wtorek, 8 kwietnia 2014

Daj im swój czas


Jesteśmy jebanym pokoleniem tl;dr. Schudnąć w 30 dni. Stać się milionerem / sławnym blogerem / mega uwodzicielem w 2 tygodnie. Zyskać pewność siebie w trakcie jednodniowego szkolenia. Nauczyć się na błędzie, popełniając go tylko raz. Boimy się stracić na te czynności zbyt wiele czasu, a w międzyczasie tracimy coś więcej.


Dziś nie czytamy książek, dziś czytamy cytaty. Zbyt długie artykuły w necie oznaczamy wymownym "too long; didn't read". Damn, nawet to skróciliśmy do "tl;dr". Szybciej, mniej, krócej. Smsy już od dawna ograniczają nasze komunikaty do 160 znaków, teraz mamy jeszcze twittera, gdzie musimy się zmieścić w 140 znakach czy vine (6 sekundowe filmy). Co będzie dalej? Portal społecznościowy, w którym porozumiewać będziemy się akronimami? Z biegiem czasu wyeliminujemy z języka pisanego samogłoski? N pwn zszczdzm trch czs.

Nie demonizuję technologii, bo sam z niej korzystam i pasuje ona do dzisiejszego szybkiego trybu życia. Dynamicznego życia, w którym też biorę udział. Coraz częściej się zastanawiam, po co tak pędzę. 

W ogóle ten temat smukłej sylwetki w 30 dni też jest mistrzowski. Cyferki mocno działają na naszą psychikę, już widzimy oczami wyobraźni, jak jest nas o połowę mniej, a do tego jeszcze mięśnie same rosną i mówimy w towarzystwie, że schudliśmy 8/10/20 kg. A jako że odkładaliśmy ćwiczenia na ostatnią chwilę, to na ten ambitny cel mamy raptem miesiąc, co jeszcze nadaje samemu wyzwaniu epickości. Trafiłem u takiego fajnego blogera na tekst, który zburzy te wasze wyobrażenia, więc może lepiej nie czytajcie. Przytacza on historię trenera fitnessu, który specjalnie tył przez 26 tygodni, by potem wrócić do pierwotnej formy. I zajęło mu to... uwaga, uwaga... 26 tygodni. Tyle samo czasu, ile przybierałeś na wadze, musisz przeznaczyć na jej zrzucanie. Sorry za zdeptanie wyobrażeń o idealnej sylwetce tego lata.

Jeśli nie widzimy natychmiastowych efektów, porzucamy nasze ambitne plany. Ale również wiele rzeczy olewamy, nie poświęcając im dość uwagi i właśnie czasu.

W muzyce nazywam to syndromem "jednego przesłuchania". Na tej samej zasadzie jak ciekawy cytat może nas zachęcić do przeczytania książki, tak singiel puszczany w radiu wycelowany jest w to, aby zainteresować nas całą płytą. My nie mamy oczywiście czasu na słuchanie całych płyt. A jeśli już to damy takiemu krążkowi łaskawie jedno przesłuchanie, po czym stwierdzimy, że nas nie interesuje. Dlatego przemysł muzyczny wymyślił sobie single nakręcające sprzedaż. Są one puszczane tak często w radiu, żeby nawet najbardziej toporne jednostki się do nich przekonały, posłuchały całej płyty, kupiły ją lub wybrały się na koncert. Jedne z nich wymagają więcej czasu, drugie mniej - po tym poznacie dobrego singla. Bezlitosna praktyka? Na pewno. Skuteczna? Cholernie!

Zeus w swoim Strumieniu nawinął:
Kiedyś miałeś jedną kasetę
Każdy numer znałeś na pamięć
Teraz ściągasz jak popierdoleniec
Naraz całe dyskografie



Tak samo robimy z ludźmi. 

Poznajemy ich tonę, nabieramy garściami łapczywie jak cukierki na wagę. Oceniamy w ciągu 10 sekund i lecimy poznawać kolejnych. Tomek - ale z niego nerd; Aga - tępa; Marysia - pochlała; Dominika - cudowna, będzie moją żoną; Kasia - niezatapialna i nudna; dwie Magdy - szykuje się trójkącik; Piotrek - skurwiel. Etykietki rozdane. Drugie, trzecie i dwudzieste wrażenie bazują na pierwszym i nie zmienimy go, dopóki nie poznamy ich bliżej. Ale po co, skoro już wiemy, jacy są. Zamknięte koło. Więc poznajemy kolejnych, znajomych znajomych. W końcu lubimy poznawać ludzi, nie?

Łapię się za głowę, jak sobie pomyślę, że jeszcze nie tak dawno żyłem w syndromie jednego przesłuchania w przypadku kilku zajebistych osób, które mają mocny wpływ na moje dziś. Wymagali oni trochę lepszego wejrzenia się, a już po 5 minutach zostali wrzuceni do szufladki "mało ciekawych". Ciekawe, ile świetnych znajomości nigdy się nie rozwinęło lub nawet nie zaczęło przez ten chory pęd. Fast food, fast dating, fast driving. Wszystko z przedrostkiem "fast" zwiastuje rozpierdolenie się czegoś dobrego o bandę przy pierwszej lepszej okazji.



Grafika: Fabiola Medeiros 

5 komentarzy:

  1. Ah, rozważania na temat współczesnego życia mnie okropnie przerażają. Dzisiaj jadłam obiad, u rodziny, która mnie gości. Gotowe, sztuczne mięso, które się wrzuca na patelnie na 5 minut i smakuje jak gąbka oraz puree ziemniaczane z proszku. Płakać mi się chce, że wszystkie dziedziny życia są tak bardzo zarażone i mimo, że nasze życie jest tak uproszczone, wcale nie jest proste.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wojciech Kopeć9 kwietnia 2014 11:25

    http://en.wikipedia.org/wiki/Slow_Movement nigdy nic?

    OdpowiedzUsuń
  3. Bloger dziękuje za zauważenie i wspomnienie o nim :)

    OdpowiedzUsuń
  4. spoko, mam nadzieję, że kiedyś wypłyniesz! ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Thank God, nie dałem się wciągnąć w takie życie w biegu. Nic nie jest dla mnie "tl;dr", płyty słucham całe po kilka razy, a te lepsze katuję tygodniami. Dodatkowo nie lubię mieć miliona "znajomych" a raczej jakąś garstkę, którą znam i wiem, czego mogę się po nich spodziewać.

    OdpowiedzUsuń