sobota, 19 listopada 2011

Niewykorzystany potencjał

Będzie dzisiaj kilka słów o Big Bang Theory. Tytuł posta nie odnosi się bynajmniej do serialu samego w sobie, wręcz przeciwnie - jestem świeżo po 10 odcinku i uważam, że był to jak dotychczas najlepszy z 5 sezonu. Poruszony został w nim temat facebooka, który przy odrobinie wysiłku mógłby być świetnym kanałem promocyjnym.

Sprawdziłem, ile osób "lubi" fanpage serialu - ponad 17 milionów. Do tego dochodzi jeszcze strona samego Sheldona Coopera, postaci, która niekiedy w pojedynkę ciągnie cały sitcom do przodu - grubo ponad 6 milionów. A zatem jest naprawdę duże pole do animowania ludzi, trzymania ich jak najbliżej serialu i przyciągania przed telewizory nowych (w Ameryce oglądalność BBT jest na poziomie 15 milionów CO TYDZIEŃ).
W odcinku "The Flaming Spittoon Acquisition" Sheldon siedzi na facebooku i dodaje lub kasuje znajomych: Stuarta, Leonarda, Raja i Howarda. Wyobrażacie sobie, jakby to wyglądało w rzeczywistości wirtualnej? Gdyby każdemu większemu bohaterowi założyć fikcyjny profil, nawzajem ich pododawać do znajomych i prowadzić konwersacje, wrzucać fotki itd., wszystko nawiązujące do aktualnych wątków w serialu (lub też czasami coś zupełnie nowego)? Interakcje między Sheldonem a Leonardem, Leonardem a Penny, Sheldonem a Penny - i to wszystko przeniesione na FB! Konfiguracji może być bardzo dużo, a właśnie wzajemne dialogi, sympatie i wymiany złośliwości pomiędzy bohaterami są dużą siłą Big Bang Theory. W rzeczywistości wirtualnej większy udział mogliby brać także widzowie, którym te wszystkie interakcje pojawiałyby się bezpośrednio na ich tablicach, nie pozwalając na zapomnienie o serialowych postaciach. A może nawet dla niektórych staliby się integralną częścią facebookowej codzienności?
Pewnym problemem przy realizacji takich działań promocyjnych jest regulamin facebooka, który zabrania tworzenia fake'owych kont. Oczywiście najlepszym rozwiązaniem mojej koncepcji przedstawionej powyżej byłoby właśnie założenie fikcyjnych profili z podziałem ich znajomych na standardowych przyjaciół (postaci znanych z serialu) i subskrybentów (widzów) - jedna z nowych funkcji facebooka, która wzorem twittera pozwala na śledzenie czynności danej osoby bez konieczności udostępniania jej informacji o nas. Jeśli producentom serialu nie udałoby się dogadać z portalem (także przy pomocy środków finansowych), innym rozwiązaniem mogłoby być założenie analogicznych fanpage'y. Jeśli wejdziecie na ten Sheldona Coopera, zobaczycie, że jakieś próby nawiązania do wizerunku z serialu są podejmowane, jednak są to działania stanowczo zbyt rzadkie (4 posty od września tego roku) i nie ma interakcji z innymi stronami. A możliwości fanpage'y są obecnie coraz większe na facebooku - jedne strony mogą lajkować i komentować aktywności drugich, więc nadal byłoby to atrakcyjne dla fanów serialu.
Co ciekawe, dużo lepiej wygląda to na przykładzie twittera, gdzie ten rzeczony Sheldon jest bardziej namacalny i wchodzi w dyskusje z użytkownikami portalu. Ciężej jest natomiast znaleźć profile pozostałych bohaterów, nie wiadomo też, czy są one prowadzone przez fanów, czy rzeczywiście stoją za nimi twórcy serialu. Jest np. dyskusja między Leonardem a Howardem, jednak ze stycznia tego roku... Z pewnością Big Bang Theory jako sitcom z udziałem nerdów jest idealnym polem do eksperymentów łączących akcję z serialu z aktywnościami w mediach społecznościowych. Jest na pewno jeszcze sporo do zrobienia w tym kierunku.

piątek, 11 listopada 2011

O blogosferze i nie tylko - wywiad z Maćkiem Budzichem


Kiedy mówimy o polskiej blogosferze, jego nazwisko wielu osobom przyjdzie na myśl jako pierwsze. Może popularniejszy jest Kominek, może i Grzegorz Marczak z Antyweb ma większy zasięg. Ale Maciek Budzich to dziś nie tylko bloger. To również doradca, redaktor naczelny, konsultant i ekspert w zakresie social mediów, startup'ów czy PR... Jak zwykł o sobie mówić: jednoosobowy kombajn multimedialny.
 
Jaka jest tematyka Twojego bloga i jak długo już go prowadzisz?
Założyłem go w 2006 roku, to był taki czas, kiedy był duży boom na blogi, rozwijały się również platformy blogowe. Miałem wrażenie, że na polskim rynku brakuje bloga, który dotyczy reklamy, marketingu i nowych mediów. Mnóstwo się działo na świecie, w Polsce temat reklamy wirusowej, ambientu i niestandardowych form dopiero raczkował i gdzieś mi brakowało bloga, który by to opisywał. Kolejnym powodem był fakt, że powoli przymierzałem się do zmiany pracy i zastanawiałem się, czy blog może mi pomóc znaleźć następną oraz czy mógłbym swoją blogową działalność dopisać do CV.

A kim jesteś z wykształcenia?
Mam wykształcenie średnie, nie skończyłem studiów. Dwa razy wywalali mnie z zarządzania i marketingu (niedawno miałem wykład na swojej starej uczelni :-). Ale nie jest to absolutnie powód do chwalenia się, czy dopisywania się do listy ludzi sukcesu, którzy nie ukończyli studiów. Owszem, są geniusze i sławni ludzie bez wyższego wykształcenia, ale jest cała masa ludzi którzy studia rzucili i nic nie osiągnęli - nie każdy kto miał kłopoty z matmą jak Einstein lub rzuci studia zostaje człowiekiem sukcesu... o porażkach po prostu jest cicho.

Co jeszcze zainspirowało Cię do stworzenia tego bloga, jaka była motywacja i myśl przewodnia, żeby go tworzyć wtedy i żeby go tworzyć teraz?
Generalnie było tak mnóstwo rzeczy, które się działy w mediach, w reklamie, w marketingu… te rzeczy dzieją się cały czas. Temat bloga Mediafun jest bardzo pojemny, czasem w nazwie bloga „media” było ważniejsze od „funu”, czasem „fun” był ważniejszy od „mediów”. To się bardzo fajnie rozwinęło. Po jakimś czasie zauważyłem, że ten blog jest jednocześnie moją pasją i czymś, co chętnie wykonuję bez zmęczenia 24 godziny na dobę. Tak naprawdę swoje CV zamieniłem na jedną linijkę tekstu - www.blog.Mediafun.pl. No i rozwijam go zawodowo, co też procentuje ilością kontaktów, różnego rodzaju zleceń czy możliwości współpracy. Generalnie to jest bardzo fajny zawód. Jako bloger, jako właściciel jednoosobowego koncernu multimedialnego mam wiele możliwości rozwoju, kontaktów, dostępu do wiedzy. Nie zamieniłbym tego chyba na żadną pracę.

 
A początki były trudne czy od razu miałeś rzeszę oddanych fanów?
Wolę określenie „czytelników” - to zdecydowanie bliższe rzeczywistości... no i z tym „oddaniem” też bym nie przesadzał – internetowa sympatia jest jeszcze bardziej krucha niż lód na wiosnę. To po prostu grono ludzi którzy zaglądają na mojego bloga albo byli ciekawi mojej opinii. Ale wracając do Twojego pytania, oczywiście, nie. Jak każdy bloger… Przez pół roku nikt ciebie nie czyta, cieszysz się z każdego komentarza… Początki nie były specjalnie trudne, ponieważ nie siliłem się na kogoś, kim nie jestem, pisałem to, co lubię, opisywałem swoje obserwacje. Nie przeczytałem żadnych kursów, poradników i rzeczy, które powodowałyby, że musiałem prowadzić bloga według instrukcji, robiłem to po swojemu. To nie było tak trudne, zabierało trochę czasu, ale wiesz, jak ktoś ma świra na jakimś punkcie, to tego czasu nie liczy. I tak naprawdę to nie była taka ciężka praca z mojej perspektywy. Gdybym miał to wycenić dla kogoś lub na godziny, to pewnie byłoby to spore wyzwanie, ale tak…

Był jakiś breaking point, jakieś wydarzenie, które wyniosło Twojego bloga jeszcze wyżej?
Było kilka takich rzeczy, które też wynikały z rozwoju bloga. Całkiem fajnie sprawdziły się wydarzenia - konferencje, które organizowałem jako bloger. Tych konferencji pod różnymi nazwami było chyba z sześć albo osiem. To były darmowe konferencje dla czytelników, dla ludzi związanych z marketingiem, z branżą, o internecie, o mediach. To były fajne rzeczy, które i budowały taką więź, kontakty, i przenosiły tę aktywność z sieci do realu. Miałem kilka tzw. „wykop-efektów” – jakieś tam sprawy, które były interesujące dla internautów, ale to są tylko momenty „lansu”. Ta fala wykopowiczów wpada na bloga, przelatuje i potem blog wraca do poprzedniego stanu. Takim sporym plusem dla działalności jako blogera jest też funkcjonowanie w realu: uczestnictwo w konferencjach i w formie widza, i w formie prelegenta jak i w formie organizatora… To także jest ważne dla działalności takiego bloga jak mój i gdzieś tam stał się on blogiem branżowym, a ja postacią w polskiej branży marketingowej czy mediowej. Nie chcę gdzieś tam używać słów, ale… no, mam dobre kontakty z branżą. Ciężko mi mówić, czy takim dużym kopem był pomysł zorganizowania debaty z premierem (zapytajpremiera.pl) – oprócz potrzeby zorganizowania takiej debaty to na pewno był mocny medialny strzał. Gdzieś tam w mediach i prasie się przewinąłem jako organizator, ale głowy nie dam, czy mi to przysporzyło specjalnie czytelników, których by interesowała tematyka mojego bloga. Raczej więcej haterów, politycznych krzykaczy i ludzi płaczących, dlaczego nie zostali zaproszeni na debatę. To było takie chwilowe zainteresowanie mediów, co oczywiście też pomaga w promocji bloga czy rozpoznawalności marki bloga. Ja traktuję Mediafun jako markę, nie jako bloga i udowadniam, że zwykły szary człowiek z dostępem do komputera i do sieci sporo może.

Jakie jeszcze ciekawe projekty wynikły przy okazji tworzenia tego bloga?
Ciekawym wyzwaniem było przecieranie szlaków, jeśli chodzi o zarabianie w polskiej blogosferze oraz budowanie standardów współpracy z firmami. Mediafun był pierwszym, polskim blogiem, który pozyskał oficjalnego sponsora. To było w 2008 roku, firma Agito, która zasponsorowała mojego bloga. No i też staram się wszystkie akcje robić, żeby to było na jasnych zasadach, z których będą mogły korzystać trzy strony: bloger, firma i czytelnicy.

To jest temat, który się często przewija: czy na blogu da się zarobić?
Trochę boję się o tym mówić, bo wywołuje to jakieś niezdrowe emocje, uruchamia polską zazdrość i nie do końca zarabianie na blogu jest rozumiane tak, jak ja to pojmuję. Na blogu można zarobić i... nie można. Ja zarabiam ze swojej działalności: jako blogera, jako specjalisty od marketingu, doradcy, konsultanta i jako redaktora naczelnego Mediafun Magazynu, a blog jest dla mnie olbrzymim narzędziem do promocji tego rodzaju działalności. Bezpośrednio nie koncentruję się na zarabianiu z bloga. I chyba w Polsce dosyć trudno zarobić jest sensowne pieniądze na samej działalności jako bloger, tak jak jest to rozumiane zazwyczaj typowo, czyli pieniądze z reklam i kampanii reklamowych. To jest ciężka robota i trzeba mieć ich naprawdę dużo, nielicznym się to udaje. Ale jeśli ktoś czytałby ten wywiad, usłyszał, że można zarobić na blogu i pomyślał „okej, to założę bloga…”, to wymaga to tyle wysiłku, że więcej można zarobić na innym zajęciu. Natomiast jeśli się jest specjalistą w jakiejś dziedzinie albo chce się rozwijać w danej branży, to blog jest fantastycznym zajęciem do rozwijania, do zdobywania kontaktów, klientów, zleceń itd. I wtedy można mówić o zarabianiu na blogu. W takim rozumieniu zarobienie na blogu ma sens i rzeczywiście jest całkiem przyjemne. Śmieszą mnie wszelkiego rodzaju poradniki pseudoguru od blogowania czy mediów społecznościowych... warto zapytać się znanych i popularnych blogerów czy stosują metody „7 cudownych rad na najlepszego bloga” czy „zostań milionerem w weekend”.

A jak wygląda ta współpraca z potencjalnymi sponsorami? Czy oni już traktują blogerów poważnie czy nadal się zdarzają jakieś fuck-upy, wpadki i próby wykorzystania?

Oczywiście zdarzają się, najczęściej wynikają one z niewiedzy albo z traktowania blogerów jako miejsca, gdzie można powiesić banner. Blogerzy, w tym i ja, się często wkurzamy, oburzamy, opisujemy takie przypadki, ale najczęściej wynikają one z niewiedzy albo takiego hurtowego traktowania blogerów. W momencie, kiedy teraz rozmawiamy, godzinę temu, na jednym z blogów też pojawił się jakiś fuck-up… Jakiś bloger dostał słabego maila, słabą propozycję. To też działa w dwie strony: to jest fajny temat dla blogera. Każdy pewnie chciałby zostać tak sławny jak Kominek… tzn. może nie każdy (śmiech). Część blogerów chciałaby mieć taki case czy wpadkę jak Kominek z dr Oetkerem i w ogóle się na tym wylansować, więc jeśli jest jakaś wpadka, to bloger często z tego korzysta, żeby na swoim blogu zje**ć firmę. Natomiast firmy po tej sprawie z Kominkiem i po kolejnych opisywanych wpadkach boją się trochę kontaktu z blogerami, nie za bardzo wiedzą, jak je ugryźć. No i rozwiązania są dwa: albo jakieś indywidualne podejście do blogera, poważne traktowanie, nawet spotkanie, rozmowa itd., wtedy można uniknąć wielu nieprzyjemnych sytuacji, albo ignorancja i wysyłanie hurtowych maili. No i wtedy mamy gotowy temat na bloga.

Teraz pojawiają się także agencje jak Kalicińscy, którzy starają się pomagać w kontaktach firma – bloger…
To jest od dłuższego czasu, ja też od czasu do czasu doradzam różnym agencjom, czasem pomagam znajomym, którzy pracują w takich miejscach. Tym agencje zajmują się od dawna: dostają zlecenia od klienta, klient często, jeśli jest świadomy blogosfery, mówi „okej, uderzamy w blogosferę” albo dostaję taką sugestię od agencji, która później dopasowuje klientowi blogerów do kampanii, do targetu. Tak to funkcjonuje od 2-3 lat. Są agencje, które kumają blogosferę, są fajne przypadki wykorzystania blogerów w kampanii reklamowej. Dla kontrastu do wpadki z udziałem Reeboka, ostatnio ze Szczecina wróciła trójka blogerów, których miasto zaprosiło na wycieczkę, na poznanie miasta. Czytałem relację jednej blogerki, która była zachwycona Szczecinem. Nie musiała nic robić za wpisy. Miasto postanowiło pokazać blogerce z Poznania, jak piękny jest Szczecin. I to taka jest kampania – bardzo fajna, naturalna. Dochodzą do tego emocje blogera, nie ma żadnego sprzedawania wpisów i takich rzeczy, które są nie lubiane przez blogerów, nie lubiane przez czytelników i sztuczne dla klienta. Takich dobrych kampanii zdarza się coraz więcej.

A jak oceniasz jakość tej polskiej blogosfery? Kiedyś blogi były postrzegane jako miejsce, gdzie piszą o swoich problemach nastolatki, później weszli w to ludzie z faktyczną wiedzą i ciekawymi rzeczami do opowiedzenia. Ale dzisiaj jakby jakaś firma chciała wyłożyć pieniądze na kampanię reklamową, to nie ma aż tak wielu blogerów o globalnym zasięgu. Jesteś Ty, Gadzinowski, Marczak, Kurasiński, Pająk, Kominek i gdzieś to się kończy…
Na pewno żaden z tych blogerów, których wymieniłeś, nie jest jakiś tam specjalnie najbardziej popularny na tle polskiej blogosfery. Antyweb właściwie dla mnie przestaje być blogiem, staje się serwisem technologicznym, bardzo fajnym, z blogerskim zacięciem. Spider’s Web nie mówi o sobie „blog”, tylko „serwis o technologiach”. To też jest taki dziwny syndrom, że pozostali blogerzy, których wymieniłeś, to są ci, którzy często zabierają głos na temat blogosfery, pokazując swoją twarz, występując na konferencjach, jawnie mówiąc o tym. Trochę szkoda, że tak niewielu blogerów ma odwagę i chęć mówić o blogosferze w ten sposób. Zazwyczaj jest to tam gdzieś w komentarzach albo narzekanie na swoim „blogasku”, albo gdzieś tam piep***nie w anonimowych „komciach”. To to jest trochę szkoda. Spotkałem się z paradoksem, że słyszymy „o Jezu, znowu ci sami blogerzy, ten Budzich, ten Kurasiński, ten Gadzinowski…”, ale potem mam wrażenie, że ci sami ludzie analizują polską blogosferę właśnie też na podstawie tych kilku blogów. A dzieją się całkiem fajne rzeczy, i gdzieś tam w tych niszowych blogach, skoncentrowanych na jakimś tam temacie, nie wiem, motoryzacji, sportu, książek, sztuki. Te blogi nie będą pewnie nigdy popularne, nie przebiją się do jakiegoś mainstreamu, nie będą, wiesz, miały milionowej czy wielotysięcznej oglądalności, ale to będą nadal bardzo fajne blogi.

 
Czy bloger powinien mieć w takim razie jakieś parcie na szkło?
Nie… chociaż każdy bloger, który zaczyna pisać, ma jakiś cel, żeby podzielić się ze światem swoją opinią. Więc to jest jakaś forma parcia na szkło. Powstaje pytanie, czy każdy bloger musi się tam jakoś lansować czy pojawiać się w mediach.. Nie wiem, mogę mówić za siebie. Wiem, jak działają media, wiem, że w przypadku mojego bloga mówienie o mediach, zajmowanie się tym, pojawianie się na konferencjach to jest element działalności pasujący do treści Mediafun, więc ja nie mam z tym problemu. Fakt, że udaje mi się mówić na konferencjach branżowych o tym, jak wygląda blogosfera, szkolić, jak mogą wyglądać kontakty z blogerami, czasem mówić o tym w telewizji czy w stacjach radiowych – jestem przekonany, że wyjdzie na plus blogosferze. Tak sobie to wymyśliłem i tak to czasem działa. Nie wiem, jakie są tego efekty, ale mam wrażenie, że trochę zmieniło się postrzeganie blogów. Nie jest to już tylko pamiętnik nastolatki, ale także medium, gdzie można spełniać się w swojej pasji i każdy sobie jakąś dróżkę wycina po swojemu.

Wspomniałeś o mediach – we własnym środowisku, w blogosferze tacy ludzie jak Ty mają należną renomę, a jak to jest z blogerami w realnym świecie?
Wiesz, są ludzie, dla których jestem fajnym gościem, a są i tacy, dla których jestem dupkiem. Jest jeszcze mnóstwo ludzi, którzy jeszcze nigdy nie słyszeli o Maćku Budzichu i Mediafunie. Norma. Ja lubię ludzi, lubię się z nimi spotykać w realu, na blogu niczego nie udaję – chyba nikt nie wiał żadnego dysonansu poznawczego między mediafunem blogerem z internetu a Maćkiem Budzichem w rzeczywistym świecie.

A tradycyjne media sięgają po opinie blogerów? Jak często się to im zdarza?
Najczęściej w wakacje (śmiech). Cały czas traktują jako taką ciekawostkę, czyli najczęściej pytania od mainstreamowych mediów czy dziennikarzy to są „czy blogi to nadal pamiętniki?”, „czy można na nich zarobić?”. Raczej jest to jakaś ciekawostka, chociaż to, co się dzieje z vlogami w Internecie… Tak naprawdę powstaje taka druga telewizja. Ja też często się łapię na tym, że nie oglądam telewizji, ale mam telewizor, który jest podłączony do internetu, i można tam oglądać youtube. I tam oglądam swoje zasubskrybowane kanały, playlisty. I to jest dla mnie telewizja. Zazwyczaj też, kiedy mainstreamowe media zajmują się vlogami, nie zadadzą takich pytań, jakie ty teraz zadajesz, zazwyczaj muszą to być lajtowe pytania dopasowane do poziomu czytelnika, oglądających czy słuchaczy. Więc to jest takie trochę, wiesz… Ja też dostaję czasem komentarze, jak pojawiam się w telewizji czy audycji radiowej i odpowiadam na pytania, że „ojej, ale słabe pytania” albo „dziennikarz się nie przygotował”. A to zrozumiałe, że on mówi do swojej grupy docelowej i są to jakieś podstawowe pytania.
Ja ostatnio się złapałem na tym, że miałem wykład w Nowym Sączu dla studentów kierunków nie-informatycznych i zacząłem gadać o możliwościach, jakie daje Internet, to patrzyli na mnie jak na kosmitę. I potem tam dostałem od kogoś maila, że „panie Maćku, niech się pan nie obrazi, jestem od pana tylko pięć lat młodszy, ale pokazał mi pan, że jeśli chodzi o internet to jestem pięć lat do tyłu”. Wydaje mi się, że ci coraz młodsi będą jednak coraz bardziej ogarniać internet.

Wracając do blogów, wielu specjalistów mówi dzisiaj, jak pisać bloga, żeby na nim zarobić…
…no, to jest pier***enie (śmiech). Tzn., to jest inna blogosfera, też bardzo ciekawa.

Takich naciągaczy oczywiście nie ma sensu słuchać, ale może są jakieś zasady czy kodeks, którym powinien się kierować bloger, żeby prowadzić sensownie tego swojego bloga?

Wiesz co, oprócz kwestii technicznych, które trzeba ogarnąć – one nie są trudne i jakieś kursy czy poradniki tego dotyczące można znaleźć w sieci – to specjalnego kodeksu dla blogerów nie ma. Bardziej obowiązuje jakiś kodeks moralny: bądź fair, nie oszukuj, nie kłam. Ale to są proste zasady życiowe. Natomiast takich żelaznych zasad „czy kasować komentarze czy nie kasować?”, „czy używać wulgaryzmów?” itd., to nie ma, bo zawsze znajdziesz bloga, który w ogóle się tych zasad nie trzyma, a dalej jest blogiem. Każdy, kto zaczyna prowadzić bloga i będzie konsekwentny w tym, co robi, będzie dalej funkcjonował. Jeśli np. bloger kasuje jakieś negatywne komentarze, co przez niektórych może być uważane za złe albo że w ogóle nie powinno się tak robić, to ok, jakoś się obroni. Jeżeli jest wulgarny, prowokuje swoimi działaniami, to też jest w stanie się obronić. Ważne, żeby być naturalnym. Można też kreować jakąś internetową postać czy osobowość, ale wydaje mi się, że jest to o wiele trudniejsze w prowadzeniu bloga, takie wykreowanie postaci. Kominek jest np. taką wykreowaną postacią i to jest trudniejsze niż prowadzenie takiego bardziej osobistego bloga. Może bardziej kontrowersyjne, ale trudniejsze.

Czyli ważna jest konsekwencja?
Tak, bycie sobą i konsekwencja… albo też bycie pewnym swojego zdania. Na początku można sobie przyjąć politykę np. „nie kasuję komentarzy”, a kiedy blog zaczyna być coraz bardziej popularny, zaczyna być coraz więcej tych komentarzy, które zbaczają z tematu, to tutaj można spokojnie kasować komentarze i tutaj twarda polityka komentarzy może wyjść na plus blogowi. Dobrym przykładem jest serwis VaGli, gdzie kasowane są wszelkie komentarze, które nie są związane z tematem, Kominek pod tym względem też ma dość restrykcyjną politykę, Antyweb również ogłosił, że wprowadza pełną moderację komentarzy, chociaż tam dopuszcza sporo.
Nie ma jednego źródła czy poradnika. Ostrożnie podchodziłbym do wszelkich poradników „jak blogować” czy „zostań superblogerem w weekend”. Dobrze jest ocenić bloga, kiedy ten funkcjonuje w sieci przynajmniej rok. Wtedy już bloger sam wie, czego chce. Często dostaję wiadomości „oceń mojego bloga, powiedz, co robię źle”, a miesiąc temu został założony. Wiesz, takie blogi często padają. Zasilają właśnie pulę blogów, których jest najwięcej, czyli blogów kończących się po jednym wpisie, po tygodniu albo po miesiącu.

A jakie są wartości dodane związane z prowadzeniem bardziej zauważalnego bloga w Polsce?
Na pewno można sobie wyrobić grubą skórę, wyrobić sobie pewność siebie. Kiedy się łączy swojego bloga z pisaniem, można podreperować swój warsztat pisarski, uodpornić się na krytykę. Kiedy prowadzi się videobloga, można obyć się trochę z kamerą, pozbyć się lęku, wstydu przed wypowiedziami publicznymi, nauczyć się dzielić emocjami. W przypadku jeśli jest się nastawionym na zawód związany z kreatywnością, z pasją, z jakimś wolnym zawodem, blog jak najbardziej może pomóc w znalezieniu pracy czy zleceń lub wręcz zastąpić CV, może być też kołem ratunkowym. Myślę, że wielu blogerom, jeśli będą chcieli znaleźć pracę, wystarczy jeden wpis na własnym blogu „ok, szukam pracy, jestem chętny, jestem do wzięcia” i jestem pewien, że wielu z nich bez problemu znalazłoby od razu pracę. Więc tutaj korzyści są całkiem fajne. A jeśli prowadzi się bloga związanego ze swoją pasją czy zawodem, to siłą rzeczy rozwijasz się w tej dziedzinie i tutaj rozwój zawodowy też jest plusem. Inna sprawa, że są jeszcze czytelnicy i znajomości. Jest mitem, że blogerzy siedzą non-stop przy klawiaturze, teraz coraz więcej jest spotkań w realu, przestaje gdzieś funkcjonować podział na świat realny i internetowy, te granice się mocno zacierają. Wiadomo, że pula internetowych znajomych jest o wiele większa niż tych w realu, ale ja często spotykam się z czytelnikami czy z ludźmi poznanymi przez bloga i to jest moje największe grono znajomych, jeśli chodzi o świat rzeczywisty.

No właśnie, skoro już jesteśmy przy temacie świata realnego, to jak wygląda praca takiego blogera jak Ty? Jak wygląda Twój dzień?
Ja jestem strasznym leniwcem. Wstaję, jak się obudzę… więc już słońce jest wysoko (śmiech). Gdzieś tam pewnie mam spotkania z ludźmi związanymi z blogiem, z magazynem, czytam sporo blogów… Jak mi się chce, to robię wpis na bloga, ale ostatnio koncentruję się na przygotowaniu Mediafun Magazynu. Czasem pojadę na jakieś spotkanie branżowe, na konferencję, na której występuję albo jestem słuchaczem. No i tyle. Tak to chyba wygląda, może na pierwszy rzut oka wyglądać wyjątkowo nudno, ale tak naprawdę w tym trybie dni uciekają bardzo szybko, są tak fajne spotkania i tak interesujące rozmowy, że ostatecznie brakuje czasu na prowadzenie bloga, tak jak bym chciał. Szukam teraz sposobów, jak to zrobić, żeby moją aktywność, ciekawe osoby, to wszystko wrzucać na bloga w trochę szybszym tempie i w bardziej naturalnej i emocjonalnej formie, niż to się dzieje na podstawie wpisów, które robi się wieczorem na chłodno. Coraz bardziej się zbliżam do formy videobloga – jest mi bliższy, bardziej naturalny i mam wrażenie, że jeszcze bliższy świata realnego. Szukam sposobu jak dopasować formułę do tematyki bloga.

Videoblogi to przyszłość?
Nie wiem, czy przyszłość… Rozwija się technologia, jest mnóstwo serwisów, gdzie bardzo łatwo wrzucić video, rozwija się hardware – kamery w telefonach coraz lepsze, większy zasięg internetu, kamery, które kupisz, od razu przygotowują ci film do youtube’a... Więc jest bardzo łatwo zostać twórcą videobloga. I jest ich faktycznie coraz więcej. Jest jednak tez olbrzymia przestrzeń między amerykańskimi a polskimi vlogerami, jeśli chodzi o jakość czy luz. Polacy wydają się jacyś tacy bardziej smutni. Kiedy oglądałem relacje amerykańskich blogerów z YouStars Live, to chciałbym być organizatorem takiej imprezy, która zostałaby w ten sposób zrecenzowana. Polscy vlogerzy zaraz w komentarzach zaczęli od „ktoś tam na nas zarobił” i takie polskie pier***enie. To jest słabe. No i wiesz, serwisy też ułatwiają embedowanie, wrzucanie, dzielenie się plikami video, nie ma problemu, żeby wrzucić świetnej jakości 1-gigowy plik na serwery. No i przede wszystkim, można je oglądać na wielu urządzeniach. Nie tylko na komputerze, ale i na telefonie, na iPadzie, w telewizorze itd. itd. Vlogosfera raczej blogosfery nie zje, ani też jedna drugiej nie przegoni, natomiast vlogi mogą być na pewno sporą konkurencją dla telewizji. Jest to też forma bardziej naturalna – vlogera, w odróżnieniu od programu telewizyjnego, ja mogę skomentować i wiem, że on to przeczyta, odpowie, może nawiąże do mojego komentarza w swoim następnym materiale itd. Jest to jakaś relacja. Wręcz vlogerzy często komunikują się ze sobą za pomocą vlogów, co jest bardzo fajną sprawą.
Robi się z tego taka tematyczna telewizja. Jakbyś zebrał sobie te wszystkie vlogi o modzie, kosmetyczne czy kulinarne, to uzbierałby ci się kanał tematyczny z kontentem większym niż w TVN Style.

Czyli vlogosfera faktycznie może być dla telewizji pewną alternatywą…
Wiesz, telewizja siłą rzeczy będzie się przemieszczać, wchodzić w internet i tę interaktywność, jaką daje sieć, łączyć z telewizyjną jakością produkcji. Myślę, że wielu vlogerów gdzieś tam ostatecznie wyląduje w kanałach telewizyjnych, ale bliski jest moment, gdy to ci vlogerzy będą dyktować warunki stacjom telewizyjnym. I jestem pewien, że wielu vlogerów też odmówi stacjom telewizyjnym, wybierając wolność i niezależność, jakie daje internet. No i też pewnie coraz większe pieniądze, nie oszukujmy się – blogowanie czy vlogowanie po angielsku daje wiele szerszą publiczność niż vlogowanie po polsku.

W naszej rozmowie przewijał się niejednokrotnie Mediafun Magazyn. Powiedz, jak doszło do powstania i czy to będzie zawsze tylko wersja elektroniczna, czy może są plany, żeby to drukować…
Pytania o druk często się pojawiają i… nie planuję drukować magazynu. Mówię, że wydaję magazyn, ale wydaję go w internecie. Magazyn powstał chyba w 2007 roku, czyli dosyć dawno – wtedy wydałem pierwszy, „zerowy” numer. Ja już wcześniej pracowałem w magazynach i to było zawsze fajne, poza tym chciałem troszeczkę zatrzymać czas, ten stream, który jest na blogach, w RSS-ach czy na facebooku. To wszystko tam leci i z czasem spada w dół. Ja chciałem stamtąd wybrać treści, trochę je zatrzymać w czasie, ubrać w ładniejszą formę, być może bardziej zgłębić temat niż na blogach i w ten sposób pokazać. I to się fajnie przyjęło. Po dłuższej przerwie ruszyliśmy od 2010 roku i mam nadzieję, że to będzie regularny miesięcznik, a może nawet i częściej się będzie pojawiał. Jest to fajna formuła, kiedy mamy magazyn, który tak naprawdę powstaje ze społeczności. Gdzieś tam magazyny w podobnej tematyce raczej wyrastały z branży i były takimi suchymi, trochę nudnawymi pismami, które musiały budować społeczność. A tutaj jest inna droga: ze społeczności narodził się magazyn, udało się zebrać grupę współpracowników poprzez mojego bloga. Ta grupa dalej się powiększa, można to nazwać mediafunową ekipą czy drużyną, z którą realizujemy wspólne projekty. Magazyn też daje więcej możliwości, uzupełnia aktywność na blogu, na facebooku, na videoblogu, dochodzi do tego jeszcze magazyn jako medium i zaczyna to się fajnie kręcić. Druku nie planuję, darmowy magazyn będzie tak długo, jak się da (na razie nic nie wskazuje, żeby miał być płatny), wydawany jest w formie PDF-a.

To jeszcze pytanie o przyszłość blogosfery. Obecnie życie wirtualne w całości przenosi się do mediów społecznościowych, agregujących treści, jak facebook czy google plus. One też często generują główny ruch na blogu. Czy nie ma obaw, że social media wkrótce wchłoną to całe zaangażowanie blogosfery i blogi będą głównie tam obecne?
Ja nie mam z tym wielkiego problemu. To też widać na przykładzie facebooka, który wyssał aktywność z blogów, i to też widzę na swoim przykładzie. Łatwiej coś skomentować na facebooku niż na blogu. Jeżeli czytelnicy wolą komentować w innych miejscach, nie ma problemu. Czy wchłoną te aktywności? Nie jestem pewien, gdzieś tam zawsze znajdzie się spora grupa ludzi, która będzie wolała mieć swoje miejsce, swoje medium, swoje treści. I blog, adres, marka, domena dają tutaj takie możliwości. Wiesz, kaprys facebooka, kasujemy konto i cześć. Nie wiem, jakie będą kaprysy google’a, jak to będzie wyglądało… Na swoim blogu mogę robić wszystko. Ze swoim blogiem mogę robić wszystko, nawet zmienić go w sklep – to jest moje, przynajmniej w większym znaczeniu niż na facebooku czy google plus. Szczerze mówiąc, nie wiem, jaka będzie przyszłość blogosfery. Ludzie internetu, blogerzy, to są ludzie bardzo elastyczni, bardzo szybko dostosowują się do nowych technologii, zmieniających się warunków… Nie wiem, czy widziałeś taką listę najpopularniejszych ludzi na google plus w Polsce jakiś czas temu… I to byli w większości blogerzy (śmiech). Więc jaka będzie przyszłość blogosfery, nie wiem, ale ci ludzie doskonale się odnajdują w nowych mediach. To oni najczęściej testują nowe ciuchy albo nowe aparaty, kamery…

Blogosfera to jest zamknięte środowisko czy raczej nie? Jako bloger spotykasz się z innymi ludźmi piszącymi w danej tematyce, ale jak duża jest to grupa osób?
Nie odnoszę wrażenia, że jest to zamknięte środowisko. Dla uproszczenia mówię, że jestem blogerem, ale nie czuję się tam częścią blogosfery czy jej reprezentantem. Mówię o blogosferze, opisuję ją, oceniam, ale z punktu widzenia swojego. Blogosfera nie ma, i mam nadzieję, że nigdy nie będzie miała, swoich oficjalnych przedstawicieli, kodeksu, sądu koleżeńskiego czy jakiegoś innego. To jest miejsce, gdzie ludzie się wypowiadają na różne tematy, każdy ma swoje opinie, ale bardzo bym nie chciał, żeby pojawił się jakiś organ regulujący czy kodeks, za którego nieprzestrzeganie będzie grodziło wykluczenie z blogosfery. Tutaj działają trochę inne mechanizmy. Chyba szafiarki są zamkniętą bardziej grupą (śmiech). Tak mi się wydaje, ale mogę się mylić.

Jesteś jednym z najbardziej rozpoznawalnych blogerów. Czy mógłbyś powiedzieć, ilu masz czytelników dziś?
I tak, i nie, ponieważ analizując statystyki mojego bloga, to unikalnych wejść mam między 20 a 30 tysięcy. Ale czy to są moi czytelnicy…? Funkcjonuję na facebooku, funkcjonuję na google plus, funkcjonuję w realu… Sporo ludzi, z którymi się znam, też nie wchodzi na mojego bloga, część jedynie czyta magazyn, z częścią funkcjonuję na facebooku. Zatem nie koncentruję się na promocji samego swojego bloga jako miejsca www.blog.mediafun.pl, tylko jako marki Mediafun czy Maciek Budzich. Więc tych czytelników, tak szczerze mówiąc, nie jest wcale wiele, ale to też nie ma wielkiego znaczenia, gdyż marka Mediafun jest o wiele bardziej rozpoznawalna, szersza i może kiedyś się pokuszę o jakieś badania świadomości marki w branży czy internecie. Ale nie jest do końca uprawnione ocenianie popularności blogera po takich twardych statystycznych danych, zwłaszcza w dobie mediów społecznościowych.

Maciek Budzich to dziś osoba, bloger czy marka?
No właśnie, Maciek Budzich to osoba, twórca marki Mediafun. I teraz staram się wdrożyć proces zmiany tej marki, że Mediafun to nie jest Maciek Budzich, tylko Mediafun to jest magazyn i ekipa fajnych ludzi współpracujących z tą marką. Realizujemy coraz więszke projekty, do których jeden człowiek to za mało. Więc to będzie wieloosobowy kombajn multimedialny działający i testujący możliwości i różne miejsca, gdzie pojawiają się słowa: media, internet, serwisy społecznościowe.

Jesteś obecny na wielu serwisach społecznościowych. Czy nie przeraża Cię wszechobecność internetu i to, że ktoś prędzej się dowie czegoś z sieci niż od Ciebie bezpośrednio: co i gdzie jadłeś lub gdzie jesteś w danym momencie…?
Ilość serwisów mnie trochę przeraża i wkurza, ale raczej z tego punktu widzenia, że rzeczywiście gdzieś tam ilość informacji, jakie dostaję różnymi kanałami, muszę jakoś ogarnąć. Część osób napisze do mnie maila, część na facebooku, część na czacie na skypie, część na google plus i trochę jest to trudne do ogarnięcia. Natomiast to, czy ktoś się dowie, jaką zupę dzisiaj jadłem, czy gdzie się tam „zacheckinowałem”, to robię to dosyć świadomie. Mam gdzieś ustawioną granicę prywatności i jakoś jej nigdy nie przekroczyłem. Więc w przypadku mojej działalności to mówienie o tym, gdzie się wybieram, co robię i czy polecam jakąś knajpę, restaurację czy miejsce, jest związane z moją działalnością, i tutaj robię to bardzo świadomie. Na razie to działa całkiem dobrze.

Wywiad przeprowadzony dla Miesięcznika Kulturalnego I.PEWU

czwartek, 20 października 2011

Muzyka (nie)popularna

Jako że z premedytacją staram się unikać wszelkiego typu pseudoprogramów muzycznych, to dopiero wczoraj dotarł do mnie klip z polsatowskiego Must Be The Music z zespołem Eris Is My Homegirl w roli głównej. Dzisiaj sprawdzam i dowiaduję się, że ta oto grupa awansowała do finału show. I zastanawiam się, czy ten świat przypadkiem nie upadł na głowę.

Trend, który pojawił się w MBTM, jest z jednej strony niepokojący, z drugiej budzi szacunek. Faktycznie - program nie zamyka się już na żadne gatunki. W zeszłej edycji mieliśmy hard rockowe Noko, które również zaszło dosyć daleko, niejako przecierało szlaki. Teraz pojawia się kapela deathcore'owa i co? Znów wielki sukces. To pokazuje, niestety, jak mocno media (w tym konkretnym przypadku telewizja) kształtują opinię ciemnego ludu. Dopóki mówią, że taka i taka muzyka jest be, to jest be, a jak się zainteresują i zaczną chwalić, to w tę spiralę wpada i publika w studiu, i widzowie.


Czy zatem w Radiu Zet zaczną pojawiać się hardcore'y, a Polsat i TVN w przerwach między programami emitowały będą klipy Behemotha? Raczej nie. Ale na pewno cięższe gatunki muzyczne niejako przedostaną się do świadomości publicznej, a masa muzycznych ignorantów odkryje, że poza Dżemem, Ich Troje i Dodą istnieją też mocne, rock metalowe brzmienia. Dla samych bandów jest to fajna opcja, bo każdy z nich chciałby zostać zauważony i mieć mnóstwo fanów, zarówno na facebooku, jak i na koncertach. U mnie jednak budzi to pewien niepokój, o którym wspomniałem na początku. Niektóre gatunki muzyczne są ekskluzywne głównie dlatego, że nie każdy ma dostęp do ich twórczości, nie grają ich w radiach, nie ma ich w telewizji. Często taki zespół się odgrzebuje samemu z odmętów internetu, nie słucha ich nikt z kręgu naszych znajomych, mimo że muzycznie wszystko jest na świetnym poziomie, krótko mówiąc, jest dla większości śmiertelników nieznany. Nie wyobrażam sobie teraz sztucznej popularności czy popularnej sztuczności z udziałem tego typu zespołów w rozmaitych mediach. Bo to jest trochę sztuczne: zanim media nie powiedziały swoim widzom, że coś jest fajne, to oni sami do tego nie doszli. A przecież ciężkie kapele grają w Polsce nie od wczoraj.

Osobiście już zbyt wiele razy byłem świadkiem swego rodzaju upadku dobrych zespołów poprzez zainteresowanie się nimi przez media. Grupy z czasem zmieniały styl, drastycznie tracąc na jakości. I to tylko w imię bycia cały czas w tych mediach. W efekcie ciężko było słuchać czegoś, co nie było już tak dobre jak kiedyś, a co nałogowo puszczały nastolatki z głośników swoich telefonów. Bo modne. Obyśmy mieli takich przypadków jak najmniej, bo zaraz nie będzie czego słuchać.

niedziela, 16 października 2011

Bo pomysł może najść wszędzie

Dzisiaj głównie video. Z mojej strony nic konstruktywnego dziś nie powstanie, zatem oddaję głos innym. Rafał Han opowiada o tym, jak wykorzystywać swoje życiowe obserwacje i przekuwać je w coś więcej. Coś, co może stać się start-up'em, a może i dobrze prosperującym biznesem.

wtorek, 4 października 2011

I jak tu nie uwielbiać rapu...

...kiedy wychodzą takie produkcje! Ostatnie dni i miesiące obrodziły świetnymi hip hopowymi krążkami, zarówno w Polsce, jaki za granicą. Nawet jeśli rapu nie lubisz, to te kawałki potrafią zelektryzować. Oto co przyciągnęło moje ucho.

Evidence, były członek Dilated Peoples i jego album Cats & Dogs. Z niego pochodzi To Be Continued...



J. Cole, który robił spore zamieszanie, jeszcze zanim wyszedł jego debiut.



Te-Tris, który coraz mocniej przebija się do polskiej ekstraklasy (nie mylić z kiepskim, piłkarskim produktem)



W.E.N.A. jako jedyny z tutaj obecnych miał premierę płyty przed wakacjami. I teledysk w dwóch wersjach (ta ciekawsza, nieocenzurowana znajduje się tutaj)

sobota, 1 października 2011

Najlepszy skład na EURO '12

W tym kraju mamy 40 mln selekcjonerów, a tylko jeden pobiera za tę pracę kasę. I to nadzwyczaj dużą, jak na to, że koniec końców jest tylko marionetką w rękach kibiców, działaczy i managerów. Niestety, rzutuje to i na powołania, i na końcowy kształt kadry. Część kibiców się odsuwa, część jest zniesmaczona, a niektórych to już w ogóle nie obchodzi. A przecież poukładanie tych klocków wcale nie jest takie trudne.

Zacznijmy od największej bolączki tej reprezentacji, czyli obrony. Co mecz inni piłkarze: byli i młodzi, i starzy, i naturalizowani. Myślę, że Franek powinien jednak przeprosić się z Michałem Żewłakowem, gdyż (mimo słabszej formy) jest to jeden z najsolidniejszych polskich obrońców. Zapomnijmy na razie o młodych talentach oraz importowanych z Zachodu zawodnikach. 

Pozycji bramkarza nie komentuję, gdyż ta jest niepodważalna i należy do młodego cudotwórcy i prawdopodobnie polskiego bohatera na Euro. 

Pomoc i atak wydają się proste do układania. Tu też Smuda może mniej spieprzyć, gdyż jedno poślizgnięcie się ofensywnego gracza nie zdecyduje o naszej porażce. Po pierwsze, panie Franku, trzeba jeździć i oglądać zawodników, skoro PZPN płaci taki ciężki hajs za prowadzenie reprezentacji Polski. Po drugie, skoro szkielet tworzą zawodnicy Borussi Dortmund, to kopiować jej ustawienie i schematy do bólu. Z, co ważne, cofniętym Lewandowskim, grającym za napastnikiem - do tego przekonał się już Jurgen Klopp i kiedy Barrios będzie w pełni zdrów, to Roberta właśnie na tej pozycji umieści.

W mojej jedenastce znajdzie się tez miejsce dla jednego naturalizowanego zawodnika. I to tylko dlatego, że oddałbym wszystkich innych, aby on został. Oczywiście, jest szereg innych przeszkód i wątpliwości, więc na razie traktujmy to jako moje pobożne życzenie.

KADRA (Moje powołania)

Bramkarze: Szczęsny, Tytoń

Obrońcy: Piszczek, Wasilewski, Żewłakow, Dudka, Wawrzyniak, Piotr Brożek, Wojtkowiak, Głowacki

Pomocnicy: Błaszczykowski, Peszko, Grosicki, Sobota, Melikson, Matuszczyk, Murawski, Cezary Wilk, Rybus, Mierzejewski, Obraniak (jeśli nauczy się hymnu)

Napastnicy: Lewandowski, Paweł Brożek, Jeleń, Sobiech

Czas na parę słów komentarza...

- Szczęsny to Szczęsny. Drugi w obecnej klasyfikacji jest Tytoń, a potem długo długo nic. Dlatego trzeciego bramkarza nie wpisywałem, warto będzie może kogoś młodego wziąć?

- Obrona na grafice obok, to ustawienie na Euro (kiedy już wyzdrowieje Brożek). Do tego czasu na lewej obronie może występować Wawrzyniak lub Dudka. Ten drugi jest za wolny, żeby to była jego docelowa pozycja na turnieju, ale podczas spotkań towarzyskich będzie solidnym zastępstwem. Pierwszym zawodnikiem do wejścia z ławki na środek lub prawą stronę powinien być Wasyl, który udowodnił, że po kontuzji nie ma śladu. Jest waleczny, z doświadczeniem, gra w swoim klubie - czego chcieć więcej. No i Żewłak - musi wrócić! Wojtkowiak lub Głowacki to opcje wybitnie alternatywne.

- Do środka boiska wybrałem piłkarzy względnie młodych, potrafiących odebrać piłkę oraz dobrze ją rozegrać. Matuszczyk - oby grał w klubie - wspomagałby obrońców, a Melikson to klasa sama w sobie. Może zrobić rajd, rozrzucić akcję na skrzydło, zagrać na klepkę, podać prostopadle do napastnika. Ten chłopak potrafi bardzo dużo i chętnie poświęciłbym pozostałych naturalizowanych graczy, aby tylko on mógł grać. Jeśli posiada obywatelstwo i jednoznacznie zdeklaruje, to jak najbardziej. Takiego zawodnika nie mamy i prawdopodobnie szybko mieć nie będziemy. Nie skreślałbym też ostatecznie Obraniaka, bo ten mógłby być niezłym zmiennikiem - w taki sposób kilka punktów Lille w poprzednim sezonie zapewnił, podobnie mogłoby być z reprezentacją. Poza tym, widzę sporą konkurencję na skrzydłach: Błaszczykowski, Grosicki, Peszko, Sobota, Rybus... Powinni być powoływani przez Smudę cały czas.

- Ustawienie Lewandowskiego już tłumaczyłem. W duecie z Brożkiem czy Sobiechem z pewnością pokazałby jeszcze więcej umiejętności. Nie ma sensu skazywać go na samotną walkę z obrońcami, bo wyjdzie to jak w pierwszej połowie meczu Marsylia - Borussia, a Robert zmarnuje czas i siły na przepychanie się z defensorami.

- Uzupełnieniem kadry mogą być młodzi zawodnicy, którzy w roku 2012 błysną niezłą formą. Może Majewski, może Janota?

piątek, 23 września 2011

Vlogosfera nową telewizją - część 1

Wpisując słowo "vlogosfera" do google'a, wyskoczyły mi jakieś twittery i zagraniczne (głównie włoskie) strony. A więc nie ma w internetowym polskim słowniku jeszcze takiego słowa, choć definitywnie zaczyna się kształtować silna grupa polskich vlogerów. O moich ulubionych, polskich i zagranicznych, poniżej.

Rozmawiając ostatnio z Maćkiem Budzichem (blogerem oraz można powiedzieć, że początkującym vlogerem), doszliśmy do wątku popularyzacji vlogów w Polsce. Maciek powiedział, że subskrybowane kanały mogłyby spokojnie zastąpić obecne programy telewizyjne. I jest nam do tego dużo bliżej niż się wydaje - tematyka jest już w tym momencie dość obszerna: od vlogów szafiarskich przez typowo lifestyle'owe po specjalistyczne, bardzo niszowe tematy. W dodatku niektóre z nich wychodzą regularnie: co kilka dni lub nawet codziennie, co jeszcze mocniej kojarzy się ze standardową ramówką telewizyjną. A przecież można też już zakupić telewizor z dostępem do youtube'a
Dalsza internetyzacja jest kwestią czasu. Wracając do teraźniejszości, postarałem się zasubskrybować kilku vlogerów polskich oraz zagranicznych, tych znanych wcześniej i tych mi polecanych. Taka operacja pomaga w fajny sposób ogarnąć youtube'owski burdel, układa i synchronizuje nowe materiały. Co zatem jest warte polecenia?

Duet, o którym w polskim internecie jest coraz głośniej. Dwóch młodych gości komentuje rzeczywistość - raczej te lżejsze tematy, unikają polityki czy sportu. Wygadani faceci oraz ciekawy montaż to pierwsze rzeczy, które rzucają się w oko. Na plus oczywiście. Kolejnymi są stałe punkty programu, dzięki czemu ma on swój charakterystyczny styl. Mamy prezentowane w każdym odcinku: dziwną grupę na facebooku'u, zdjęcie pięknej dziewczyny (zwanej Panią Kasią) oraz "lekko stronnicze" zawołanie na koniec - a to i tak nie wszystkie. Ach, no i rzecz bardzo ważna: odcinki Lekko Stronniczych pojawiają się od poniedziałku do piątku o godz. 18. Regularność emisji wręcz niespotykana jak na vloga.

Przyznaję się, że oglądam ten kanał z częstotliwością wprost przeciwną do Lekko Stronniczych, ale jak już włączę... Gęba się sama uśmiecha. Pomysł jest wybitnie prosty: Maciek Makuła gra w różne komputerowe gry i opowiada o nich. Z jednej strony boli mnie to, gdyż od wielu lat już nie gram (jest internet, a komp na nowe produkcje jest niestety za słaby), z drugiej - można oglądać te filmy tylko ze względu na niesamowity komentarz autora. Mnie osobiście zadziwia podzielność uwagi: jednocześnie grać i w oryginalny sposób o tym opowiadać - to już chyba jest sztuka. Garściami doręczane genialne teksty to powód, dla którego definitywne warto kliknąć "subskrybuj", nawet jeśli grami się nie interesujemy.

Wspomniany już Maciek Budzich w wersji video. Początkowo na tym kanale znajdowały się wywiady przeprowadzane przez Maćka lub też materiały z różnych konferencji. Od jakiegoś czasu mamy więcej filmików bezpośrednio od samego autora, jego opinie, relacje i komentarze dotyczące branży. A właśnie, tematyka... PR, social media, marketing, start-up'y - jest niewielu ludzi w Polsce, których wiedzę oraz zdolność jej przekazania można porównać do tej Budzicha. Dobre uzupełnienie standardowego bloga oraz mediafun magazynu.

Vlog prowadzony przez Dorotę Kamińską to przedstawiciel jednego z kilku kulinarnych. Autorka ma bardzo profesjonalne podejście, wszystkie materiały są bardzo solidnie wykonane. I mimo że sam rodzaj przygotowywanych dań nie za bardzo trafia w moje (dość proste) gusta, to świetnie się to ogląda. Kanał przypomina mi film Woman On Top. Oglądaliście? Tam urodziwa latynoska kucharka (Penelope!) wyjeżdża do Ameryki i prowadzi program kulinarny, w którym czaruje swoją urodą, jak i przyrządzanymi potrawami. Chętnie oglądałbym taki program w naszej telewizji. Co prawda mogłoby być więcej Doroty w Pozytywnej Kuchni, ale może za dużo wymagam...

Zagraniczne vlogi już wkrótce.

czwartek, 22 września 2011

Serialowe ABC

Ile jest seriali? Ogólnie pewnie z kilkaset. Tych dobrych, wartych obejrzenia kilkadziesiąt. Przeciętny zjadacz chleba ogląda systematycznie kilka. W byciu na bieżąco z tymi dobrze znanymi oraz w poznawaniu kolejnych wybitnie przydatne mogą być trzy strony. Oto moje serialowe ABC (zbieżność nazw z amerykańską stacją telewizyjną przypadkowa).


A. serialowa.pl
 

Jest to strona odkryta przeze mnie stosunkowo niedawno, a szalenie pożyteczna, jeśli ktoś interesuje się więcej niż 2-3 serialami. Pojawiają się na niej newsy, felietony opisujące premiery nowych produkcji, linki do zwiastunów i zdjęć z miejsc nagrywania. Ostatnio zamieścili też daty premier nadchodzących nowych sezonów wielu seriali, więc można być pewnym, że już nic nas nie ominie. Mistrzowskie są również rankingi, mój ulubiony dotyczy Simpsonów. Portal codziennie aktualizowany, opiniotwórczy i diablo przydatny. Dobre miejsce do zainteresowania się wcześniej nieznaną serią.

B. zwiastuntv.pl



Jeśli już zamierzamy obejrzeć nowy serial albo chociaż sprawdzić, czy się nam spodoba, możemy obejrzeć zwiastun. Kopalnią linków do różnych trailerów i zapowiedzi jest właśnie ta stronka. Materiały są często z polskimi napisami oraz zamieszczone na youtube, a nie na jakichś dziwnych serwisach, co znacznie ułatwia obcowanie z nimi. Dodatkowo na portalu można znaleźć linki do innych ciekawostek filmowych związanych z serialami jak np. wpadki z planu lub śmieszne kompilacje.

C. iitv.info


Ostatnim etapem naszej podróży, jeśli już przeczytaliśmy o jakimś serialu i spodobała nam się jego zapowiedź, jest (ku wielkiemu zaskoczeniu) jego oglądanie. Właściwie każdy serial można znaleźć dzisiaj na zagranicznych serwerach, ale jeśli nie potraficie szukać lub zwyczajnie nie chcecie przechowywać go na dysku, możecie oglądać go bezpośrednio online. Linki znajdują się na popularnej iitv.info, choć naturalnie stron o podobnym przeznaczeniu jest więcej. Szybko aktualizowana, każdy serial ma podczepione polskie napisy lub (rzadziej) lektora. Minusem takiego rozwiązania jest nie najlepsza jakość oraz ograniczenia czasowe serwisów jak megavideo, lecz zawsze można to obejść.

Tyle ode mnie o serialowych podstawach. Jeśli macie inne ciekawe strony związane z serialami, piszcie w komentarzach.

środa, 21 września 2011

season x episode y

Jak uzależnić się od serialu? Wystarczy obejrzeć jeden odcinek. Jeśli będzie dobry, jeśli cię rozśmieszy... Możesz przepaść na kilka sezonów. Coś czuję, że tak będzie ze mną i z 2 Broke Girls.

2 Broke Girls
Na moje szczęście jest to serial, który dopiero jest emitowany i dostępny jest jedynie pilot. Inaczej, zamiast pisać te słowa, oglądałbym kolejne odcinki. Dlaczego jest tak wciągający? Z pewnością nie jest to kwestia fabuły, bo nawet najlepszą można skopać (udowodnione nie raz, nie dwa..). To to specyficzne poczucie humoru, powodujące, że samemu się człowiek uśmiecha (i nie potrzeba tradycyjnych sitcomowych rechotów). To także kontrast bohaterek - jednej wygadanej, cynicznej, przyzwyczajonej do życia w nie najwyższym standardzie (dość powiedzieć, że ma 2 prace) i drugiej przyzwyczajonej do luksusów, mającej smykałkę do biznesu. Dialogi między nimi są mocnym punktem tego sitcomu. Dużo potencjału mają w sobie również postacie drugoplanowe, pojawiające się w otoczeniu pracy obu głównych bohaterek, czyli kawiarni. Samo miejsce jest dobre do akcji, wiadomo, sporo ciekawych i zabawnych rzeczy w kawiarni może się zdarzyć. No i tło - Nowy York. Z jednej strony często w serialach eksploatowany, z drugiej nadal nie nudzący się, bo dla nas, Europejczyków, nadal jest to miejsce trochę niedostępne. Jak widać, kilka plusów tak na szybko udało mi się zmyślić, a jest jeszcze jeden rzucający się w oczy - dziewczyny są dość ładne, więc serial może punktować również ze względów czysto "estetycznych". A zatem kliknijcie zwiastun i oglądajcie 2 Broke Girls. Ostatnim serialem, który zrobił na mnie tak dobre wrażenie od samego początku był...

Switched at Birth
To historia dwóch dziewczyn zamienionych przypadkowo w dniu narodzin, które dowiadują się o tym w wieku 16 lat i poznają swoich biologicznych rodziców oraz same siebie. Brzmi to jak jakiś kiepski, obyczajowy i nudny serial. Z tą różnicą, że nie jest kiepski ani nudny. Jak na obyczajowe (których raczej nie tykam), ten ma naprawdę barwne bohaterki. Obie w wieku 16 lat, a więc w niełatwym dla nich wieku. Jedna ma raczej bogatych rodziców, czuje się wyjątkowo niezrozumiana przez świat, maluje grafitti itd., podczas gdy druga jest głucha (!), jej matka nie zarabia za dużo, a ona sama żyje między światem słyszących i niesłyszących. Dużo łatwiej się to ogląda, niż opisuje. Wciąga nie tyle historia dziewczyn, co ich świetnie rozpisane role, przełamywanie kolejnych barier oraz w końcu rywalizacja na wielu polach. Świetnym motywem jest głucha bohaterka i wszystko, co z nią związane, w tym i nauka "migania" przez resztę postaci. Warto oglądać dla samych aktorek, ich mimiki i ogólnej gry, wieszczę im wielką (serialową) karierę. Do tej pory powstało 10 odcinków, a zamówiono już kolejne 22, więc coś chyba w tym jest. Ja mało nie zawaliłem przez to sesji wrześniowej.

New Girl
Trzeci z seriali, na które się ostatnio natknąłem i nie wyłączyłem po trzech minutach. Ale to tylko dlatego, że kocham tę aktorkę. Jeśli nie trawicie jej albo nie oglądaliście 500 Days of Summer, to najpierw obejrzyjcie ten film (ewentualnie obejrzyjcie go jeszcze raz). Jeśli będziecie mieli ochotę zobaczyć serial skupiony na jej osobie, to New Girl raczej przypadnie Wam do gustu. Minusem może być miejscami czerstwy humor, ale liczę, że się rozkręci, w końcu na razie dostępny był tylko pilot.

To tyle jeśli chodzi o nowe seriale, zapewne któregoś dnia się zmobilizuję i opiszę te starsze-ulubione, gdyż sporo z nich, w momencie kiedy piszę te słowa, wznawia swoje n-te sezony.

poniedziałek, 19 września 2011

Uniwersum Marvela / Spidey!

Taaak, grafika, która stanowi tło dla tytułu bloga, to oczywiście wszyscy bohaterowie, na których można się natknąć, czytając komiksy Marvela. X-Meni, Hulk, Spiderman, Captain America... Czytaliście w dzieciństwie? Może czytacie nadal jak bohaterzy Big Bang Theory?


Ostatnio wyszukiwałem na allegro, ile będzie kosztować pełny komplet serii The Amazing Spiderman. Okazało się, że 102 numery można pozyskać za jedyne 475 złotych... No cóż, w najbliższym czasie raczej nie stanę się szczęśliwym posiadaczem tej serii, ale w razie czego już wiecie, co sprezentować mi na urodziny. O Spider-manie na pewno jeszcze będę pisał, gdyż jest to mój ulubiony komiks. Na razie zostawiam Was z okładką jednego z komiksów oraz informacją, że w przyszłym roku wyjdzie film, poruszający historię pozyskania pajęczych mocy przez Petera Parkera!