sobota, 1 grudnia 2012

Ratuje mnie moja Paranoja

Byłem w dupie. Byłem na dnie. Byłem stracony. Bad day. Zamuła dnia powszedniego dorwała mnie, chwyciła za gardło i przycisnęła do ziemi. Na szczęście, resztkami sił udało się wyczołgać z domu i skierować swoje kroki do księstwa humoru absurdalnego. Godzinę później wiedziałem: Paranoja saved that day.

Co Ty wiesz o teatrze improwizacyjnym, Ty stara dupa jesteś...
Stara czy młoda... ważne, żeby ją unieść sprzed kompa i zabrać w miejsce, w którym takie totalnie absurdalne, śmieszne, cudownie nieprzewidywalne przedstawienie jest odgrywane. Jak każdy dobry kabaret, koncert czy spektakl teatralny, tak i impro na żywo pozostawia po sobie specyficzny klimat, w którym pozostaje się do końca dnia. Przez 20kilka lat wiedziałem, że coś takiego istnieje, ale wiedzieć, a zobaczyć, to dwie kompletnie różne rzeczy, nie dajcie się zwieść! Dziś nie mam pojęcia, jak żyć bez impro. Dobrze, że oni tak często i gęsto w Warszawie występują.

Jak się dobrze zastanowić, to ta zajawka improwizacyjnymi popisami tkwiła we mnie już wcześniej, głównie za sprawą mistrzowskiego Whose Line Is It Anyway. W tym telewizyjnym show z USA występowali najlepsi komicy znani z różnych seriali i rozkładali człowieka żartami na łopatki. I pewnie pozostałbym przy improwizacji na poziomie youtube'a, gdyby nie przypadkiem spotkany w październiku znajomy... Wspomniał on wtedy o naborach do grupy, którą współtworzył, zachęcając jednocześnie do odwiedzenia ich podczas jednej z otwartych prób. Poszedłem i... z miejsca zakochałem się w otwartości i kreatywności ludzi tworzących Paranoję! Po raz drugi rozwalili mnie już kilka dni później, gdy zobaczyłem, jak godziny prób i chemia między nimi przekładają się na niezwykły występ. Mówią, że pierwszy raz boli, ale nie przejmujcie się, dziewczyny - to tylko żuchwa od ciągłego śmiania się. Ja po tamtym już wiedziałem, że tych razów będzie więcej. Dużo więcej.


Kto może zostać świrem improwizatorem?
Okazuje się, że każdy, bo patrząc na osoby odgrywające abstrakcyjne sceny, rzucające kompletnie niespodziewane żarty i mające myśli tak szalone, że aż unikalne i nie-do-powtórzenia... to potrafię sobie wyobrazić, że mogliby być "zwykłymi" ludźmi mijającymi nas codziennie na ulicy: nieśmiałymi, z kompleksami, ograniczonymi, mało otwartymi na nowe sytuacje i po prostu smutnymi. Natomiast improwizatorzy od tych normalnych ludzi różnią się pewnym pierwiastkiem szaleństwa. Trwają obecnie badania mające na celu zidentyfikować obszar w mózgu odpowiedzialny za skłonność do uwalniania niepohamowanej fali absurdalnych żartów i zachowań. Nie wiemy, co takiego (potencjalni) improwizatorzy jedzą, jakie było ich dzieciństwo i kontakty z rodzicami i dlaczego to tak spaczyło im mózgi. Potwierdziliśmy jedynie, że wciąż rozwijają się w tym kierunku, tworzą takie grupy jak Paranoja, Lubieto, Klancyk czy Afront i zaliczają się do tego jednego, szalonego procenta naszej populacji, o którym można powiedzieć, że jedzie na naturalnym haju. 

Zaraź kogoś swoją paranoją
Nie przenosi się tego drogą kropelkową, ani tym bardziej nie trzeba wymieniać żadnych płynów (chociaż to akurat byłoby dobre)... Wystarczy nieświadomego niczego delikwenta zabrać w miejsce, gdzie grupa improwizacyjna występuje, posadzić w pierwszym rzędzie (im bliżej, tym lepiej) - niech poczuje na maksa te wibracje, da się opluć, polać wodą lub najzwyczajniej rozśmieszyć do łez. Jeśli to ostatnie wyjdzie choć raz - sukces! Będzie wracał na kolanach po więcej. 
Myślę, że każdy z nas powinien być dumny z samego faktu obecności na tychże spektaklach, bo nie trafiają tam przypadkowi ludzie. Najczęściej ma się porąbanych znajomych, którzy nas do tego zachęcili (możecie im śmiało podziękować przy najbliższej okazji, nie krępujcie się!), albo sami jako pasjonaci sztuki, rozwoju osobistego czy po prostu ludzie pozytywnie zakręceni decydujemy się podjąć ryzyko i sprawdzić z czym to impro się je. Łatwo przy tym dać się zarazić improwizacyjną paranoją - będzie nas to prześladować na każdym kroku, będziemy oglądać się niespokojnie za siebie na ulicy czy uciekać przed zaproszeniami na impro na facebooku. Zła wiadomość: nie uwolnisz się od tego nigdy. Lepiej oswoić, pozwolić, żeby stało się elementem życia, zaprosić do łóżka.

Impro lekiem na całe zło
Nadaje się na wszystko: na doła, na dobry humor, na urozmaicenie wieczoru, na randkę... Mogą chodzić na to nawet hipsterzy, bo wciąż impro w tym kraju funkcjonuje jako sztuka nie-mainstreamowa (dopóki nie spopularyzuje jej za chwilę gościnnymi występami Abelard Giza). Jako Twój prywatny lekarz od chorób cywilizacyjnych zalecam dla zdrowia trzy dawki improwizacji miesięcznie. Może skrzywić Ci to psychikę, ale to nawet i dobrze. Taka dawka absurdu jest niesamowicie potrzebna w tym smutnym jak pizda mieście.

4 komentarze:

  1. Świat jest smutny... Nie to miasto!

    OdpowiedzUsuń
  2. Świat nie jest smutny,świat nie przygnębia. Przygnębiają myśli- "nie" świat i "nie to miasto".

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziewczyny, ostatnie zdanie to tylko nawiązanie do bardziej znanego cytatu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale smutne mysli przygnębiają ludzi, a przygnębieni ludzi tworza przygnębione miasta i świat. genialny tekścik, mega mi się podoba to jak to jest napisane. O samej tresci nie mówię, bo to oczywiste, że lubie jak ktoś tak pochlebnie gada o Impro, ale sam sposób pisania jest turbo-super. ledwo delikatnie rzuciłem okiem na pierwsze zdanie, a już po chwili spadło mi z ostatniego, nawet nie zauwazyłem kiedy. To rzadkość pisać, zamiast robic filmy. A jesli sie to okazuje ciekawe to juz po prostu totalny rozpierdzielot. super, tak trzymaj!

    OdpowiedzUsuń