niedziela, 31 marca 2013

Internety każą nam oglądać telewizję


Kiedyś mieliśmy do czynienia z presją społeczną. Wiecie, jak się chciało być fajnym, to się paliło, bo ci najbardziej "cool" palili. Kiedy tego nie robiłeś, zaczynało się pewne wykluczenie społeczne. Tak samo z alkoholem - jak nie pijesz wódy do nieprzytomności, to jakiś dziwny jesteś. Kończą się zaproszenia na podwórko, żeby pograć w kwadraty czy poskakać na skakance. Ot, takie niewinne wywieranie presji na dzieciaki przez dzieciaki. Dziś mamy do czynienia z innymi naciskami. Z pozoru mniej widocznymi, mniej świadomymi. Nikt już nie wkłada Ci fajek do ust. Dziś to social media urosły do roli osiłka, który terroryzuje słabszych. Nie zabiera jednak kieszonkowego, a uwagę. 

O tym, jak zasiano w mojej głowie myśl, że chcę oglądać film
Sobotni, wielkanocny poranek, a ja włączam Incepcję... i to przez Was! Zaczęło się niewinnie, bo od social mediowej prasówki obejmującej wydarzenia sprzed ostatnich kilkunastu godzin. I wtem okazało się, że najważniejszym zdarzeniem w piątkowy wieczór według moich znajomych była premiera Incepcji na TVN-ie, mimo że każdy zainteresowany i tak to oglądał w kinie lub na kompie do tego czasu. Ludzi nie odstraszyły nawet tony reklam do spółki z lektorem. Incepcja na chwilę opanowała timeline'y facebookowe i twitterowe, kilka osób jak zwykle wdało się w dyskusję związaną z ostatnim ujęciem i co z niego wynika... A ja po kilkunastu minutach sam włączałem już ten film u siebie!
Co więcej, kiedy piszę te słowa, cały internet ogląda ochoczo Kevina, który znów jest sam w NY. Czy to samo robilibyśmy, gdyby nie świadomość, że inni znajomi to teraz oglądają? Dzięki social mediowym znajomym rzeczy wtórne jak Kevin oswajamy, a nawet okrywamy kocykiem kultowości - prawdopodobnie dlatego, że zwyczajnie możemy w tej samej chwili podzielić się tym z innymi biedakami, którzy nie mieli lepszego pomysłu na wieczór. Nawet oglądanie Pamiętników z Wakacji z podobnych powodów obrosło zupełnie niezrozumiałym dla mnie kultem. Don't ask...
W (internetowej) kupie raźniej!
Świetnym narzędziem do współdzielenia emocji stał się ostatnimi czasy twitter, gdyż jest najlepszy jeśli chodzi o real-time events. Wręcz kapitalnie sprawdza się to w targecie piłkarskim, a oglądanie meczów razem z setkami osób (a doliczając możliwe retweety, nawet i tysiącami) ogromnie podnosi w górę słupek emocji! Lepsze jest tylko oglądanie meczów w towarzystwie kumpli, z którymi jeszcze szybciej można się porzucać mięsem lub wpaść sobie w ramiona. W pozostałych sytuacjach polecam starego, poczciwego ćwierkacza, który nawet losowanie fazy grupowej ostatnich Mistrzostw Europy uczynił z miejsca 10-krotnie ciekawszym i cholernie wciągającym. Wszystko dzięki możliwości błyskawicznej wymiany zachwytów, inwektywów i żartów przez ludzi z całego świata.

Brace Yourself, nowa Gra o Tron is coming
Świetnym przykładem wywierania wspomnianych wcześniej nacisków niech będzie zmasowane bombardowanie bezbronnych ludzi nowym sezonem Gry o Tron. Mnogość memów odnoszących się do serialu oraz buzz, który wytworzył się przy okazji startu trzeciego sezonu (który już zaraz), spowodowały, że atakowało nas to wszędzie. Ataki były tak silne, że kilkoro moich mniej ogarniętych w serialach znajomych (włącznie z moją siostrą!) właśnie zaczęło Grę o Tron oglądać. Ba, nawet ja się poddałem, żeby dokończyć drugi sezon i być na bieżąco, gdy ruszy kolejna seria ochów i achów nad nowymi odcinkami. My po prostu lubimy uczucie przynależności do rozmaitych grup społecznych. A ta łącząca tajnym, nieformalnym paktem miłośników Gry o Tron jest okrutnie pociągająca. Zwłaszcza, kiedy wieczną zimę mamy także za oknem...
Podobnie głośno było niedawno o pierwszym serialu, który w całości został opublikowany w internecie, czyli House of Cards. Brakowało tylko, żeby po otworzeniu mojej lodówki wyszedł z niej Kevin Spacey i skręcił kark mojemu psu (nie mam psa, ale to akurat nieistotne). Chcąc być na bieżąco z tym, co jest w internecie i o czym tak mocno mówią nasi internetowi znajomi, oglądamy zatem te wszystkie seriale... Dlatego nazwałem to presją społecznościową.

Rewolucja w naszych głowach
Zastanawiam się, jak mocno dzisiejsza działalność naszych znajomych w social media wpływa na nas samych. Czy jak na dane wydarzenie na fejsie zapowie się więcej zacnych i znanych nam osób, które będą trąbić o jego zajebistości, to dużo trudniej będzie Ci tam nie pójść, Drogi Czytelniku?  
Proces, który zachodzi obecnie w naszych głowach, to coraz mocniejsze odzwierciedlanie naszych żyć w internetach. Przenosimy tam już nie tylko nasze opinie i zdjęcia z wakacji, ale również wszystkie powiązania z ludźmi, których poznaliśmy. Te więzi się zacieśniają, a wpływ na każdą jednostkę jest większy niż w rzeczywistym świecie, bo zmultiplikowany - w internecie w jednym momencie może na nas wpłynąć więcej znajomych niż w tym samym czasie w realu. Jedno się tylko nie zmienia - to, czy poddasz się tej presji, czy nie, zależy tylko od Ciebie.



Podobne posty:
Byłem gówniarzem, jestem bogiem, będę legendą
Najlepszy polski film, którego nie znacie
Jestem leniwym użytkownikiem internetu, czyli po co Tede do tych Stanów poleciał?

6 komentarzy:

  1. Akurat Gra o Tron jest bardzo dobrym serialem :) Ale nie o tym...bardzo prawdziwy tekst ujmujący dokładnie to, co dzieje się z ludźmi obecnie. I choć mam wrażenie, że ja gdzieś tak obok tego przechodzę- bo nie lepię bałwana tej Wielkanocy, nie oglądałam Kevina ani Incepcji i nie czuję potrzeby składania życzeń świątecznych na fejsbukowym wallu- to jednak gdzieś tak po cichu czasem się zastanawiam, czy nie żyłoby mi się lepiej, gdybym ulegała presji bycia " na czasie". Ale po cichu i tylko przez chwilę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Karolina Halik1 kwietnia 2013 17:34

    Nie oglądam seriali, na filmy chodzę do kina, chyba że chcę zobaczyć coś starszego - wtedy dopiero włączam telewizor. TV włączam też na wyścigi F1, mimo tego, że Kubica już w nich nie startuje i w Polsce zmniejszyło się zainteresowanie tym sportem. Nie czytałam "Pięćdziesięciu twarzy Graya" (czy jakoś tak). Też nie lepiłam wielkanocnego bałwana, nie oglądałam Kevina ani "Incepcji", nie złożyłam masowych życzeń świątecznych (nawet wysyłanie jednej wiadomości do wielu odbiorców sobie darowałam). Nie sprawdzam listy gości na evencie, do którego właśnie dołączyłam - chcę tam być więc idę. A jednak... online jestem 24 godziny na dobę. Portale społecznościowe służą mi do komunikacji i dzielenia się opiniami oraz komentarzami, ale jeszcze nie zawładnęły moim życiem "w realu" i nie są również odrębnym, wirtualnym, życiem. Czat nie zastąpi mi kawy w doskonałym towarzystwie znajomych.
    Zupełnie zgadzam się z tym, że istnieje presja społecznościowa i z pewnością stwierdzam, że dotyka coraz szerszego grona osób, co nieco mnie martwi.
    Nie chciałabym dołączyć do tej grupy, wolę swój cichy kącik i indywidualne upodobania co do książek, serwisów i blogów, które czytuję. Owszem, zerkam czasem na to, co publikują/podrzucają znajomi, ale mam do tej popularnej internetowej papki pewien dystans i przyswajam ją z umiarem.



    Fajnie, że poruszyłeś ten temat :) Wielkie dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  3. Patrząc na komentarze, stwierdzam, że połową wartości tego bloga jesteście właśnie Wy. Fajnie, że jesteście :)

    OdpowiedzUsuń
  4. a ja zamiast Kevina oglądałam Kill Billa 2 po raz set i po raz kolejny stwierdziłam, że uwielbiam Quentina :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Emilka Józwik1 kwietnia 2013 22:35

    Można było obejrzeć w Wielkanoc Kevina? To mnie zaskoczyłeś tą informacją. Zdecydowanie wypadłam z internetowego obiegu wiadomości. Twittera nie mam, rzadziej odwiedzam fejsa, ostatnio nawet nie miałam czasu czytać Twojego bloga.

    OdpowiedzUsuń
  6. Mógłbym napisać to co Karolina Halik ale ze względu na moje lenistwo po prostu skopiuję: "Nie oglądam seriali, [..] Nie czytałam "Pięćdziesięciu twarzy Graya" (czy jakoś tak). Też nie lepiłam wielkanocnego bałwana, nie oglądałam Kevina ani "Incepcji", nie złożyłam masowych życzeń świątecznych (nawet wysyłanie jednej wiadomości do wielu odbiorców sobie darowałam). Nie sprawdzam listy gości na evencie, do którego właśnie dołączyłam - chcę tam być więc idę. A jednak... online jestem 24 godziny na dobę. Portale społecznościowe służą mi do komunikacji i dzielenia się opiniami oraz komentarzami, ale jeszcze nie zawładnęły moim życiem "w realu" i nie są również odrębnym, wirtualnym, życiem. Czat nie zastąpi mi kawy w doskonałym towarzystwie znajomych." Dokładnie tak samo myślę. Przez co czasem tracę nie będąc w centrum wydarzeń i nie wiedząc co się dzieje dookoła.

    A propos Gry o Tron: przeczytałem pierwsze tomisko i nawet mi się podobało, (mimo porno scen wplecionych w średniowieczną opowieść), a serial oglądam tylko dlatego, żeby nie robic sobie sieczki z mógu (zanim zacząłem czytać to kilka postaci widziałem na plakatach i trailerach i przy czytaniu miałem niezły mentlik bo wyobraźnia mieszała mi się z serialem). W każdym bądź razie, jak dyskutowaliśmy na ten temat z kumplami na studiach to doszliśmy do wniosku, że ta cała opowieść tak na prawdę nic nie wnosi... W sensie, że nie niesie ze sobą żadnych konkretnych wartości. Mozna przeczytać, obejżeć ale poza rozszerzeniem słownictwa i lekką rozbudową wyobraźni niewiele zyskujemy...

    OdpowiedzUsuń