twoim stylu. Przymierzasz na szybko, oglądasz się w lustrze: całkiem zajebiście! Po czym patrzysz na cenę i zawieszasz ją z powrotem na wieszaku, zastanawiając się, po co dodano tam jeszcze to ironiczne hasło "promocja". Kiedy już trochę bardziej zdołowany oglądasz kolejne, nie_tak_fajne_jak_tamta kurtki, inny gość podchodzi do dopiero co przymierzanej przez ciebie, sprawdza rozmiar, cenę, uśmiecha się pod nosem i idzie do kasy. Wiesz, jak to się nazywa?

Okej, pomińmy już te wulgaryzmy, narzekania na rząd i szefa. Zapomnijmy też o tym, że zwyzywałeś tamtego faceta od bogatych dupków, a na końcu nazwałeś samego siebie nieudacznikiem. On po prostu gotów był wydać tyle kasy na kurtkę, ty nie. To wszystko. 

Przegięliście z tymi cenami!
Kilka dni temu ogłoszono kolejne gwiazdy, które zagrają na Orange Warsaw Festival, a przy okazji i ceny biletów: 230 zeta na płytę za jeden dzień i 580 za trzy dni. Co zrobił internet? Zareagował jak student na cenę piwa w Hard Rock Cafe, krzycząc capslockiem: ZA DROGO!

Ale czy rzeczywiście? Może i na powietrzu to nie ten sam klimat, co w klubie. Może i nie będą to pełne, półtora godzinne sety koncertowe. Ale wychodzi po niecałe 6 dyszek za każdy zespół  (licząc przynajmniej 4 kapele każdego dnia), podczas gdy za pełen koncert w klubie każdego z tych zespołów zapłaciłbyś przynajmniej 100 złotych. Żadnym tłumaczeniem dzikiego tłumu nie jest też, że rok temu było taniej. To argument na poziomie człowieka bez matury.

Organizatorzy mogliby sobie zażyczyć i 2 razy więcej za bilety - kwestią nie jest to, że byłyby one za drogie, tylko że ciebie, wiecznie narzekający internauto, zwyczajnie nie byłoby na nie stać. Albo stać, ale musiałbyś wtedy zrezygnować z jedzenia albo spłacenia raty za mieszkanie (nie polecam).

To się nie opłaca...
Zapłaciłbyś za złamaną deskę 200 złotych? Powiesz, że się nie opłaca?

Jakieś dwa lata temu, kiedy zaczynałem interesować się rozwojem osobistym, istniały dla mnie tylko szkolenia darmowe. Wiedza za free nie jest przecież gorsza niż ta, za którą się płaci... A jednak - nawet jeśli słyszysz to samo, to jeśli wydasz na to swoje pieniądze, to słyszysz więcej i uważniej. Bo te słowa kupiłeś.

Ja kupiłem wtedy świetne szkolenie z zakresu podejścia do osiągania swoich celów i właśnie deskę, którą później własnoręcznie złamałem. Bezcenne doświadczenie:


Im droższe szkolenie, tym więcej skorzystasz, choć nie na wszystkie będzie cię stać. Kiedyś uważałem, że szkolenia za 100-150 złotych są drogie. Dziś podobną zagwozdkę mam dopiero przy tych, które kosztują 400-500 złotych. Za rok pewnie ta poprzeczka znów podniesie się 2-3 krotnie. Zwłaszcza, że wszystko ma swoją cenę nie bez powodu, po prostu jest tyle warte.

Ostatnio oglądając (znów) przemówienie Jacka Walkiewicza, wyłapałem adekwatny cytat z profesora Bartoszewskiego: "Nie zawsze to, co warto, się opłaca. Nie zawsze to, co się opłaca, warto."

Nie stać mnie...
Twoje podejście do cen zależy tylko od jednego: ile zarabiasz. Myślisz, że jakbyś zarabiał milion złotych rocznie, to przejmowałbyś się karnetem na OWF? Kupiłbyś pewnie jeszcze na Openera i to oba w wersji VIP. Dla znajomych też.

Powiesz: "no dobrze, ale ja nie zarabiam miliona, bardziej prawdopodobne jest, że organizator zażąda mniejszych pieniędzy za bilety". Zamiast gadać głupoty, mógłbyś się zastanowić, co tak naprawdę jest zależne od ciebie. Można krzyczeć w internetach i robić burzę w szklance wody, myśląc, że ktoś się przejmie. A można też zrobić coś, żeby zarabiać więcej. "Ale moja pensja zależy od szefa". Bullshit. To, ile zarabiasz, zależy tylko od Ciebie. Jeśli jesteś w czymś zajebisty, to takie samo jest wynagrodzenie. Jeśli tylko dobry albo przeciętny, to też nie masz prawa ubiegać się o dużo więcej. 

Wszystko jest w twoich rękach: zmieniasz coś, starasz się bardziej, pracujesz dłużej, rozwijasz się. W efekcie zarabiasz więcej i stać cię na więcej. Lepsze ciuchy, lepsze jedzenie, własne mieszkanie bez kredytu. Wyższy standard życia. Albo zarabiasz niewystarczająco i narzekasz kolejno na ceny: komunikacji miejskiej, koncertów, samochodów, mieszkań i cukru. Łatwiej zmienić coś u siebie czy po kolei narzekać na ceny wszystkiego i liczyć, że to one się zmienią?



Grafika: 401(K) 2013

26 komentarzy:

  1. W części się zgadzam, a w części absolutnie nie :)
    Jasne, nie na wszystko musi nas być stać i nie wszystko musi być na każdą kieszeń (vide: Orange Warsaw Festival). Komercyjna impreza, na której trzeba zarobić, organizator sam ustala cenę - ok. Chcesz pojechać? Zaoszczędź/zarób.


    Natomiast nie zgadzam się z końcówką wpisu. W moim przekonaniu to całe gadanie o samorozwoju, o tym, że wszystko możesz, że od Ciebie wszystko (także Twoja pensja) zależy - to w dużej mierze bzdury i bajki, którymi mami się młodych (i nie tylko młodych) ludzi. Łatwiej komuś wmówić, że to od niego coś zależy, niż np. negocjować ze związkami zawodowymi stawki za godzinę pracy :) Taki sposób myślenia jest zwyczajnie na rękę korporacjom.
    I nie, nie mam nic przeciwko samokształceniu - sama ciągle się uczę, rozwijam, czytam, zdobywam nowe kwalifikacje, ale to nie oznacza, że ode mnie wszystko zależy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Branża, w jakiej zdecydujesz się pracować (docelowo, nie chwilowo), zależy od Ciebie.
    Jakość Twojej pracy zależy od Ciebie.
    Umiejętność wynegocjowania adekwatnej pensji do wkładanego wysiłku zależy od Ciebie.


    Oczywiście, że nie wszystko w każdym jednym momencie załatwisz, na wypracowanie tego potrzeba czasu. Ale wolę wierzyć, że to ja mam kontrolę nad swoim życiem, a nie ono nade mną.

    OdpowiedzUsuń
  3. Clou tej dyskusji zawiera się właśnie w Twoich słowach: "wolę wierzyć, że to ja mam kontrolę nad swoim życiem, a nie ono nade mną." :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiara w siebie jest wszystkim. Jeśli z jakiegoś konkretnego powodu mam życie/pracę/nastawienie w tym punkcie, w którym chcę je mieć, to właśnie dlatego :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja nie tylko wolę wierzyć, że ją mam, ale ją mieć ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zajebisty tekst. Zgadzam się z nim w 100%. Szkoda, że tak niewielu ludzi podchodzi do tego w ten sam sposób, co Ty. Świat byłby szczęśliwszym i ciekawszym miejscem bez leserów ujadających, że wszystko jest za drogie. I to wina rządu, kraju, szefa i ich chujowej pracy, do której przecież nikt nie każe im chodzić. Propsy!

    OdpowiedzUsuń
  7. Pewnie. Ale czasami w wymarzonej branży i pracy to pracodawca ma ostatnie zdanie, a nie jakość Twojej pracy i umiejętność negocjacji. Chyba że sam sobie jesteś szefem :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja się zgadzam. Z każdym słowem. Zwłaszcza z tym, że nasze życie zależy od nas. Mało jest spraw, z którymi nie możemy nic zrobić, a i często wtedy da się coś zrobić ze sobą. Coś lepszego od narzekania na niesprawiedliwy świat.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ale to wciąż Ty decydujesz o tym, że pracodawca może decydować o Tobie. To Ty wybierasz firmę, w której pracujesz i kasę za jaką pracujesz. Możesz nie przyjąć oferty, szukać dalej lub przyjąć i nie marudzić na coś, o czym samodzielnie zdecydowałaś.

    OdpowiedzUsuń
  10. Powinieneś to wiedzieć, a nie tylko w to wierzyć :-) Nawet jeśli zdarzy się coś, na co nie masz wpływu, to masz wpływ na to, jak zareagujesz i co z tym zrobisz. Chociażby Twoje nastawienie zależy tylko i wyłącznie od Ciebie :-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ana, wtedy trzeba dać szefowi takie argumenty, żeby był w stanie tylko potakiwać i na koniec przyznać rację, że Ci się należy. Albo zostać własnym szefem, jeśli to się opłaca bardziej.


    Ale to się tylko tak prosto mówi - robi się cholernie ciężko. Dlatego jest zastrzeżone tylko dla orłów, ludzi najlepszych w swoich dziedzinach.

    OdpowiedzUsuń
  12. Wierzę = wiem = mam

    OdpowiedzUsuń
  13. "(...) całe gadanie o samorozwoju, o tym, że wszystko możesz, że od Ciebie wszystko (także Twoja pensja) zależy - to w dużej mierze bzdury i bajki, którymi mami się młodych (i nie tylko młodych) ludzi."


    Gadanie o tym, że coś samo przyjdzie, jeśli się w to wierzy to mamienie, bzdury i bajki. Gadanie o tym, że zmieniając siebie, dążąc twardo do celu, postawi Cie na wyższym poziomie, jest jak najbardziej dobre. Ale jak Boomer napisał, "tylko dla Orłów". Nie można oczekiwać, że jak jest się przeciętnym, to będzie się mieć wszystko to samo co Ci najlepsi. Odwieczne prawo natury. Słaby samiec nie będzie jadł najwięcej i nie będzie kopulował z najlepszą samicą w stadzie. Musi walczyć o swoje przywileje. Przeciętnym i słabym najłatwiej zwalić wszystko na związki zawodowe, a to co nas odróżnia od zwierząt, to możliwość rozwoju i dostępu do wiedzy. Łatwiej nam coś zmienić niż zwierzętom. Więc? Do pracy rodacy :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Zabawnie to wygląda na blogspocie, a nie własnej domenie <:

    OdpowiedzUsuń
  15. domenę mam kupioną od miesiąca, ale ze zmianą czekam jeszcze na nowy layout. tak żeby już wszystko naraz było :)

    OdpowiedzUsuń
  16. No właśnie... łatwo się mówi. Tylko takich szefów, którzy są w stanie tylko potakiwać i na koniec przyznać rację, że Ci się należy, po prostu nie ma, a jeśli są, to ze świecą trzeba ich szukać. Bo to szef ma zawsze rację, nawet jeśli jej nie ma. Najlepsi w swoich dziedzinach zostają właśnie szefami, ale nie ot tak. Na to też gdzieś trzeba zapracować. I tak wracamy do punktu wyjścia.
    Poza tym nie w każdej branży jest tyle miejsca, by od razu zostać własnym szefem. Dodajmy, że wymarzona branża to zwykle nie ta, w której są luki na rynku pracy.

    OdpowiedzUsuń
  17. Można patrzeć na rynek pracy tak idealistycznie, szukać wiatru w polu, liczyć, że miska sama się zapełni, a rodzice żyć będą wiecznie, ale można i realistycznie. Można też łapać co popadnie, byle w branży lub około, ale czy o to chodzi? Czy to da spełnienie? Ja wybieram realizm i spełnienie. I nic nie poradzę, że lubię marudzić - kto bogatemu zabroni? :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Ana, nie wiem, czy to co piszesz to kwestia złych doświadczeń, czy podejścia, ale... wystarczy być najlepszym w tym, co się robi. Tylko tyle i aż tyle. Jeśli jesteś najlepsza i szef tego nie docenia - znajdziesz zatrudnienie gdzie indziej, bo wszędzie Cię będą chcieli. Jeśli nie jesteś najlepsza ani nawet nie jesteś dobra... no cóż, wtedy, jak 90% społeczeństwa musisz się godzić na półśrodki.


    Jak już sobie coś wymarzysz i się przyłożysz (będzie to Twoją pasją, będziesz to robić świetnie i z pełnym zaangażowaniem), to luki się zawsze znajdą :>

    OdpowiedzUsuń
  19. Wierz mi, nie wystarczy być najlepszym, by być rozchwytywanym, a kwestia to raczej obserwacji niż własnych doświadczeń czy podejścia. Choć poniekąd też. Mam znajomych, których uważam za lepszych ode mnie w zawodzie, który uprawiam. Ja narzekam, że zmieniłabym to lub tamto, by wszystkim pracowało się lepiej,a oni wzięliby moją pracę z pocałowaniem ręki. A są lepsi i mam na to dowody.
    Natomiast co do półśrodków - tak, ta praca jest dla mnie półśrodkiem. Do finalnego celu. Nie będę jej rzucać tylko dlatego, że szef mnie nie słucha i nie docenia.

    OdpowiedzUsuń
  20. Ana, mam nadzieję, że jak najszybciej uda Ci się osiągnąć tą docelową - wtedy jest znacznie łatwiej ze wszystkimi jej aspektami, a poniedziałki nie są już znienawidzonymi dniami, a momentami kiedy człowiek aż się cieszy, że wreszcie znów do pracy może iść :)

    OdpowiedzUsuń
  21. A ja wręcz przeciwnie - bo gdy zbyt szybko osiągnę cel, mogę spocząć na laurach ;) Tymczasem ciągle chce mi się pracować (choć czasami nie chce mi się wstawać. Ale ja śpiochem jestem po prostu;).
    A w ogóle, to nie zapytałam o to, o co najbardziej chciałam: rozumiem, że Ty masz już idealną pracę i mnóstwo takich rozmów z szefami, o jakich pisałeś?

    OdpowiedzUsuń
  22. Spoko, dzięki, choć i tak to nie jest pełna odpowiedź :) Ale i tam sam piszesz, sam widzisz, że ideału nie ma, bo jak nie szef, to klient. A jak klient nie zapłaci, to i szef Ci podwyżki nie da :)

    OdpowiedzUsuń
  23. Ana, jak się dobrze pracuje, to są klienci i jest kasa, z której mogą być podwyżki. True story. Nie bądź taka mądra ;)

    OdpowiedzUsuń
  24. Wojciech Kopeć10 lutego 2014 15:41

    Mhm, a potem 90 ludzi ma w sumie tyle samo 1.5 miliarda :v

    OdpowiedzUsuń
  25. Wiesz co... to nie mądrość, to inna strona medalu. Mniej różowa :)

    OdpowiedzUsuń