czwartek, 13 listopada 2014

To nie jest poradnik jak przebiec 10 kilometrów


Jako chorobliwie ambitny człowiek mam przegwizdane do końca życia.  


Początkowo chciałem ten bieg po prostu zaliczyć, nie patrząc na czas. ALE. Włączyłem mocną muzę. Zacząłem biec. Endorfiny wyleciały w powietrze. Slipknot znacząco wpłynął na szybkość transportowania krwi. Zrobił tam istną masakrę. I wszystko się zmieniło.

Slipknot - The Devil In I:         


Nie potrafię na pół gwizdka czy aby po prostu przebiec. No, cholera, nie umiem. Zawsze musi być rekord, życiówka i walka z samym sobą. Było wszystko. Pierwsze 10 km w życiu zaliczone! 



Nie było tak łatwo. Biegam średnio 2-3 razy w tygodniu, ale większość za piłką na hali, więc kiedy treningi do Biegu Niepodległości zacząłem na 8 dni przed, to z góry nazwałem je All Hope Is Gone, gdyż zaliczał się do nich zaledwie jeden bieg i dwie sesje kopania futbolówki. Były wszelkie przesłanki do tego, aby twierdzić, że szans na dobry wynik nie ma żadnych. Że są dawno pogrzebane kilka metrów pod ziemią i w fazie zaawansowanego rozkładu. Ale od czego był Slipknot!

Slipknot - Psychosocial:          

Jestem jednym z tych ludzi, których się nienawidzi, bo i bez regularnego treningu potrafią zaskoczyć wynikiem. Po prostu dużo ruszam się od zawsze: ganianie za piłką, taniec, mnóstwo chodzenia i częstszego biegania latem robi swoje. Największym motorem napędowym jest jednak ambicja -  od zawsze bardziej działała u mnie psychika niż motoryka. Bo mogą napieprzać kostki, łydki i kolki, ale dopóki nie umieram, biegnę. A czasem na trasie umieram i kilkukrotnie. I nadal biegnę. 

W biegu jestem narwany. Muzyka i energia rozsadzają i pozwalają przekraczać bariery. Dlatego to nie jest poradnik, jak pokonać dystans dyszki czy więcej. Każdy ma swój organizm, swój styl i wie, na co go stać. Ma też swoją głowę, więc na pewno nie będzie mnie naśladował. 

10 kilometrów do dużo czy mało? Zależy, kogo zapytasz. "Specjaliści" będą się mądrzyć, że banał. Ci leniwi i do sportów nieprzystosowani będą temat bagatelizować albo wyolbrzymiać. Przez długi czas dla mnie to również było tabu przez różne kontuzje. Teraz wreszcie jest okej, więc sukcesywnie zwiększam przebiegnięty dystans. Lubię te długie. Wtedy tylko włączam muzę i wyłączam świat. Patrzę jedynie, jak omijać kolejnych biegaczy na trasie. 

Stosuję doping.  Muzyczny. Podczas Biegu Niepodległości takim legalnym dopalaczem okazał się Skillet - chrześcijański rock rodem z Ameryki, który potrafi dopierdolić energią. Muzyka z miejsca przywołała ogrom wspomnień - zarówno ze świetnego koncertu z października, jak i wielu, wielu lat przesłuchiwania tego kawałka. Każdy gitarowy riff i każde wykrzyczane słowa  pchały niesamowicie do przodu, kiedy ja już nie miałem sił. To jedna z form niewidzialnego dopingu, które nadal jeszcze są dopuszczalne.

Skillet - Whispers in the dark:      


Nie pamiętam większości trasy. Mimo że była prosta jak budowa czołgu T-50 i przemierzałem ją nieraz pieszo. Z wtorkowego biegu jestem w stanie sobie przypomnieć jedynie fragmenty trasy i plecy ludzi, których mijałem. W pamięć zapadli mi właściwie tylko starzy ludzi, którzy nie wytrzymali trudów biegu i musieli swoją walkę z organizmem przerwać... Smutne, bo dla nich Bieg Niepodległości znaczył pewnie 100 razy więcej niż dla mnie.

Ale byli też ci, którzy zajebiście dali radę: mój mózg rozwalił obrazek, kiedy jeden ze starszych uczestników biegu zatrzymał się przy swojej rodzinie, aby zamienić z nimi dosłownie dwa słowa, wyściskać i odebrać maksymalną dawkę motywacji. Wnuczek był dumny z dziadka. Dziadek był zadowolony z obecności wnuczka z rodzicami. Kiedy odbiegając, podniósł ręce w górę... on już wygrał.

A mnie dopadł dualizm tłumu. Pojedynczy kibice na trasie nie ruszali zupełnie. Z kolei przypadkowy tłum wiwatujący na mecie motywował dużo mocniej. Wreszcie można było poczuć, że jest się częścią czegoś wielkiego. Ale to były jedynie sekundy.

Tyle się mówi o społeczności biegaczy, a często jest to sport samotników. W 99% sam siebie motywujesz do wyjścia na trening, gdy zajebiście się nie chce. Sam walczysz z myślami, które mówią, że już nie musisz więcej biec. Sam zmagasz się z bólami i kontuzjami, które wynikają w trakcie. Sam decydujesz, żeby nie wpierdalać tego kolejnego burgera i może zamiast niego zaserwować warzywka z ryżem. 

Były momenty, kiedy podczas biegu chciałem wyściskać wielu biegnących i przekazać im cząstkę energii - dzielić razem z nimi swoje zajebiste uczucia i motywację! A idąc już po przekroczeniu mety w tłumie tych "bratnich dusz", czułem się sam. Szukając w tłumie kogoś. Szukając samego siebie...

Skillet - Looking for Angels:        

Ten tekst jest nieskładny jak myśli biegacza w trakcie walki z długim dystansem. Ale wiesz co? To niesamowite patrzeć, jak apetyt rośnie w miarę jedzenia i ma się coraz większą wiarę w to, że się zje całą kolację. Moją jest 37. PZU Maraton Warszawski we wrześniu 2015 i po raz pierwszy dziś uwierzyłem, że jest w moim zasięgu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz