poniedziałek, 31 grudnia 2012

czwartek, 27 grudnia 2012

Postanowienia PRZEDnoworoczne


Moją tradycją są postanowienia realizowane (na przekór) jeszcze przed rozpoczęciem się nowego roku kalendarzowego. Dlaczego? Żeby nie stać się zakładnikiem myśli, że do postanowienia sobie czegoś potrzebuję od razu tak dużej, rzadkiej okazji. Chcę wierzyć, że mogę to zrobić w każdym momencie swojego życia. Tym razem, przeciwnie do poprzednich lat, wszystko spiszę, żeby o tych celach nie zapomnieć i rozliczyć się z samym sobą w odpowiednim momencie. Wiadomo że w kupie raźniej, więc może Wy też podejmiecie wyzwanie?

wtorek, 25 grudnia 2012

Fuck, to ze świąt się wyrasta?!


KRYZYS ŚWIĄT. NIE WIERZYMY W MIKOŁAJA. NIE CHCE NAM SIĘ ZAPIEPRZAĆ ZA PREZENTAMI. RODZINA NAS IRYTUJE. I WIDZIELIŚMY KEVINA ZA WIELE RAZY. MAYDAY, KURWA.

piątek, 21 grudnia 2012

To nie koniec świata


4:34, środek nocy. Mróz powoli przedziera się przez warstwy ubrania, podczas gdy ja szukam drogi wśród zimowego labiryntu osiedlowego. Pustka na ulicach, niebo przybiera dziwny, postapokaliptyczny kolor. W słuchawkach mroczne podszepty Blindead. Czuję, że jestem sekundy od momentu, gdy ten cały firmament zwali mi się na głowę. Idę przed siebie. To mój własny koniec świata.

środa, 12 grudnia 2012

Kawałek lazanii na śniadanie o 14

Nie zakładam bloga kulinarnego. Nie rozpoczynam też wyzwania pt. "zdrowy tryb życia". Czuję natomiast, że moje dzisiejsze śniadanie w środku dnia właśnie stało się dla mnie wyznacznikiem przyszłego sukcesu.

piątek, 7 grudnia 2012

Tam, gdzie zderzają się światy geeków i maniaków futbolu


We wtorek dzięki Pijaru Koksu wybrałem się do redakcji Sport.pl na obejrzenie meczu Borussi Dortmund z Manchesterem City i zapoznanie się z ich nową aplikacją na smartfony. Na miejscu trafiłem na doborowe towarzystwo, m.in. Michała Pola i Kubę Koseckiego. Czy wieczór z Ligą Mistrzów może być ciekawszy? Po tym wszystkim zaczynam mieć wątpliwości.

wtorek, 4 grudnia 2012

Się gra, się ma!


Żeby wygrać internetowy konkurs, wcale nie trzeba mieć szczęścia. Przekażę Ci absolutne podstawy wygrywania, tylko ciiii.... Nie rób nam konkurencji i nie rozpowszechniaj ich za bardzo.

sobota, 1 grudnia 2012

Ratuje mnie moja Paranoja

Byłem w dupie. Byłem na dnie. Byłem stracony. Bad day. Zamuła dnia powszedniego dorwała mnie, chwyciła za gardło i przycisnęła do ziemi. Na szczęście, resztkami sił udało się wyczołgać z domu i skierować swoje kroki do księstwa humoru absurdalnego. Godzinę później wiedziałem: Paranoja saved that day.

czwartek, 22 listopada 2012

Tak za chwilę będą wyglądały nasze CV...

...ale nie u każdego. Żebyś mógł pozwolić sobie na Facebook CV, muszą być spełnione dwa warunki: 1. działasz w branży, gdzie liczy się kreatywność; 2. Zuckerberg będzie dalej rozwijał swój serwis w kierunku zmniejszenia roli portali typu LinkedIn. Moje CV to wciąż jedynie czysta partyzantka, ale jestem w stanie wyobrazić sobie, że za chwilę facebook udostępni nam narzędzie do tworzenia podobnych życiorysów stylizowanych na oś czasu. 

poniedziałek, 19 listopada 2012

Nie życz mi 100 lat


Idiotyczny zwyczaj. Ktoś sobie ubzdurał, że życie do setki jest fajne. A przecież od 70 lat w górę to głównie walka ze starością i przeklinanie kolejnych chorób i własnego niedołęstwa. Mimo to wszyscy bezmyślnie te "życzenia" powtarzają. Wam też urodziny kojarzą się z masą osób, które odzywają się do was 2 razy w roku, w tym właśnie po to, żeby życzyć "najlepszego"?

niedziela, 18 listopada 2012

Oni powiedzą ci, jak żyć!

Banalne pytanie "jak żyć?" zadane premierowi przez prostego rolnika uprawiającego paprykę stało się naczelnym hasłem, wyrażającym problem zdecydowanej większości Polaków. My tego naprawdę nie wiemy! Nawet niespecjalnie szukamy mitycznego sposobu na życie... A to zbrodnia, gdy mamy na wyciągnięcie ręki takich ludzi jak Kominek, Osman czy Łoziński.

czwartek, 15 listopada 2012

Gala miss nie najpiękniejszych?

Za kilka godzin na Politechnice Warszawskiej odbędzie się kolejna edycja Gali Miss i Misterów. Ładne dziewczyny na polibudzie?? 5-10 lat temu można było faktycznie żartować z takiej gali, bo przedstawicielki płci pięknej stanowiły 10-20% wszystkich studentów PW. Teraz na wielu wydziałach ich liczba równa się (a są też takie, gdzie przewyższa!) liczbie mężczyzn. Natomiast najładniejsze dziewczyny nigdy nie biorą udziału. Dlaczego nam to robicie?

niedziela, 11 listopada 2012

Matchday, bloody hell!

Z czym kojarzy ci się weekend? Z imprezami? Porządkami? Powrotami do domu? Większość fanów piłki zakrzyknie jednogłośnie: MATCHDAY! W piątek praktycznie tylko myślę, żeby była już sobota, 13.40 lub w najgorszym razie 15:55. Włączam C+, leci intro ligowe z muzycznym podkładem Kasabian... Jestem w raju.

wtorek, 6 listopada 2012

Nie chcę wygrać 50 milionów

Jestem chyba jedyną osobą w tym kraju, która ma totalnie wywalone na dzisiejsze losowanie lotto. Nie interesuje mnie zupełnie taka suma. 50 milionów mnie nie rusza, nie działa na wyobraźnię, jak u wszystkich dookoła, którzy już szykują się do wyliczanki, czego to by oni nie zrobili. Miałbym wielki problem, co zrobić z takimi pieniędzmi, gdybym wygrał. Bo taka kasa oznacza... nudę.

poniedziałek, 5 listopada 2012

zajawka => pasja => styl życia

Co zrobić, jeśli rozkręca się nowy portal poświęcony amatorom-reżyserom? Ogłosić razem z różnymi międzynarodowymi grupami muzycznymi konkursy na teledyski! Artystów skusić wielkimi ilościami napływających nowych fanów na ich fanpage'e, a ekipy biorące udział w konkursie wysokimi nagrodami pieniężnymi - za jeden film od 2 do nawet 5 tysięcy dolarów! W Polsce do takich inicjatyw nam daleko, ale to w końcu Niemcy, więc trwonią na takie akcje hajs. A przechwycić go mogą... właśnie Polacy!

wtorek, 30 października 2012

Lubię Twój uśmiech



Zmierzałem właśnie na konferencję Dni Rozwoju na SGH-u, kiedy po wyjściu z metra ukazał mi się taki oto napis. "Lubię twój uśmiech". Akurat szedłem z pochyloną głową, bo w innym razie wiało zimnem prosto w oczy, więc nie było możliwości, żebym te trzy słowa przeoczył. Teoretycznie mógłby to być teaser kampanii reklamowej. Wiecie, ładny uśmiech - ładne zęby - dobra pasta (najlepiej wybielająca). Teoretycznie mogłaby to być kampania społeczna. W zasadzie nawet przydałaby się w tym smutnym jak pi... hmm.. w tym depresyjnym kraju (jeszcze przy takiej pogodzie) akcja o pozytywnym wydźwięku. Zdecydowanie za mało się uśmiechamy, co najlepiej widać podczas powrotu ze szkoły/uczelni/pracy w środkach komunikacji miejskiej - ekspozycja smutasów. Poszukałem trochę w internecie i nie znalazłem niestety żadnej informacji związanej z tymi trzema słowami, więc nie wykluczam, że mogła to być także akcja mocno oddolna. Może nawet skierowana do jednej osoby?

Czas na autorefleksję. Kto przychodzi ci do głowy, kiedy widzisz ten napis? Jak często mówisz tej osobie te proste słowa? Jak często w ogóle jej mówisz szczerze, co myślisz? Doceniasz pozytywy w znajomych i komunikujesz im to, jednocześnie właśnie wywołując ten uśmiech? Odpowiedzi znasz. To takie proste. Trzy słowa.

piątek, 26 października 2012

Nie zejdę z drogi, którą obrałem

Pobudka o 6 rano. Przestawianie budzika o "jeszcze tylko 5 minut". Szybki prysznic, jeszcze szybsze śniadanie, do metra i do pracy. A w robocie jak zwykle - trochę sztucznych uśmiechów, zjebka od szefa, że coś jeszcze nie zostało zrobione, plotki i gadka-szmatka z kumplami. Nudna praca przy kompie, ale za to w wolnej chwili można posiedzieć na fejsie. I czekanie, byle już była 16.00. Żeby znów wracać metrem jak zapuszkowane śledzie. Wrócić do domu, zjeść obiad, otworzyć piwko i wyklinać, ile jeszcze dni do weekendu. Znasz to? Ja niestety nigdy nie będę miał okazji, dla mnie już nie ma ratunku.

piątek, 19 października 2012

ODPISUJ!!!

Jedna z rzeczy, których nienawidzę najbardziej na świecie: kiedy ktoś nie umie odpisać na głupiego smsa. Nie stać cię? Nie chce ci się? Nie masz czasu? (bardzo popularne). To znajdź, bo inaczej będziesz sobie szukał nowego znajomego. Raz, że to brak szacunku, a dwa, że najzwyczajniej w świecie informacja zwrotna może być potrzebna, jeśli np. nie mogę się dodzwonić. Jeśli tego nie rozumiesz... to przeczytanie tego i tak ci nic nie da, ale pomoże zrozumieć, dlaczego prawdopodobnie będę miał gdzieś twoją osobę.

wtorek, 16 października 2012

Zabij poniedziałkowy marazm, with Dexter Morgan

Jeśli narzekasz na poniedziałki, to prawdopodobnie znajdujesz się w gronie 95% ludzi w naszym kraju, którzy nie robią tego, co powinni (nie ta praca, studia..). Pogratulować. Nie zawsze natomiast można w każdym momencie ten stan rzeczy zmienić, dlatego trzeba sobie inaczej umilać "wstrętne" początki tygodnia. Czasem wystarczy zmienić jedną, najmniejszą rzecz. Znaleźć coś, co będzie sprawiało, że warto wstać z łóżka, że na ten dzień będzie się wręcz niecierpliwie czekać. Moje wszystkie wątpliwości co do zajebistości poniedziałków zabija ostatnio Dexter Morgan.

czwartek, 11 października 2012

Jestem Blogiem

Żeby nie było tak, że ja tylko te seriale i filmy napieprzam, to czas na małą recenzję słowa pisanego. Na moim biurku leży obecnie ok. 6 rozpoczętych książek. Mimo że Bloger Tomka Tomczyka pojawił się wśród nich najpóźniej, to w zasadzie z miejsca stał się pozycją numer jeden, czytaną, kiedy tylko się da. Wciągnęło mnie i nie ukrywam, że na to liczyłem.

wtorek, 9 października 2012

Idziesz na studia? Oto 5 rzeczy, które powinieneś zrobić

Ktoś powie: "studia to najpiękniejszy okres w życiu". Ja powiem: "tak, ale tylko jeśli je odpowiednio wykorzystasz". Byłbyś idiotą, jeśli nie zastosowałbyś się do tych pięciu prostych zasad. Dla pewności przeczytaj i sprawdź, czy idziesz właściwą drogą.

sobota, 6 października 2012

Serial Kiler s01e02: Homeland - Jezu, co za przereklamowany serial

Tworzone obecnie seriale są znacznie ciekawsze niż filmy. To fakt. Czy w takim razie nagrody Emmy są ważniejsze od Oscarów? I czy oznacza to, że jeśli serial dostaje taką nagrodę, to wręcz nie można go przegapić? Jak widać, nie zawsze. Pomimo tryliona pochlebnych opinii, wielkiej oglądalności i różnych wyróżnień Homeland ma jedną wielką wadę: jest nudny jak cholera.

czwartek, 4 października 2012

Byłem gówniarzem, jestem bogiem, będę legendą

Byłem gówniarzem, kiedy Paktofonika była na szczycie. Wtedy słowa utworów z Kinematografii były przyswajane przeze mnie niejako nieświadomie, wyławiałem głównie wulgary. Dziś znacznie lepiej rozumiem przesłanie kawałka Jestem Bogiem, o którym mówią Rahim i Fokus, a które jest także utrwalane w filmie opartym na faktach z życia członków PFK - każdy ma w sobie siłę do zmieniania rzeczywistości, do realizacji własnych pragnień. Film znów napędził fame na Paktofonikę, a komentarze fanów nie pozostawiają złudzeń: Magik jest legendą, a Kinematografia artefaktem, który utrwalił go po wszech czasy. A skoro tak nieidealny Piotrek mógł zostać nieśmiertelnym, mocno wierząc w to, co robi to... czy nie każdy z nas ma na to takie same szanse?

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Spadające gwiazdy

Ostatnie noce zostały nazwane nocami spadających gwiazd. Zjawisko, które pojawia się raz na... hmm.. dość rzadko w każdym razie.

niedziela, 12 sierpnia 2012

Uwodź własne życie [relacja]

To powinno być nieoficjalne hasło spotkań w ramach cykli WR i PS
Nigdy nie interesowały mnie żadne książki o uwodzeniu, żadne strony internetowe czy drogie szkolenia. Nie chciałem udawać kogoś, kim nie jestem, robić tak czy tak, bo ktoś tak powiedział. Te szkoły podrywu kojarzą mi się z fabryką: wchodzi do nich zwykła, szara osoba, a wychodzi odpicowany, błyszczący model. Ale pod cienką warstwą lakieru masz tego samego osobnika, co wcześniej. Dlaczego o tym piszę? Bo szkolenia, o których zaraz przeczytacie, to coś zupełnie innego.

sobota, 4 sierpnia 2012

Koniec Batmana

Nolanowska trylogia została zamknięta, a The Dark Knight Rises zbiera obecnie bardzo różne opinie osób zachwyconych klimatem i rozmachem oraz tych doszukujących się dziur w fabule i przekombinowania w treści. Myślę, że dostaliśmy zakończenie na miarę dwóch poprzednich części. Idealne zakończenie. Prędko lepsze filmy o człowieku-nietoperzu nie powstaną.

piątek, 20 lipca 2012

Serial Killer s01e01: House of Lies & True Blood

W pierwszym odcinku moich zmagań z serialami (bo był jeszcze pilot) pojawią się dwa tytuły niecieszące się zbyt dobrą sławą. House of Lies zaliczyło dopiero pierwszy sezon, choć wiele osób zrezygnowało z oglądania go już na początku, z kolei True Blood mimo że oglądane na całym świecie, to jest także masowo wyszydzane za hmm... zbyt fantastyczne rozwiązania fabularne. Rozprawmy się zatem z tymi dwiema produkcjami.

piątek, 13 lipca 2012

Dlaczego zapamiętamy Euro 2012?


Pamiętacie mój tekst sprzed Euro? Narzekałem wtedy na brak klimatu wielkiego turnieju w Warszawie, który wytworzył się właściwie na ostatnią chwilę. Przez kolejne trzy tygodnie przetoczyło się przez Polskę tornado nazywane "Mistrzostwami Europy w piłce nożnej" i jedyne, co nam pozostało, to wspomnienia. Co zatem zapamiętamy z czerwca 2012?

czwartek, 12 lipca 2012

Spider-man, Hulk, Iron Man i Robin Scherbatsky

Z moim oglądaniem filmów na bazie komiksów jest trochę tak, jak z oglądaniem polskiej reprezentacji w piłkę nożną: niby ma się tę nadzieję, że nie dadzą ciała, ale rozum podpowiada, że nie ma co spodziewać się rewelacji. Ostatnie lata były bardzo bogate w ekranizacje komiksów. Obecnie, średnio w ciągu roku wychodzą: ze dwa całkiem niezłe filmy z tego rodzaju stawiające na prostą rozrywkę, jeden ambitniejszy, trzy nudnawe, do których się pewnie już nie wróci, oraz - ale to już znacznie rzadziej - jedna kapitalna produkcja. 

czwartek, 5 lipca 2012

Szalone pomysły: Szklany klub muzyczny

Będąc dwa dni temu tuż przed koncertem Rosetty, wyszedłem na zewnątrz. Zbierało się na burzę... Pogoda świetnie budująca klimat dla kapel grających bardzo przestrzenną muzę. Wtedy wpadł do głowy szalony pomysł: "a co by było, gdyby cały klub był oszklony, a po ścianach w trakcie koncertu ściekały kropelki wody, w tle błyskały pioruny? To byłoby coś!"

Od razu zaznaczam, że nie skupiam się w tym momencie na technikaliach: jak nagłaśniać takie miejsce, jakich dokładnie materiałów użyć, żeby to było trwałe... Rozważając te kwestie, szybko pewnie okazałoby się to nie do wykonania. Dlatego wolę pozostać na razie przy stronie bardziej designerskiej.

Jak więc taki klub mógłby wyglądać? Oszklony z każdej strony, częściowo jako ściany można byłoby postawić lustra weneckie (szyby pokryte cienką warstwą metalu). Dzięki temu osoby wewnątrz mogłyby widzieć otoczenie, a te z zewnątrz jedynie odbicie lub zwykłą ścianę. Byłoby to możliwe tylko w sytuacji, kiedy na zewnątrz byłoby jaśniej niż w klubie. Więcej o tym zjawisku oraz o tym, dlaczego w zasadzie nie powinno się mówić "lustra weneckie" a "fenickie", doczytacie tutaj.


Unikatowe widoki podczas koncertów znacznie zwiększałyby doznania słuchaczy: czy to malownicze zachody słońca, cz też burze z piorunami, prószący śnieeeeg lub gwiaździste (choć w Warszawie o to trudno) niebo... Tworzyłoby to niepowtarzalny klimat, który świetnie komponowałby się z muzyką graną na żywo. Szklane ściany mogłyby być równie dobrze podświetlane z zewnątrz na różne kolory. A np. dodając do tego spryskiwacze, można byłoby otrzymać różnokolorowe fontanny wodne dookoła tłumu słuchającego muzyki.

Teraz wyobraźcie sobie, że podest dla zespołów również zbudowany jest z co bardziej odpornych wersji szkła - wtedy kapela razem z backlinem sprawiałaby wrażenie zawieszonej w powietrzu. Z różnych względów wyjątkowo nieprzezroczyste powinny być pomieszczenia dla pracowników klubu, przeznaczone na backstage oraz szatnia.

Gdzie taki klub można byłoby zbudować? Czy nie kusiłoby ludzi rzucenie czymś w ściany, skoro są ze szkła? Dzięki odpowiednim kombinacjom można postawić klub ze szklanymi ścianami, które chronią przed hałasem oraz są odporne na uderzenia. A niezłą lokalizacją dla takiego budynku mógłby być np. brzeg Wisły. Wtedy klub mógłby być ogrodzony z dwóch stron, a dla jego tyłu naturalnym ogrodzeniem byłaby rzeka.Wolna przestrzeń za grającym zespołem gwarantowałaby lepszy widok: zachodzące słońce czy metropolię z oddali.

Dlaczego jeszcze coś takiego nie powstało? Postawienie budynku ze szkła od zera, znalezienie i wynajęcie dobrego terenu, niepewność co do akustyki takiego miejsca... Dużo znaków zapytania. Jedno jest pewne - wyglądałoby to wewnątrz fantastycznie, inaczej niż każdy klub muzyczny, w którym byliście wcześniej..

czwartek, 7 czerwca 2012

Czy tylko ja nie wpadłem w "piłkoszał"?

*pisane z perspektywy Warszawiaka, ale może w innych miastach-gospodarzach jest podobnie? (piszcie)

Jest czwartek, siódmy dzień czerwca. Jutro rozpoczyna się w naszym kraju (!) Euro 2012, a mój poziom podekscytowania, jak na fana futbolu od lat kilkunastu, jest znikomy. Bardziej przyspiesza bicie mojego serca na myśl o Orange Warsaw Festival, które odbywać się będzie w najbliższy weekend. Zadałem sobie pytanie: dlaczego?

Czy to dlatego, że nie posiadam żadnego biletu na tę wielką piłkarską imprezę? A może dlatego, że rzadko oglądam telewizję lub chodzę do supermarketów, gdzie jesteśmy obecnie bombardowani produktami i tematami związanymi z Mistrzostwami Europy? Nie jest to też tak, że zamykam się na piłkarski świat - na twitterze ponad dwieście osób o tej piłce mi codziennie "ćwierka". Problem leży dużo głębiej. Tak naprawdę przygotowywałem się do napisania tego tekstu od miesięcy, gdyż już wtedy zauważalny był kompletny brak klimatu sportowego widowiska w Warszawie. Złożyło się na to kilka rzeczy.

Zdjęcie: Maciek Budzich

Po pierwsze i najważniejsze, Warszawa przez bardzo długi czas nie wyglądała jak miasto, które organizować będzie u siebie mecze Euro. Jedyną reklamą, wiszącą od dłuższego czasu, była ta wspólna Coca Coli i Heinekena na Moście Średnicowym. Turyści nie interesujący się futbolem, którzy np. w kwietniu przyjechaliby do stolicy, mieliby duży problem, żeby zorientować się, że właśnie tu w czerwcu rozgrywać się będą spotkania czołowych, europejskich drużyn narodowych. Na początku tego roku mocno liczyłem, że wraz z wiosną pojawiać się będą coraz to nowe akcenty związane z Euro: od wielkich piłek w różnych częściach miasta, przez oznaczenia dróg prowadzących np. z lotniska czy z centrum na Stadion Narodowy, aż po rozmaite eventy związane z piłką nożną. Sporo z tych rzeczy pojawiło się, ale... kilka dni temu. Szkoda, że te wszystkie dekoracje zostały wykonane głównie pod turystów, a nie mieszkańców stolicy. Największa impreza sportowa, jaka jest robiona w Polsce, a właściwie mało zrobiono, żeby Warszawiacy jakoś mocniej jej wyczekiwali. Czy tak ciężko byłoby zamontować wielki zegar w kształcie piłki, odliczający godziny do pierwszego meczu naszej reprezentacji? Pomalować kilka bloków na biało-czerwono? Zatrudnić instruktorów żonglerki i zorganizować bicie rekordu Guinnessa w jak największej liczbie osób podbijających piłkę w jednym momencie? Albo kiedy już cała reprezentacja jest w Warszawie, idąc za myślą z reklam Biedronki: zorganizować na jakimś Orliku mecz reprezentantów kraju, w którym (na rozsądnych warunkach) mogliby brać udział również normalni kibice?

Pomysłów na promowanie takiej imprezy jest miliard, ale przez długi czas nie robiono praktycznie nic, zostawiając wszystko na czas Euro. Zamiast budować klimat na przestrzeni kilku miesięcy, mamy zrobione wszystko na ostatnią chwilę. Pytanie też, czy tego typu akcenty piłkarskie powinny spoczywać na barkach sponsorów/patronów imprezy, organizatorów czy samego miasta? Teraz oczywiście jest tego mnóstwo, ale wcześniej jakoś firmy nie wykazywały się kreatywnością. Weźmy takiego McDonalda - skoro budują specjalną restaurację na Placu Defilad na czas Euro, to dlaczego nie mogłaby ona, widziana z góry, mieć kształtu i barw piłki? Wcześniejszy pomysł z żonglowaniem spokojnie mógłby zrealizować Orange, który wolał jednak wydać kasę na postawienie w centrum wielkiego, pomarańczowego sześcianu, gdzie grały młode zespoły - na promowanie Euro już zabrakło im pomysłów? Coca cola opanowała jeszcze w maju podziemia nad Rondem Dmowskiego, Kia od kilkunastu dni dekoruje - choć trzeba przyznać, że tandetnie - Nowy Świat. Obecnie stolica została zalana reklamami promującymi Euro, włącznie z komunikacją miejską czy kapitalnie przebranymi przez Nike'a stacjami metra - Ratusz Arsenał i Pole Mokotowskie. Wszystko moim zdaniem o co najmniej 1-2 miesiące za późno.

Brak klimatu związanego z Euro w stolicy w ostatnich miesiącach zbiegł się z innym, dość istotnym procesem: PZPN do spółki z Frankiem Smudą zarazili złym wizerunkiem kadrę narodową. Lista afer i kompromitacji z udziałem panów reprezentujących Polski Związek Piłki Nożnej była przeogromna od zawsze, ale do tej pory sama drużyna piłkarska była odbierana raczej pozytywnie. Teraz stała się rzecz niesamowita, gdyż ten fatalny PR zaczął przenosić się na zespół, na piłkarzy. A mocno pracowali na to i pan Smuda, i pan Lato, i pani Olejkowska, i wiele innych osób ze związku. Nie pamiętam w przeciągu ostatnich kilkunastu lat aż tylu nieporozumień, skandali i ogólnego niesmaku wokół naszej drużyny narodowej. Kibicowanie tej kadrze zaczęło być powodem do żartów, do wstydu. A przecież może być to jedno z najsilniejszych zestawień naszej reprezentacji w XXI wieku!

Duży udział w tym wszystkim ma także portal Weszło, który systematycznie nakręcał spiralę nienawiści wokół kadry, PZPN-u, organizacji Euro i ogólnie piłki nożnej w naszym kraju. Tak, często czytało się ich z przyjemnością, bo ktoś miał wreszcie odwagę wytknąć publicznie rzeczy w polskiej piłce karygodne. Tak, często człowiek sam zgadzał się z nimi głęboko w duchu albo czuł, że podpisałby się wszystkimi kończynami pod danym tekstem. Tak, często artykuły pojawiające się na Weszło były fachowe i merytoryczne. Ale spowodowało to również falę ogromnego hejtingu kadry, PZPN-u i częściowo też samych mistrzostw. Widać to choćby po inicjatywie Fuck Euro, wypowiedziach na forach internetowych czy nawet niektórych dewastowanych dekoracjach.
Przechadzając się teraz w okolicach Metra Centrum czy Stadionu Narodowego, ten klimat gdzieś cząstkowo wyczuwam. Bo ciężko nie, kiedy na ścianie stacji metra widzisz zawodników Nike'a, na Narodowym wisi m.in. duży Robert Lewandowski, a Błaszczykowski na reklamie eskorty McDonald's mówi do małego chłopca "Bez Ciebie nie idę" (skurczybyki mocno jadą na emocjach). Jednak to wszystko to jak lizanie loda przez szybę, bo mi osobiście ciężko się przestawić z tych negatywnych emocji, towarzyszących całej imprezie do tej pory. Właściwie to całe to Euro ratuje trójka z Borussi Dortmund. Bez nich naprawdę ciężko byłoby wierzyć w tę kadrę i budować jakikolwiek pozytywny klimat wokół drużyny narodowej. A samo Euro... to w końcu największa sportowa impreza w historii tego kraju! Niestety, nie dane było Warszawie przeżywać jej dłużej niż przez miesiąc samego turnieju.

niedziela, 20 maja 2012

Najlepszy (męski) projekt studencki

Miałem dopisać jeszcze, że w Warszawie, ale zaryzykuję stwierdzenie, że w całej Polsce. Dlaczego? Bo mamy do czynienia z bardzo "ogarniętą" uczelnią, wszystko wygląda profesjonalnie, warsztatów jest mnóstwo, a do kwestii organizacyjnych nie można się przyczepić. Men's Week - tak to się nazywa. Byłem drugi raz. I za rok znów się pojawię.

Zacznijmy od tego, że nie byłem na wszystkich warsztatach, gdyż sprowadzałoby się to do siedzenia bitych 4 dni na SGH-u. W dodatku część z nich pokrywała się godzinowo, więc byłoby to fizyczną niemożliwością. Opiszę Wam te, na których się pojawiłem, uzupełniając o to, co pamiętam z zeszłego roku i powinna się wyłonić Wam wtedy wizja całego przedsięwzięcia. 

A wizja jest prosta jak budowa cepa - zrobić coś dla facetów. I mam tu na myśli coś więcej niż przynieść piwo albo zabrać do baru ze striptizem. Men's Week idzie właśnie w drugą stronę - pozwala dotknąć rzeczy, o których się dotąd nie miało pojęcia. Samorozwój - to pierwsze słowo, które ciśnie się na usta, kiedy myślę o tym projekcie. Przesłanie najprostsze z możliwych: "Nie robiłeś tego nigdy? Chodź i spróbuj!" Tematyka rozmaita - od zajęć typowo męskich (poker, gokarty) aż po aktywności nie do końca wśród mężczyzn popularne, aczkolwiek w życiu przydatne (taniec, savoir vivre, gotowanie). Wszystkie wymagały rejestracji i uzasadnienia, dlaczego miałoby się zostać wybranym. Kiedy przyszły mi na maila potwierdzenia całych pięciu warsztatów, które sobie wybrałem, wiedziałem już, że będzie to dobry tydzień.

Zaczęło się od warsztatów mowy ciała, na których miła pani objaśniła, co i jak warto / nie warto robić, sprzedając kilka cennych wskazówek. Niby człowiek już wiedział trochę o tych postawach otwartych i zamkniętych, ale udało się to utrwalić czy uzupełnić o jakieś smaczki. Chwilę potem, prawdziwa petarda - warsztat relacji damsko-męskich. Nie, nie warsztat podrywu (choć obecni tam trenerzy mogliby i taki poprowadzić pewnie). Przez półtorej godziny dwóch młodych gości przekazało mnóstwo pozytywnej energii, odrobinę wiedzy tajemnej i kilka prostych sposobów na motywację do robienia rzeczy małych i dużych. Było też oczywiście o kobietach, w końcu to Men's Week, nie? :)

Trenerzy to w ogóle mocna strona męskiego projektu. Kolejny warsztat tego dnia prowadził Joseph Seeletso, "Józek". Podobno dość znany, pokazuje się w TVN-ie. Nie powiem, czy tak jest w istocie, bo nie oglądam, ale na pewno Józek jest osobowością, prawdziwym artystą w kuchni. Po warsztatach kulinarnych, które poprowadził, zdałem sobie sprawę z dwóch rzeczy: a) jak niewiele wiem o gotowaniu czegokolwiek oraz b) zaskakująco ciekawy smak można osiągnąć przy pozornie bardzo dziwnych połączeniach składników. Tak, "zaskakująco" to dobre słowo określające te zajęcia praktyczne. Człowiek mobilizuje się do zaskakiwania potem w kuchni innych.

W czwartek o zbrodniczej godzinie, 8.00 RANO zajęcia miała inna, znana z TVN-u osoba (hmm, jakiś klucz doboru?), a mianowicie Maciek "Gleba" Florek, zwycięzca I edycji You Can Dance. Urban Dance to była rzecz zupełnie nowa jak dla mnie, bo wplatające w taniec yogę, partnerowania itd. ale w imię samorozwoju wybrałem się i nie żałowałem. No może oprócz tej godziny. 8.00. Ósma zero zero. Błagam, nigdy więcej tak wcześnie tak wykańczających warsztatów tanecznych, człowiek potem nie żyje... W piątek - na szczęście - zajęcia odbywały się o cywilizowanej 9.50 i szczerze sądziłem, że zainteresowanie będzie spore, a nie tylko umiarkowane. W końcu warsztaty teatralne, ćwiczenie improwizacji, kreatywności, intuicji - nikt nie ma ich w nadmiarze. W dodatku prowadzący, Kuba Snochowski okazał się bardzo otwartą, nieszablonową osobą. W ciągu trzech godzin zrobiliśmy całkiem sporo z zapowiedzianych tematów, było również dużo śmiechu. Po wszystkim miałem wrażenie, że wyssało to całą moją kreatywność, tak było angażujące. Kto wie, może kolejna zajawka gdzieś się czai właśnie w teatrze improwizowanym? Polecam - świetna sprawa.

Te wszystkie warsztaty to tylko moje doświadczenia, pełną rozpiskę tego, co można było robić między 15 a 18 maja, możecie sprawdzić sobie tutaj. A w zeszłym roku było niemniej ciekawie, bo wtedy dzięki Men's Weekowi obczaiłem m.in. jak wykonuje się skrecze czy jak ciekawą i wyczerpującą sztuką walki jest MMA... Taaak, co roku przygotowują tam prawdziwy arsenał wrażeń, uzupełniając to jeszcze o pokazy (np. barmańskie, sztuk walki czy taneczne) oraz wieczorne imprezy (w tym roku były: maraton filmowy i silent disco!). Bardzo dobrze jest również od strony organizacyjnej, począwszy od samych zapisów, kontaktu z organizatorami aż po ciekawe ramy każdego warsztatu, ich punktualność, mnogość. No i coraz lepsi trenerzy, coraz ciekawsze, bardziej różnorodne zajęcia praktyczne. Hmm, zaczyna to chyba wyglądać jak tekst sponsorowany, więc już kończę z tymi pochwałami. Po prostu - jeden z najciekawszych projektów studenckich, jakie odbywają się w Warszawie, obserwujcie informacje o kolejnych edycjach!

Dobra, jest jeden minus tego całego Men's Weeku: NIE ROZDAJĄ KOSZULEK ZA DARMO! CHCĘ KOSZULKĘ! #żebrobloger

sobota, 7 kwietnia 2012

Dlaczego nie mógł odbyć się mecz Pucharu Polski? - odpowiadam (częściowo).

Ostatnie miesiące to wciąż dyskusje wokół tego, czy i dlaczego Stadion Narodowy nie został przygotowany na czas i nie można było na nim rozegrać meczu o Superpuchar Polski, a na finał Pucharu Polski w trybie awaryjnym trzeba było wybrać obiekt w Kielcach. Nie znam się na zapisach prawnych, wymaganiach policji czy też aktualnym stanie nowego stadionu, ale opinia publiczna znacznie przesadza w swojej krytyce. Oto kilka moich luźnych przemyśleń w tej sprawie.

Jak widzę teksty typu "dlaczego nie mógł być rozegrany finał Pucharu Polski, skoro odbył się mecz Polska - Portugalia lub planowane jest spotkanie Legii z Sevillą?" to zastanawiam się, czy ci ludzie nie myślą logicznie, czy też może udają głupich. Nie czuję się na miejscu, aby bronić zarządcę stadionu, policję, organizatorów meczów czy kogokolwiek, ale wystarczy chwilę pomyśleć, żeby nie prowadzić idiotycznych dyskusji na forach. Jest przecież wielka różnica pomiędzy meczem towarzyskim (zarówno narodowym, jak i między klubem polskim a zagranicznym) oraz meczem dwóch - i co trzeba brać pod uwagę - zantagonizowanych drużyn. Ot, i cała filozofia! Ale jeśli ktoś nadal nie zrozumie, to rozwinę.

Na mecz towarzyski z Portugalią nie przybywały zorganizowane grupy, gdyż kadra narodowa ma kibiców w całym kraju. Poza tym, umówmy się szczerze, jest to raczej zbieranina przypadkowych - jeśli chodzi o hardcore'owe kibicowanie - osób. A jedyną jednostką, przeciwko której podczas ostatnich meczów kadry gromadzono i okazywano negatywne uczucia był PZPN. Zatem taki mecz niesie nieporównywalnie mniejsze ryzyko niż spotkanie, gdzie mamy grupy zagorzałych kibiców np. Legii i Wisły czy też Legii i Lecha. Historie takich starć znamy z ligi, gdzie jednak pośród kibiców pojawiają się także jednostki agresywne, a za przyśpiewkami idą czyny (które mogą skończyć się na obrzucaniu się sektorów różnymi przedmiotami; mogą, ale nie muszą). Mecz Legii z Sevillą także należy wrzucać do worka z tymi towarzyskimi, gdyż będzie funkcjonował raczej jako ciekawostka i może pojawić się więcej przypadkowych kibiców, którzy zapewne bardziej będą chcieli zobaczyć w akcji zagraniczny klub niż ten stołeczny.

Wnioski są bardzo proste. Czy na Narodowym mogą odbywać się mecze towarzyskie lub mecze drużyn, których kibice nie pałają do siebie nienawiścią, a same zespoły nie mają ze sobą na pieńku? Tak. Czy można zorganizować natomiast spotkanie dwóch ekip, których fani tworzą zorganizowane i równie nieprzewidywalne w zachowaniu grupy? Nie. I tu jest właśnie ta różnica w podejściu policji do obu typów spotkań - w przypadku tej drugiej grupy wymogi znacznie zaostrzają się i ta często omawiana łączność w podziemiach stadionu może faktycznie okazać się przydatna.

piątek, 10 lutego 2012

Jestem zawsze na plus - wywiad z Marcinem Rosłoniem


Marcin Rosłoń, znany głównie jako piłkarz Legii Warszawa i komentator stacji Canal +, ujawnia, że zajawek życiowych ma dużo więcej. Przewodniczącym PZPN raczej nie będzie, ale już Rosłoń jako manager, trener czy sędzia - to nie brzmi tak nieprawdopodobnie. Ostatnio Marcin może sobie do CV dopisać słowo "pisarz", w końcu pierwszy krok w tę stronę ma już za sobą. Jeszcze w 2011 została wydana pierwsza książka Jego autorstwa, czyli "Mowa Trawa". Ale po kolei...

Boomer: Ciężko było zerwać z futbolem?

Marcin Rosłoń: To był 2006 rok, kiedy przestałem grać w piłkę w Legii. Było mi ciężko rozstać się z dużym boiskiem, natomiast musiałem podejmować dorosłe decyzje: czy zostać już tylko w Canal+ i pracować jako komentator i dziennikarz sportowy w tej redakcji, czy jednak szukać swojego szczęścia gdzieś poza Warszawą. Inne kluby tutaj w okolicy nie wchodziły w grę, bo nie chciałem grać w trzeciej lidze, np. w Mazowszu Grójec. Myślałem tylko o Ekstraklasie. Dostałem propozycję z Lechii Gdańsk, która wtedy grała w drugiej lidze, i tak się zastanawiałem. Pojawiła się jakaś nieostra propozycja z Grecji, gdzieś ktoś by mnie wysłał na Cypr, natomiast to było tylko może, może, może… Żaden trener z Ekstraklasy się na mnie nie zdecydował wprost i po dwóch miesiącach takiego wyczekiwania zdecydowałem się podpisać kontrakt z Canal+ i tak zostało. Potem był futsal w Warszawie – to taka moja kolejna przygoda z rozkręcaniem ekstraklasowej drużyny. Udało się awansować i to było piękne, bo to stworzyliśmy razem z grupą kumpli z Uniwersytetu Warszawskiego. Jednak w jakimś momencie stwierdziłem, że to już nie ma sensu. Bycie byłym zawodowcem z taką czasami chorą ambicją, jeśli chodzi o zwyciężanie, wśród amatorów stało się uciążliwe. I dla tych amatorów, i dla mnie. Ja zdecydowałem się spasować i skupiłem się na bieganiu. To jest teraz taka największa pasja mojego życia.

A jakie masz cele związane z bieganiem? To są raczej większe dystanse?

Większe. Boję się tego i moja rodzina też się boi, że będą jeszcze większe. Przebiegłem teraz w sierpniu 120 kilometrów wokół masywu Mont Blanc – to był mój bieg życia do tej pory. Ale mam już zgromadzonych 5 punktów kwalifikacyjnych na przyszłoroczne 166 km wokół tego masywu. Tutaj nie ma barier, nie ma końca. Można biegać 24 godziny, 48 godzin. Są mistrzostwa Polski czy świata w tych biegach… Myślę, że to będzie się rozwijało. Bardzo pociągają mnie góry. Bieganie po lasach, górach, ścieżkach. Ktoś powie: „Zwykły maraton uliczny to jest dla ciebie pestka”, a to jest zupełnie inna bajka… Tam biegnę, żeby przebiec 120 km, tutaj biegnę, żeby pobić swój czas. Obecnie to 3 godziny, 2 minuty i 49 sekund, a dla maratończyka-amatora najfajniejszy czas to jest, jak jest „2” z przodu. Wszystko co poniżej 3 godzin już oznacza, że jesteś bardzo dobrym amatorem. Tego jeszcze nie osiągnąłem i to jest mój cel prywatny na przyszły rok, jeśli chodzi o maratony uliczne. A biegi górskie… jest ich bez liku.

Nadal zdarza Ci się biegać do redakcji Canal+?

Zdarza mi się biegać do redakcji lub do znajomych. Jak gdzieś jedziemy, np. na Zacisze - a mieszkamy na Ursynowie (to jest odległość 25 km) - to żona pakuje się do samochodu z córką, a ja biegnę. Zabieramy ciuchy na zmianę i tam się kąpię. Ale różnie to bywa. Teraz mam okres roztrenowania, czasami mi się w ogóle nie chce przez trzy dni wyjść pobiegać. Potem mnie wyrzuty sumienia tak męczą, że wkładam buty i biegnę do lasu. Taki optymalny dystans dla mnie teraz, żeby dobrze się czuć, to jest 15 km, w sezonie nawet 35.

Kiedy pierwszy raz ktoś Ci powiedział, że masz radiowy głos lub chociaż taki, który nadaje się do komentowania?

Ten głos to jest wielki kapitał dla każdego komentatora, natomiast ja swojego do końca nie potrafię tak w 100% docenić. Nie jest to głos lektorski, na pewno czytanie przeze mnie filmów nie wchodzi w rachubę, nie jest to też głos jak Jacka Laskowskiego - w komentatorskiej gwarze mówi się, że jest to głos „z dupy” – mocno pracuje przepona i to jest taki bardzo niski, tubalny głos. Są tacy komentatorzy, którzy mają świetny głos. Mój zwraca uwagę i przykuwa właśnie tym, że nie jest taki niski, jest bardziej emocjonalny, zaangażowany. Ale czy to jest głos radiowy? Nie wiem, nie pracowałem nigdy w radiu, natomiast jest to moje wielkie marzenie, żeby kiedyś mieć swoją audycję. To super przygoda, w dodatku nie widać cię, więc z jednej strony jest mniejsza presja, ale z drugiej zupełnie inna specyfika roboty, bo to wcale nie znaczy, że jest łatwiej czy luźniej.


A jak zaczęła się Twoja przygoda z komentowaniem? Zawsze na boisku miałeś tyle przemyśleń jak grałeś?

O mnie mówiono: „Przeciętny piłkarz obdarzony nieprzeciętną inteligencją”. Na pewno znacznie bardziej wiedziałem, jak zagrać piłkę, niż potrafiłem to zrobić. W 2001 roku trafiłem do redakcji Canal+ dzięki prezesowi Markowi Pietruszce i Januszowi Basałajowi, którzy byli wtedy na tych górnych stanowiskach w Legii i Canal+. I jak trafiłem, to zostałem. Na początku jako ktoś minimalnie rozpoznawalny w środowisku piłkarskim. W tej redakcji miałem o tyle łatwiej, że tam wszyscy byli pasjonatami piłki, byli już wtedy bardzo doświadczonymi dziennikarzami o uznanej marce, a ja dopiero wkraczałem w ten świat. Chodziłem na trening, potem biegłem do redakcji i tak wyglądał mój niemal każdy dzień. W pewnym momencie to było groteskowe, bo łączyłem pracę komentatora z grą w Ekstraklasie w barwach Legii Warszawa. Tam oczywiście zdobyłem mistrzostwo, ale potem wyczerpała się ta formuła współpracy, rozwiązałem kontrakt i podpisałem z Canal+. I teraz jestem już tylko i wyłącznie człowiekiem tej stacji.

Uważasz to za duży plus, że jesteś byłym piłkarzem? Czy to Ci bardzo pomaga w pracy komentatora?

To, że zdobyłem medal Mistrza Polski w 2006 roku, jest niewątpliwie wielkim osiągnięciem. Zwłaszcza, że zdobyłem go w koszulce Legii po kilku sezonach bez mistrzostwa. Mija 6 lat i jak na razie nie ma kolejnego takiego tytułu dla Legii. Bycie byłym piłkarzem mi na pewno bardzo pomaga w środowisku piłkarskim, bo nikt nie patrzy na mnie jak na dyletanta i nie mówi: „A, ten grał w trzeciej lidze, to co on ma do powiedzenia”. Piłkarze często tak upraszczają, że jak ktoś nie grał w piłkę, to nie może być ani dobrym trenerem, ani sędzią czy komentatorem. Wiemy, że to są wierutne bzdury, bo przykłady takich gości jak Jose Mourinho, Rafael Benitez czy Arsene Wenger to udowadniają. Oni wielkich karier piłkarskich nie zrobili, a są jednymi z najlepszych managerów na świecie. To bycie piłkarzem mi na pewno pomaga, natomiast trzeba tak ukierunkować te swoje umiejętności, tę przeszłość, żeby nie było, że ja jestem tylko od gadania o sprawach czysto piłkarskich i nic innego nie umiem powiedzieć. Mój potencjał był zawsze taki, że byłem dość inteligentny, w szkole mi nauka szła bardzo łatwo, ponadto mam swobodę wypowiedzi, taką potoczystość. I gdzieś tak się to sprzęgło, że zostałem komentatorem piłkarskim, który jest ceniony w środowisku właśnie za to, że rozumie, co piłkarze chcą zrobić od początku do końca, rozumie sędziów, jak popełniają błąd. Ja nikogo nie wybielam za wszelką cenę, nikogo nie chwalę na siłę, ale nikogo też nie krytykuję. Po prostu obiektywnie analizuję to, co się wydarzyło, lub to, co się mogło wydarzyć. Ja cały czas pozytywnie mówię o piłce, bo ją uwielbiam jako grę i szukam pomysłów oraz dobrych rozwiązań, na które mnie nigdy nie było stać. Nie ma tak, że jestem zazdrosny, że ktoś dobrze podał czy coś z tych rzeczy. Ja jestem cały czas na plus.

Jak wygląda to Twoje przygotowanie się do meczu? Czy tylko wpadasz do studia, zerkasz na statystyki i jedziesz? Czy to jednak jest bardziej żmudna praca, żeby do każdego meczu się bardzo dobrze przygotować?

To jest proces, który jest różny w zależności od wydarzenia. Jeżeli to jest mecz ligi angielskiej, który ja robię trzy razy w tygodniu – sobota, niedziela, poniedziałek lub dwa w sobotę, a w niedzielę jeden – to jest to niewątpliwie łatwiejsze. Anglicy mają świetne strony dotyczące sportu, więc bardzo łatwo się z nich przygotować. Po drugie, jak to już jest 11 kolejka Premier League, to wiesz, o czym mówisz. Manchester United komentowałem już 5-6 razy, Queens Park Rangers – 4 razy, kilka razy Arsenal… Poza tym jeśli siedzisz w tym, interesujesz się, to jest o wiele łatwiej. Nie musisz oglądać każdego meczu czy siedzieć nad notatkami osiem godzin, żeby udowodnić, jak dobrze się przygotowałeś, nikogo to nie interesuje. Możesz przygotowywać się pięć minut, ważne, żebyś nie mylił piłkarzy, wiedział o czym mówisz i żeby to wszystko było strawne. Nie umiem więc powiedzieć, że przygotowuję się np. dwie godziny do meczu, zawsze jednak mam ze sobą kilka kartek ciekawostek. Co z tego wybiorę, to już moja sprawa. Ponadto mam jeszcze współkomentatora albo eksperta u boku.

Jaki był najdziwniejszy mecz albo sytuacja, jaką zdarzyło Ci się komentować?

Dziwny był bardzo mój debiut komentatorski, jeszcze nie jako samodzielnego komentatora, a jako eksperta. Pojechaliśmy na mecz Górnik Zabrze – Legia Warszawa. Ja bardzo czekałem na tę chwilę, żeby usiąść, pokazać się w okienku, w kamerze, przygotowałem sobie strój i bardzo mocno to przeżywałem, bo to były moje początki w Canal+. Przyjechaliśmy na ten mecz do Zabrza, zaczęliśmy komentować i zaczął padać śnieg… Spadło go tyle, że po 20 minutach sędzia przerwał mecz! Mówię: „Co to jest za debiut, jakiego ja mam niefarta?” Przyjechaliśmy komentować, spadł śnieg, boisko jest zasypane i sędzia zastanawia się, czy wznowić grę… Myślę wtedy: „Debiut 20-minutowy, ależ katastrofa..” Ale wreszcie wznowili grę i było już dobrze. Akurat wtedy Legia przegrała 0:1, Kaondera strzelił gola dla Górnika. A w ogóle to jak wyjeżdżaliśmy z Warszawy, to jeszcze Janusz Basałaj miał drobną stłuczkę, więc te wszystkie wydarzenia były trochę nietypowe. Ale nie miałem takich przygód, że np. spóźniłem się na mecz, że nie dojechałem, że coś się totalnie popsuło, że popełniłem jakiś błąd czy komentowałem mecz Norwich City z Blackburn Rowers, a mówiłem o zupełnie innych zespołach. Takich przypadków nie było. Nie miałem tez biegunki, że musiałem wybiegać z dziupli komentatorskiej – wiadomo, to przypadłość, która może przytrafić się każdemu, nie musisz być komentatorem, żeby dopadło cię rozwolnienie. Czasami pytają się nas, komentatorów, czego się najbardziej boimy – jeden czkawki na antenie, drugi, że się zacznie śmiać i nie będzie w stanie powstrzymać… Ja najbardziej mam taką obawę, że jak się najem przedziwnych rzeczy wcześniej, może to się odbić jakąś niestrawnością i problemami żołądkowymi. Takie moje komentatorskie widmo.

Rzadko który komentator czy były zawodnik jest w stanie napisać książkę i to taką, która będzie dobrze odbierana w środowisku. Powiedz, skąd wpadłeś na pomysł na Mowę Trawę? Już wtedy wiedziałeś, że to będzie sukces?

Dalej nie wiem, czy to będzie sukces. Mam nadzieję, że to będzie coś, co będzie odebrane w środowisku bardzo pozytywnie i się przyjmie. I że od emerytów i rencistów aż po młodych chłopców, którzy kochają futbol, przez kibiców, piłkarzy i trenerów – że wszyscy będą chcieli to przeczytać, będą zadowoleni i każdy wybierze sobie z tego coś, z czym piłka się mu kojarzy. Taki był zamysł, bo to jest pozytywna lektura. Mało jest książek tego typu w Polsce. W ogóle rynek książek sportowych ogranicza się przede wszystkim albo do książek związanych z historią naszych reprezentacji w różnych dyscyplinach, albo z opowieściami o ludziach, którym się z jakichś względów nie powiodło, ich kariera się załamała, bo mieli problemy zdrowotne albo wpadli w nałogi. Jest też sporo autobiografii różnych sportowców. Natomiast nie ma czegoś, co pozwala wejść na moment do szatni piłkarskich, poczuć ich smak, zapach, podsłuchać, jak rozmawiają piłkarze... Mowa Trawa taką lekturą właśnie może być. A pomysł wziął się stąd, że mieliśmy swego czasu w Canal+ taki program, który nazywał się właśnie Mowa Trawa. Powstały wtedy dwa krótkie odcinki, ja się tym zajmowałem i miałem swoją bazę haseł. Potem gdzieś zostawiliśmy ten projekt na boku, ale ja po kilku latach wróciłem do niego. Zacząłem pisać, najpierw dla siebie, i w końcu powstał z tego słownik piłkarskiej polszczyzny.

Jest tam dużo anegdot, cytatów, Twoich własnych wspomnień. Łącznie można tam znaleźć coś koło 200 pojęć… Jak długo zajęło Ci pisanie tej książki?

Faktycznie to było bardzo dużo materiału i jak skończyłem pisać, to zdałem sobie sprawę, że minęło 15 miesięcy, nawet nie wiedziałem kiedy. Potem kolejne miesiące poszły jeszcze na proces wydawniczy, który także nie jest dwutygodniowy, ale co najmniej kwartalny. Tworzenie takiej książki to jest dużo myślenia, szukania, zastanawiania się, rozmawiania z innymi ludźmi, jak się mówiło w szatniach 5-ligowych, jak w 3-ligowych, jak mówiliśmy w juniorach, jak to było w Legii czy w dorosłym życiu. Oczywiście masę z tych pojęć miałem w sobie, w swojej głowie, czułem je, patrzyłem na każdą część swojego ciała i mówiłem „goleń – tutaj się nakłada ochraniacze, czyli deski”, „stopy – zastanawiałem się, jakie buty piłkarskie – czy lanki, wkręty, sztole, trampkokorki, śniegówki” i tego typu historie… To jest 130 haseł, które mają masę podhaseł i dodatkowo jeszcze 70 piłkarskich prawd, więc nawet tego się nie da tak dokładnie policzyć. Jest hasło „pole” dotyczące boiska, natomiast tam jest kilkanaście innych określeń, jak się mówi w szatni piłkarskiej na boisko. Przecież są boiska nierówne jak „kartofliska”, są boiska piaszczyste jak „sahary”, są wielkie jak stadion Maracana, są równe jak „stół” czy „dywan” i to można mnożyć w nieskończoność. Na Śląsku ktoś powie, że jest „hasiok”, czyli śmietnik albo że jest „gryfna flecha”, czyli fajna murawa. To są właśnie te uroki pisania o piłce nożnej. Ale też nie chciałem popadać w przesadę i pisać, jak się na wszystko mówi na Śląsku, bo tam się na wszystko mówi inaczej.

A były jakieś zwroty, które także Ciebie zaskoczyły? Czy były może jakieś fantazyjne określenia, że nie spodziewałeś się, że się tak mówi na jakąś rzecz czy zagranie?

Mam takiego dobrego przyjaciela od dzieciństwa, razem graliśmy w Legii w wieku dziecięcym aż do juniora. Był bramkarzem więc pytałem go np.: „Jak mówicie na pusty przelot?” – to jest takie hasło, które dotyczy często właśnie bramkarzy. On mi odpowiada: „Na pusty przelot u mnie w klubie zawsze mówili Aisha”. Ja mówię: „Aisha? Dlaczego?”, a on mi na to: „Jest ta piosenka: 'I znów przeszła obok mnie...'” (śmiech)
I zacząłem się zastanawiać, że rzeczywiście ma sens taka sytuacja: bramkarz wybiega do dośrodkowania i mija się z piłką, to koledzy na treningu mu śpiewają: „I znów przeszła obok mnie”.
To często były rzeczy zależące od środowiska, pamiętam np. że miałem takiego zwariowanego bramkarza – bo bramkarz to jest zwariowana postać w szatni - jak piłka minimalnie wychodziła na aut i sędzia machał chorągiewką, to zawsze krzyczał: „Panie sędzio, ząbkami się trzymała!”. Geneza tego powiedzenia jest w grze w kapsle – grało się kiedyś w kapsle „na trasie” i ja to też opisuję w Mowie Trawie. Czasami gdzieś o to swoje dzieciństwo zahaczam: lata ’80, ’90, dorastanie, jeszcze czasy PRL-u… Wielu chłopców, którzy teraz marzą o wielkiej karierze piłkarskiej, nigdy tego nie poznało, więc może jak  poczytają Mowę Trawę, to czegoś się dowiedzą lub zaczną pytać rodziców o te czasy.

To też mocna strona tej książki, że nie jest ona tylko dla ludzi, którzy gdzieś tam grali zawodowo w piłkę, ale i dla każdego kibica…

Próbowałem właśnie pisać tak, żeby zaciekawić każdego: tych, którzy na piłce się w ogóle nie znają i tych, którzy o piłce wiedzą wszystko. Wiemy, że w Polsce wszyscy znają się na polityce, medycynie i piłce nożnej (śmiech). Ale chciałem, żeby jeśli weźmie to do ręki były piłkarz, np. Grzegorz Mielcarski, mój kolega z redakcji Canal+ czy każdy inny zawodnik, żeby przyjemnie mu się to czytało. Żeby to nie było tylko słownikowe wytłumaczenie, ale jakaś pewna historia, która pokazuje mechanizmy przemieniania słów, które są w naszym języku na co dzień do takich standardów i potrzeb piłkarskiej szatni. Koleżanki mojej żony to czytały, także jej brat, który pracuje w ministerstwie kultury i zupełnie nie interesuje się piłką… Jesteśmy teraz we Wrzeniu Świata, kawiarence, której współwłaścicielem jest Mariusz Szczygieł, znany bardzo dobry dziennikarz. Jemu też podarowałem jeden egzemplarz i on do mnie później przesyła mailem krótką recenzję, a w niej: „Marcin, ja wszystko rozumiem, a przecież to o futbolu jest!”. A on się w ogóle piłką nie interesuje…
Chciałem też, żeby pozytywnie spojrzeli na futbol ci, którzy mają złe zdanie, bo czytają w mediach o ustawkach, awanturach kibiców, korupcji… Takie rzeczy się zdarzają i będą się zdarzać, natomiast ja piszę o piłce tylko pozytywnie, tylko do przodu, tylko na tak.

Myślisz już nad kolejną książką?

Dużo osób mnie o to pyta, ale nie, nie myślę o żadnej innej książce na razie, bo chciałbym poczuć taką wielką frajdę, że jest ta na rynku, że ludzie chcą ją poczytać, chcą ją mieć. Teraz przychodzą Mikołajki, święta Bożego Narodzenia, to jest świetna okazja na to, żeby zrobić komuś ciekawy prezent. Ta uniwersalność Mowy Trawy może zainteresować wszystkich. O kolejnej książce nie myślę, chociaż narzuca się słownik komentatorskiej polszczyzny... Na razie to temat na przyszłość.

Byłeś piłkarzem, komentujesz mecze, na razie napisałeś jedną książkę. Co będzie później? Wiemy, że trenowałeś drużynę Młodych Wilków, odbyłeś kurs sędziowski… Jak widzisz swoją przyszłość?

Właśnie mój kolega z Canal+, jedna z twarzy naszej stacji, Andrzej Twarowski, kiedy usiedliśmy któregoś dnia obok siebie, mówi do mnie: „No i co, Marcinku, przebiegłeś już maratony, biegałeś po górach, komentujesz mecze, zdobyłeś Mistrzostwo Polski, książkę napisałeś… Jaki masz plan teraz?”. Ja sam nie wiem, jaki jest teraz plan. Szukam jakiejś swojej drogi, ale częściowo już ją wytyczyłem. Nie zostanę górnikiem, lekarzem, ja dalej będę w sporcie i w piłce – to jest coś, z czym wiąże się nieodłącznie moje życie od podwórka aż po najpiękniejsze stadionie w Polsce i na świecie. Nie mam jakiegoś specjalnie ciekawego planu, może ruszę w to sędziowanie… Środowisko sędziowskie też potrzebuje kogoś, kto ma uznaną markę. Wiesz, żeby robić coś bardzo dobrze: trenować młodzież w Młodych Wilkach czy zostać sędzią, trzeba mieć mnóstwo wolnego czasu. Ja mam 20-miesięczną córkę, mam rodzinę, mam swoje bieganie i oczywiście pracę w Canal+… Czasu mi starcza na różne dodatkowe rozrywki, których jednak też nie chcę się pozbawiać, bo ja wciąż jestem młodym człowiekiem, będę miał tylko 34 lata w lutym. Dla niektórych studentów może to się wydawać dziwne, ale to wcale nie jest jeszcze koniec życia, to nie jest jeszcze emerytura (śmiech).

Masz jakieś cele w komentatorstwie, których jeszcze nie zrealizowałeś?

Miło byłoby móc wyjeżdżać na mecze ligi angielskiej, które komentuję, odwiedzać takie stadiony jak Stamford Bridge, Emirates Stadium, Old Trafford. Moim największym marzeniem, mimo że nie jestem kibicem Liverpoolu – zresztą nie jestem fanem żadnej angielskiej drużyny, po prostu uwielbiam tę ligę – jest pojechać na Anfield Road i posłuchać „You’ll Never Walk Alone” na żywo. Chciałbym poczuć to na własnej skórze i żeby to była część mojego komentarza, a nie jedynie wycieczka, gdzie kupuję bilety i siadam na trybunach. Chciałbym komentować tam jakieś ważne wydarzenie, np. szlagier Liverpool vs Arsenal / Manchester United / Chelsea / Manchester City, usłyszeć hymn i poczuć te ciarki na plecach. Regularnie w komentarzu to jest – my wtedy nic nie mówimy i słuchamy z Rafałem Nahornym tego hymnu Liverpoolu. To jest coś, co unosi cię, ale tylko w krześle, w małym pomieszczeniu. Byłoby miło poczuć to na stadionie.

Liga angielska to Twoim zdaniem jest najlepsza liga świata? Czy jednak ta niezbilansowana hiszpańska?

Bardzo cenię ligę angielską, bo ona jest najbliższa mojemu sposobowi myślenia o piłce i mojemu charakterowi. Oczywiście widzę, że Barcelona jest najlepszą drużyną na świecie, nieosiągalną dla wszystkich: dla Manchesteru United, Manchesteru City i Chelsea razem wziętych. To jest inny sposób myślenia, grania w piłkę, inny sposób wychowania sobie zawodników, inne umiejętności, swoboda, sposób poruszania się, rozumienia futbolu jako takiego. Natomiast liga angielska jest kapitalna, bo komentujesz sto spotkań Premiership i tylko cztery wydają ci się nudne, reszta w jakiś sposób jest świetna. Komentowałem ligę hiszpańską i przyznam szczerze, że częściej byłem zawiedziony niż jakoś niesamowicie oczarowany Primera Division.

Ok, dziękuję Ci za rozmowę.
Dzięki!

czwartek, 12 stycznia 2012

Najpiękniejszy piłkarski moment 2012 roku


Tak, dobrze przeczytaliście tytuł. Wcale nie mam na myśli roku ubiegłego, a ten obecny, który ledwie co się zaczął. Nie mam jednak wątpliwości, że ta najwspanialsza chwila za nami, że cholernie ciężko będzie ją przebić czymkolwiek. Bo symbole i legendy kochamy najmocniej.