niedziela, 26 października 2014

Czy warto jechać na Majorkę w październiku?


Najpierw zabookuj lot, a dopiero potem sprawdź wśród internetowych opinii, że wcale może nie być tak ciepło. Nie polecam tej metody. Okazuje się jednak, że w wakacyjnych wyjazdach i pogodzie najważniejsze są trzy elementy: powietrze, dźwięk i smak. Zapraszam cię do mojej głowy, w której po tygodniu Majorka nadal tli się nikłym światłem.

POWIETRZE

Stwierdzenie, że w takich krajach jak Włochy czy Hiszpania nie odczuwa się duchoty przez to, że jest inne powietrze, jest banałem. Większa wilgotność itd. - wszyscy o tym wiedzą. Ale ten banał tak cudownie się odczuwa, kiedy temperatura codziennie oscyluje wokół 25-30 stopni na Majorce w październiku! Odrobinę gorzej, gdy w takiej aurze musisz akurat biec maraton...



Zwiedzanie przy takiej pogodzie to oczywiście bajka.



Podobno Majorka w październiku to loteria. Bo może padać przez cały pobyt. Potwierdziło się... w pewnym stopniu. Deszcz obficie padał przez cały drugi dzień wyjazdu. W Polsce pewnie zakładałoby się bluzę i kurtkę, a w domu rozkręcało kaloryfery, natomiast na Majorce można było wyjść na wspinaczkę okolicznymi, podmiejskimi uliczkami. "Ciepły, letni deszcz" - tak to właśnie wyglądało. W PAŹDZIERNIKU.

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Maciek Boomer Pietrukiewicz (@bumbumbumer) Wł. 

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Maciek Boomer Pietrukiewicz (@bumbumbumer) Wł. 

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Maja Sieńkowska (@wieczniezaczytana) Wł.

Nie trzeba być magistrem po politechnice, aby oszacować, że pogoda na Majorce ma najlepszy współczynnik jakości do ceny. Podróż tam wyniesie cię jesienią taniej niż w naprawdę ciepłe kraje, gdzie nawet w styczniu jest około 25-30 stopni. Zaoszczędzone pieniądze możesz wydać na np. mieszkanie w lepszym standardzie - oczywiście za pośrednictwem strony airbnb, która nie sponsoruje tego tekstu. Ale i tak jest zajebista.


SMAK

Podobno Majorka w październiku to loteria. Ale kto nie gra, ten nie pije szampana. Albo w tym przypadku Cavy, czyli musującego, hiszpańskiego wina, które jest nawet okej, ale dla mnie i tak smakiem wakacji w Hiszpanii jest zawsze cierpki aromat różowego wina - mogę go nawet nie lubić, ale ciężko w te wieczory obejść się bez niego!


W trakcie wakacji z reguły porzuca się wszystko i zapomina o obowiązkach. Jesteś bardziej wolny, bardziej uśmiechnięty. Praktycznie stajesz się inną osobą. Z każdym dniem pamiętasz z tamtego życia coraz mniej, dostosowując się do zwyczajów panujących w nowym miejscu. Oraz do jego zapachu i - przede wszystkim! - smaku. Moją tegoroczną Majorkę sponsorowały...


Piwo i wino sobie odpuśćmy - znasz je na pewno dobrze. To, co ciekawe, kryło się w owocach, gdyż praktycznie wszystkie były cudownie słodkie i idealne do porannej owsianki, lecz te dwa trudno dostępne w Polsce zupełnie mną zawładnęły. Cherimoya - podobno zdrowa, a na pewno pyszna. Poczekaj aż skórka zczernieje i zmięknie, a potem dokop się łyżeczką przez smak bitej śmietany do prawie samej skórki i cudownego połączenia smaków banana i ananasa. Mango - soków z niego piłem mnóstwo, ale ten owoc sam w sobie jest jeszcze lepszy! Wskakuje na drugie miejsce, tuż po arbuzie, bo nie pamiętam, żebym coś innego tak łapczywie pożerał i z każdym kolejnym kęsem miał kolejny jedzeniowy orgazm. No dobra, może jeszcze tę pizzę z chorizo.

Choć moje kubki smakowe mentalnie przynależą do włoskiej kuchni, to ostatnio w ich życiu przewodzą przede wszystkim kiełbasy hiszpańskie. Ostre, dobrze już znane chorizo i nowa miłość - fuet, którego cudownie się je z dodatkiem... niczego. Tak dobre jak churrosy, które zjesz z cukrem lub czekoladą, a nawet z podłogi.




DŹWIĘK

To jeden z najlepszych momentów każdych wakacji, kiedy wychodzisz na ulicę i do twoich uszu zamiast steku polskich słów z wulgarnymi przecinkami i narzekaniami docierają jedynie niezrozumiałe językowe "szlaczki". Rozpoznajesz co dziesiąte słowo, ale czujesz się jakoś tak... lepiej.

Jest także mnóstwo okazji, gdy przychodzi ci do błyśnięcia, jak system edukacji i setki obejrzanych seriali przygotowały cię do porozumiewania się językami obcymi. Nie ma bardziej wartościowych lekcji. I w sumie okazuje się, że najlepiej jakbyś władał nie hiszpańskim czy angielskim, a niemieckim, bo to właśnie najczęściej ten język usłyszysz na ulicach. Niemcy czują się tam jak u siebie w domu.

Kolejne dźwięki często już nawet nie składają się ze słów. Szum morza jest teoretycznie taki sam jak na polskich plażach, ale już logika podpowiada, że przy pierwszym zanurzeniu stóp nie usłyszysz "kurwa", "zimno" czy "ubieram buty". No i już wiesz, że nie ma opcji, aby być tam i nie wejść do wody. Zagłębiasz się w niej powoli coraz bardziej - stopy, łydki, kolana, uda, breaking point i potem już z górki - dochodząc do ulubionego momentu: miejsca, gdzie rozbijają się fale. W bliskim otoczeniu jest jeszcze kilka osób, które podjęły tę samą grę z falami. Wiesz, że to Niemcy. Zdradzają ich już same, charakterystyczne twarze, a dopiero potem okazjonalne "scheize!", gdy zbliżają się piętrzące fale.


To jest jak powrót do przeszłości, gdy morze sprawiało dziki fun. Twoje odczucia wydają się potwierdzać także te dwie około-pięćdziesięcioletnie Niemki, które żywiołowo reagują obok na każdą większą falę. Zwłaszcza gdy któraś z nich ląduje przez to na kolanach w wodzie. Śmieją się przy tym tak szczerze, że wydaje ci się, że już dawno nie widziałeś tak szczęśliwych osób. Pomimo siły wody ich kostiumy kąpielowe - dzięki bogom - zostają na swoich miejscach, co odracza twoją wizytę u psychologa o jeszcze kilka lat.

A ty czujesz jeden z najlepszych smaków dzieciństwa, kiedy taka fala znienacka solidnie zatapia i ciebie. Sprowadzony na kolana, pijesz słoną wodę i podciągasz dla bezpieczeństwa kąpielówki. I cieszysz się jak mały dzieciak. 

Najlepszy w dźwięku jest czasem jego brak. Tak jak właśnie w niektórych uliczkach poza miastem.


Albo na kameralnych plażach, gdzie słychać tylko szepty zakochanych.


Albo w małej, spokojnej Valdemossie, której uliczkami błądził kiedyś NASZ Fryderyk Chopin.


Albo tam, gdzie szepczą tylko morze i książki.



Nie do wiary, że w ciągu tygodnia poznałem tylko Valdemossę, okolice i centrum Palma de Mallorca oraz część plaż na południu. Ta wyspa zasługuje na co najmniej dwa tygodnie albo wręcz miesiąc ciągłego poznawania. Trzeba będzie tu wrócić - może znów w ramach dodatkowych wakacji w październiku.




Obczaj też poprzednie podróże:


13 komentarzy:

  1. Świetnie napisane. Poczułam nagłą chęć wyjazdu na wakacje!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki :) Ja taką chęć mam nieustannie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Pojadę, jeśli dostanę dodatkowy urlop!

    OdpowiedzUsuń
  4. Spoko, ode mnie masz pół roku urlopu nawet ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. W listopadzie ruszam na tydzień do Egiptu, także wakacje po sezonie górą!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja w grudniu na Maltę, gdzie nawet dobre hotele są po sezonie śmiesznie tanie!

    OdpowiedzUsuń
  7. Możecie już przestać się chwalić?

    OdpowiedzUsuń
  8. zajebongo. sam czy z ekipą?

    OdpowiedzUsuń
  9. zdefiniuj "śmiesznie tanie" :>

    OdpowiedzUsuń
  10. W październiku przeważnie jest słonecznie na Majorce, naprawdę warto tu przyjechać! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Daaaaamn, to też tam lecę za rok!

    OdpowiedzUsuń
  12. W sumie dobry pomysł z posezonówkami.

    OdpowiedzUsuń