czwartek, 19 grudnia 2013

Dlaczego nie mogę się wylogować z facebooka: Spowiedź

Sieć zaatakowała w czwartek świetna 11-minutowa kampania społeczna video "Wyloguj się do życia", opowiadająca o uzależnieniu od internetów, które wpływa na dzisiejszą młodzież gorzej niż dragi. A że dodatkowo opowiada o tym Sokół, którego narracji mógłbym słuchać w nieskończoność jak w przypadku najlepszych storytellingów w stylu "Każdy ponad każdym", to i mnie mocniej złapało za serducho. Jest tylko jeden problem... Ja. Się. Nie. Mogę. Wylogować.


Godzina 21:58, nerwowo odświeżam na tablecie okno facebooka, gdyż przed chwilą zerwało połączenie. Taka sieć: ma zajebisty zasięg pod ziemią, ale czasami sprawia jej problem złapanie czegoś ponad. Jest! Wreszcie pojawia się ikonka sieci, uratowany... Klik, klik, szybko przebijam się przez kolejne ekrany, sprawdzam, wybijam na klawiaturze kilkaset znaków. Taka praca.

Nie narzekam, bo o swoją pracę marzeń starałem się długo, co mogliście już na tym blogu przeczytać. Moja siostra odbiera to jako notoryczne siedzenie na facebooku i nicnierobienie, strach pomyśleć, co sądzą rodzice i babcie. Tamtym pokoleniom tego nie wytłumaczę, ale wy wiecie o co chodzi, nie? Facebook szybciutko stał się głównym źródłem informacji ze świata i od znajomych, choć do tej pory więcej czytam postów marek - są zwykle ciekawsze i więcej wnoszą do mojego świata. Ikonka z f na niebieskim tle właściwie nie schodzi z zakładek. To niezłe uzależnienie, natomiast dużo bardziej wolę je od uzależnienia od kawy, fajek czy alkoholu. Od nadmiaru internetu jeszcze nikt nie umarł. No, prawie nikt.

Czy potrafię żyć bez fejsa? Nie potrafię się wylogować... Praca wymaga regularnego monitorowania FB w poszukiwaniu fuckupów, próżność - podliczania like'ów, a ciekawość (i znów praca) - informacji nt. moich milionów zajawek, ewentualnie tego, co ciekawego zdarzyło się na świecie (także tym wirtualnym). Czy mógłbym to ograniczyć? Jasne. Wierzę, że kiedyś moja praca nie będzie się ograniczała jedynie do facebooka - zwłaszcza kiedy on padnie. A kiedyś padnie. (i przerzucimy się na coś innego)
Popołudnia i weekendy bez internetu? Jasne, zdarzały się często. Obecnie - bez przystawiania pistoletu do głowy - zgodziłem się na praktycznie całodniową moderację. Hajs trochę lepszy, uzależnienie trochę większe. Nie przeszkadza mi to w spełnianiu wielu zajawek w prawdziwym świecie, a jest fajnym uzupełnieniem. 

"Kiedyś to odstawię" - mówię sobie, choć nie do końca pewny, kiedy się to stanie i w jaki sposób. I cieszę się, że urodziłem się na tyle wcześnie, że social media nie zeżarły mojego dzieciństwa. Wtedy dość niewinnie grało się godzinami w Diablo i Heroesów, a jeszcze częściej grało się na dworze w gałę z kumplami. Internet na poważniej (wraz z moim pierwszym z mediów społecznościowych - gronem.net) dotarł do mnie gdzieś w środku liceum, a i tak jeszcze nie odrabiało się prac domowych (jeśli w ogóle...:) z otwartym google'em. Na szczęście nie muszę przekonywać się, czy internet wypaczyłby moje dzieciństwo i zabrałby choć jedną z setek tysięcy niepodrabialnych godzin spędzonych na kopaniu futbolówki. 


Mogłoby być różnie, patrząc na dziś. Oglądając "Wyloguj się do życia", każdy z nas zgodnie pokiwa głową, udostępni na facebooku, ponarzeka, że dzisiejsza młodzież to siedzi w domach. Ale nie macie podobnie? Lubimy oglądać rosnącą liczbę lajków przy naszych statusach i zdjęciach - czujemy się ważniejsi. Prowadzimy kilka żyć: jedno prawdziwe, parę wirtualnych. W tych internetowych wyglądamy na ciekawszych, ładniejszych, mądrzejszych. Wybrałeś/aś sobie najlepsze zdjęcie na profilowe, najmądrzejszą grafikę z cytatem na cover photo, wrzucasz śmieszne rzeczy na tablicę, które przeplatają się z mądrymi cytatami, których nie przeczytałeś/aś choćby dwukrotnie. O stosowaniu w życiu nie mówiąc. Niektórzy mają ten personal branding opanowany do pieprzonej perfekcji. I ciężko im to życie porzucić, skoro są tam lepszą wersją samego siebie. Piszę w trzeciej osobie, ale część tych objawów zauważam także u siebie - guilty as charged. Natomiast nadal wolę real od internetu, więc o siebie się aż tak nie obawiam :)

Jestem uzależniony od like'ów, komentarzy i share'ów i wszystkich innych objawów, że ludziom się coś podoba. Jeśli ten tekst nie będzie miał przynajmniej 40 polubień i kilkunastu komentarzy, to w obiektywnej skali nie będzie super. No chyba że z perspektywy czasu zajebiście będzie podobał się MI. Bo moja opinia - ufff, co za ulga - jest dla mnie wciąż najważniejsza.

5 komentarzy:

  1. Sporadycznie cokolwiek udostępniam a jeśli już to jest to jakieś wydarzenie, którym się jaram albo nowy post w blogu. Dziś przeżyłam dobę bez Facebooka i sprawdzając go wieczorem zauważyłam, że absolutnie nic mnie nie ominęło. Mimo że jest to dobry kanał komunikacyjny i źródło informacji o wszystkich wydarzeniach dnia dzisiejszego dowiedziałam się poza Facebookiem. Od dłuższego czasu moje "facebookowanie" ogranicza się jedynie do sprawdzania powiadomień ze stron z pracą i praktykami oraz zaproszeń na wydarzenia. I w momencie gdy tym pozostaje to jest to "uzależnienie na akceptowalnym poziomie". Być sobą trzeba rozważnie tzn. nie zamykać się na świat nawet, gdy się go nie rozumie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Emilia, piękne uzupełnienie.

    "Dziś przeżyłam dobę bez Facebooka i sprawdzając go wieczorem zauważyłam, że absolutnie nic mnie nie ominęło." - to może nie masz tak dobrze dopasowanego facebooka do swojego trybu życia? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja ostatnio mało siedzę na fb. Jestem on-line, bo mam komunikatory podłączone, ale korzystać mi się z tego chce jakoś mniej. A ostatni tydzień nie zaglądałam wcale, bo w pracy mi zablokowali, a po robiłam inne ciekawsze rzeczy. Zostawiłam sobie sam chat. Nie ukrywam jednak, że był moment, kiedy czułam się uzależniona od sprawdzania tego, co piszą inni ludzie :-D

    OdpowiedzUsuń
  4. Chica, a co jest Twoim głównym źródlem informacji w takim razie? Portal, twitter...?

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale jakich informacji? ;-)
    Ja tam blogi czytam… czasem, bo i na to ostatnio nie mam czasu :-D

    OdpowiedzUsuń