Kilkoro kolegów i koleżanek, którzy coś znaczą w internecie, zaczęło ostatnio puszczać statusy z hashtagiem #dumnizwyboru. Naprawdę świetne historie, odważne wybory i kapitalne pokazanie, jak łączyli kropki i co im to z perspektywy czasu dało, gdzie zaprowadziło. I w pewnym momencie czar prysł, bo okazało się, że to kampania promująca wybory do europarlamentu czy czegoś takiego. Zaczęło się wmawianie, że to fajnie mieć wybór, że to ma jakieś znaczenie, na kogo zagłosujemy, że mniejsze zło. Pierdolenie o Szopenie. I wcale nie taki ze mnie #buntownikzwyboru. Po prostu… I don’t care.
Kiedyś się nawet zainteresowałem. Poanalizowałem programy
wyborcze, podjąłem decyzję, zagłosowałem, ale nic to nie znaczyło, bo… nie ma
to bezpośredniego wpływu na moje życie. Najbardziej znacząca zmiana, która mnie
ucieszyła z decyzji urzędowo-politycznych, była wtedy, jak pod blokiem dobudowali mi 3 metry chodnika, aby idąc
na skróty, nie trzeba było przedzierać się przez błoto.
W temacie polityki jestem ignorantem level master. Odcinam
się od niej grubym murem, nie doprowadzam do siebie, ale z drugiej strony też
nie narzekam. Nie narzekam na ceny towarów w sklepach, na koszty zarobków w
Polsce, na podatki od pazerności czy na to, że ktoś coś obiecał, ale tego nie
dotrzymał. Akceptuję, że takie są warunki, w których przyszło żyć i trzeba wziąć
je na klatę. Bo czy jak zacznę się na to wkurzać, to coś się zmieni?
Strasznie podobają mi się argumenty, że walczymy o lepszą
Polskę dla nas i dla naszych dzieci. A czy my musimy walczyć o lepszą Polskę?
Moja Polska jest najlepsza, jaka może być, bo mam wszystko pod ręką – kino,
boisko do gry w piłkę, sklep, zielone osiedle. Nie przymieram głodem. Mam garstkę
świetnych znajomych, super pracę i mnóstwo okazji do czynienia życia jeszcze
bardziej zajebistym. I żadna polityka tutaj nic nie dała i nie sprawi, że
będzie lepiej. To zależy tylko ode mnie. Nie interesuje mnie cała Polska i to,
z kim zawrzemy jaki pakt, pójdziemy na wojnę, ile będziemy znaczyć na świecie
or something. Tylko moje otoczenie jest naprawdę ważne i wpływa na moje życie. #patriotyzmtakbardzolokalny
Ojcostwo dopiero przede mną, ale już teraz wiem, że dziecku
nieba nie przychylę. Nie wyłożę całego świata tysiącami poduszek, coby ten
świat był dla niego całkowicie bezpieczny i przyjazny. Politycy też nie uczynią
go dla niego lepszym. Jak każdy z nas, ono też będzie musiało liczyć tylko na
jedną osobę – na siebie. Tylko od nas samych zależy, jak się czujemy na co
dzień, jak szczęśliwi jesteśmy w życiu i jaki jest jego standard. Dlatego nawet
przy najbardziej przejebanych warunkach zewnętrznych i przy najgorszej wersji
Polski w tym momencie, wciąż wybieram tylko jedną frakcję, której w pełni
wierzę i która może coś zmienić w moim świecie: SIEBIE.
Grafika: Wiliam Ward
Grafika: Wiliam Ward
Oo... z takim podejściem, to ja się cieszę, że nie głosujesz. Mniejsza szkoda dla reszty.
OdpowiedzUsuńDarek, ja też się cieszę, choć pojęcie "szkody" jest bardzo względne tutaj, nie sądzisz?
OdpowiedzUsuńWzględne to jest, ale moim zdaniem, jeśli dbasz tylko o swoje otoczenie, to wystarczy posmarować Ci trochę kosztem reszty i już jesteś na tak za kimś, za czymś. Niestety, chcesz tego czy nie, ale Twoje uniwersum tkwi w tym większym i jest od niego zależne.
OdpowiedzUsuńSuper tekst. Moje przekonanie jest nieco "szersze". Też wierzę, że muszę liczyć tylko na siebie. Swoje życie i swoje otoczenie czynić lepszym. Na tym się mocno skupiam.
OdpowiedzUsuńNatomiast w momencie, w którym są wybory, podejmuję zadanie oddania głosu. Bo jakby nie patrzeć, polityka (jakby gówniana nie była, a jest bardzo mocno w moim przekonaniu) kreuje pewne elementy naszej rzeczywistości. Może je ułatwić i utrudnić. A ja chcę pomóc swoim drobnym głosem ludziom, którzy są tym mniejszym złem.
Pozdro!
Wiktor, fajne, rozsądne podejście, pozdro! :)
OdpowiedzUsuńPoza tym rezygnując z głosowania, rezygnujemy z próby zmiany. Jakież inne byłyby wyniki wyborów, jakież byłoby zdziwienie rządzących, gdyby do głosowania poszło niechby tylko 60-70% uprawnionych, a nie te ledwo czterdzieści kilka %. Poza tym dawno przestałam wierzyć w to, że wszystko zależy tylko i wyłącznie ode mnie. Naprawdę, chciałabym żyć w takim idealnym świecie. Tymczasem są sytuacje, gdy wiele zależy od innych. Polityka też nie pozostaje bez wpływu na nas. Niby na co dzień nas nie dotyka, ale wielu Ukraińców też było dalekich od uznawania czegoś więcej od patriotyzmu tak bardzo lokalnego. Zapytaj ich teraz, czy ich życie i osiągnięcia zależą tylko od nich. Jak wygląda ich najbliższe otoczenie. Albo zapytaj dziadków o ich młodość. Jak beztroska byłą od 1939 do 1945 r. i później. Idę o zakład, że dla nich też liczyło się tylko najbliższe otoczenie, a nie jakaś tam wielka polityka. Dlatego uważam - ale to moje zdanie - że jednak nasze życie zależy tylko od nas, od tego, jak nim kierujemy i jak reagujemy na to, co dzieje się wokół nas, ale niestety nie żyjemy w próżni i warto czasem zainteresować się czymś więcej niż tylko sobą. I to, z kim i kiedy pójdziemy na wojnę jest jednak ważne. I zobaczysz, że dziecku nieba przychylisz :) No, chyba że nie masz żadnych uczuć.
OdpowiedzUsuń