czwartek, 12 lipca 2012

Spider-man, Hulk, Iron Man i Robin Scherbatsky

Z moim oglądaniem filmów na bazie komiksów jest trochę tak, jak z oglądaniem polskiej reprezentacji w piłkę nożną: niby ma się tę nadzieję, że nie dadzą ciała, ale rozum podpowiada, że nie ma co spodziewać się rewelacji. Ostatnie lata były bardzo bogate w ekranizacje komiksów. Obecnie, średnio w ciągu roku wychodzą: ze dwa całkiem niezłe filmy z tego rodzaju stawiające na prostą rozrywkę, jeden ambitniejszy, trzy nudnawe, do których się pewnie już nie wróci, oraz - ale to już znacznie rzadziej - jedna kapitalna produkcja. 
     Jak na razie poziom nieosiągalny dla większości osiągnął bezdyskusyjnie jedynie Mroczny Rycerz. Także trzecia część trylogii o Batmanie wg Nolana wydaje się być materiałem na arcydzieło, i to nie tylko wśród ekranizacji komiksów. Zanim jednak zmierzymy się z ciemną stroną Bruce'a Wayne'a, mogliśmy w tym roku zobaczyć w kinach na nowo opowiedzianego Spider-mana oraz film o grupie superbohaterów zebranych pod szyldem The Avengers.

The Amazing Spider-man
    Moje oczekiwania wobec człowieka-pająka są zawsze olbrzymie, co wynika z nieustannego oglądania za dzieciaka animowanych przygód Spider-mana oraz sentymentu do kilku komiksów, które gdzieś zbierają kurz w domu. Pominę wywody o dotychczasowych trzech kinowych "arcydziełach" o Spiderze, gdyż mało która wykorzystywała potencjał, jaki posiada ten superbohater. Wystarczy powiedzieć, że anulowanie kolejnych trzech było świetną decyzją. Teraz Peter Parker miał być przedstawiony widzom na nowo, jego historia opowiedziana raz jeszcze, z nowymi bohaterami i nowym przeciwnikiem. Wyszło to... średnio.
     Ci, którzy oczekiwali, że Spider-man przejdzie lifting podobny do tego, jaki Batman przeszedł dzięki Nolanowi, mogą od razu porzucić swoje marzenia. Tego mroku w nowym Spiderze jest niewiele, bo i taką drogę Marvel przyjmuje w praktycznie każdym filmie, który bazuje na ich komiksach. I choć Peter Parker miał dużo ciężkich chwil, to filmy nadal zawierają w sobie dużo hollywódzkich, patetycznych momentów. Najnowszy Spider-man pod tym kątem nie różni się od poprzedników. Nawet mi - jako osobie dość dobrze znoszącej tę całą amerykańskość w filmach o superbohaterach - zdarzyło się lekko załamać poziomem kilku scen. Poza tym, niektóre dialogi czy ogólny zarys filmu bardziej pasowałyby chyba do serii Spectacular... niż Amazing...
     Nie można jednak powiedzieć, że jest to zupełnie nieudana produkcja. Jest kilka fajnych motywów, jak np. moja ulubiona scena walki Spidera z Jaszczurem w bibliotece. Zgrabnie zostały opowiedziane również te sztandarowe wątki, czyli jak Peter Parker zdobył nadprzyrodzone moce oraz dlaczego zdecydował się wykorzystywać je do walki ze złoczyńcami. Kilka razy można było się nawet uśmiechnąć, było jakby trochę więcej humoru, zabawnych odzywek, z którymi kojarzył mi się zawsze Spidey.
      Jedno trzeba przyznać temu nowemu Spider-manowi: jest to bardzo spójna historia. Reżyser (skądinąd Webb to idealne nazwisko dla człowieka, który miał za zadanie nakręcić film o człowieku-pająku) w żadnym momencie nie wybiegł za daleko poza narzucone sobie ramy. Nauka życia Petera Parkera z nowymi mocami, godzenie ich ze szkołą, młodzieńcza miłość, niezbyt trudny choć relatywnie groźny przeciwnik... Wiadomo, że w marvelowskim uniwersum znajdziemy wielu niebezpieczniejszych oponentów, ale chyba nikt nie wyobraża sobie walki niedoświadczonego Pająka z takim Venomem. Wszystko po kolei. Co ważne, całkiem efektownie wyszły sceny walki Spideya z przeciwnikami. Fajnie przedstawiono także kwestię poruszania się po mieście za pomocą pajęczyn - na plus, bo pokazywane było to także z perspektywy samego Spider-mana.
      W nowych przygodach Petera Parkera ważny jest jak zawsze wątek miłosny, którego, o dziwo, udało się nie przesłodzić. Można się czepiać, że podczas rozmów z Gwen Stacy Peter popisuje się elokwencją rodem z jakiegoś serialu MTV, ale, tak jak pisałem, wpisuje się to w konwencję całego filmu. Andrew Garfield jako nieśmiały, niezbyt pewny siebie chłopak wypada nieźle. Nie sposób także nie zwrócić uwagi na piękną Gwen. Co ciekawe, aktorka, która ją gra, Emma Stone, moim zdaniem świetnie nadawałaby się na... Mary Jane Watson. Emma bardzo dobrze sprawdzała się dotychczas w rolach pewnych siebie, rezolutnych dziewczyn, które potrafią przygadać, rzucić lekko sarkastyczną uwagę. No i wygląda genialnie w rudych włosach. Jest to bardzo wygodna opcja dla producentów: jeśli w drugiej części zdecydowaliby się uśmiercić Gwen i w kolejnej wprowadzić Mary Jane, nie musieliby szukać nowej aktorki - wystarczy, że zmieniłaby kolor włosów... 
       The Amazing Spider-man od kilku dni spotyka się z dość skrajnymi recenzjami: jedni mówią, że jest zbyt nadmuchany, cukierkowaty, natomiast inni chwalą, podkreślając, że Garfield pasuje do roli Pająka znacznie lepiej niż Maguire. A jak jest naprawdę? Myślę, że gdzieś po środku tych opinii. Idąc na film bez wysokich oczekiwań lub bez większej znajomości komiksu, wierzę, że faktycznie można się na nim nieźle bawić. W kwestii najlepszych ekranizacji przygód Spider-mana jednak nadal bez zmian: niedoścignioną pozostaje animowana seria z 1994 roku.



The Avengers
      A to z kolei jest filmowy fenomen. Osobno produkcje skupione wokół Kapitana Ameryki, Iron Mana, Hulka, Thora itd. nie zachwycały. Jedynie te z multimiliarderem w żółtoczerwonej zbroi trzymały niezły poziom i bawiły fanów dłużej. Natomiast kumulując tylu superbohaterów w jednym filmie, dało to zupełnie nowe możliwości. Pominę wątki fabularne i przejdę do najważniejszych: właśnie interakcje pomiędzy herosami oraz humor im towarzyszący jest najmocniejszą stroną filmu. Dawno nie pamiętam, żebym się śmiał na jakiejś komedii tak, jak to miało miejsce na Avengersach. Wstawienie do jednego filmu Iron Mana o nieograniczonym ego, supersilnego Hulka, Thora, prawego Kapitana Amerykę... Wystarczy tych pierwszych dwóch - w mojej opinii kradną ten film w całości. Każda scena z Tonym Starkiem i Brucem Bannerem lub ich alter ego jest z góry skazana na sukces: jest śmiesznie albo jeszcze śmieszniej, a do tego zazwyczaj także widowiskowo. Niby wiemy czego się spodziewać, ale z Iron Manem i Hulkiem razem nie może być nudno.
     Słabsze momenty? Ci, którzy powinni tym super-burdelem zawiadować lub jemu się przeciwstawiać. Nie kupuję niestety tej historii wielkiego przeciwnika, Loki jako wróg naszych superbohaterów po prostu nie jest przerażający. Nick Fury jest trochę bez jaj, a co w ogóle w jego ekipie robi Robin Scherbatsky?? Ani razu nie wykorzystała swoich mocy znanych z HIMYM i nie złamała nikomu serca. Może w sequelu się poprawi.
     Avengersi to ekranizacja z przeciwnego bieguna niż Nolanowy Batman. Nie udają mega ambitnego filmu, stawiają na prostą rozrywkę. Ale robią to w sposób mistrzowski, dlatego uważam, że jest to jedna z najlepszych komiksowych ekranizacji. Wyciąga maxa ze swoich bohaterów, bawiąc widzów efektownymi scenami walk oraz humorem w zaskakująco dużych ilościach.

2 komentarze:

  1. o spider-manie pisać nie będę, bo już się na ten temat nagadaliśmy. postanowiłam jedynie wspomnieć o mojej miłość do Roberta Downey Jr. jako Iron Mana. a scena z Avengersów, która za każdym razem bawi mnie tak samo, to moment, gdy Hulk tłucze Lokim o ziemię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w 100% się zgadzam - Downey Jr pasuje do tej roli jak nikt inny, a wspominając Avengersów też zawsze przed oczami mam tę scenę!

      Usuń