sobota, 19 listopada 2011

Niewykorzystany potencjał

Będzie dzisiaj kilka słów o Big Bang Theory. Tytuł posta nie odnosi się bynajmniej do serialu samego w sobie, wręcz przeciwnie - jestem świeżo po 10 odcinku i uważam, że był to jak dotychczas najlepszy z 5 sezonu. Poruszony został w nim temat facebooka, który przy odrobinie wysiłku mógłby być świetnym kanałem promocyjnym.

Sprawdziłem, ile osób "lubi" fanpage serialu - ponad 17 milionów. Do tego dochodzi jeszcze strona samego Sheldona Coopera, postaci, która niekiedy w pojedynkę ciągnie cały sitcom do przodu - grubo ponad 6 milionów. A zatem jest naprawdę duże pole do animowania ludzi, trzymania ich jak najbliżej serialu i przyciągania przed telewizory nowych (w Ameryce oglądalność BBT jest na poziomie 15 milionów CO TYDZIEŃ).
W odcinku "The Flaming Spittoon Acquisition" Sheldon siedzi na facebooku i dodaje lub kasuje znajomych: Stuarta, Leonarda, Raja i Howarda. Wyobrażacie sobie, jakby to wyglądało w rzeczywistości wirtualnej? Gdyby każdemu większemu bohaterowi założyć fikcyjny profil, nawzajem ich pododawać do znajomych i prowadzić konwersacje, wrzucać fotki itd., wszystko nawiązujące do aktualnych wątków w serialu (lub też czasami coś zupełnie nowego)? Interakcje między Sheldonem a Leonardem, Leonardem a Penny, Sheldonem a Penny - i to wszystko przeniesione na FB! Konfiguracji może być bardzo dużo, a właśnie wzajemne dialogi, sympatie i wymiany złośliwości pomiędzy bohaterami są dużą siłą Big Bang Theory. W rzeczywistości wirtualnej większy udział mogliby brać także widzowie, którym te wszystkie interakcje pojawiałyby się bezpośrednio na ich tablicach, nie pozwalając na zapomnienie o serialowych postaciach. A może nawet dla niektórych staliby się integralną częścią facebookowej codzienności?
Pewnym problemem przy realizacji takich działań promocyjnych jest regulamin facebooka, który zabrania tworzenia fake'owych kont. Oczywiście najlepszym rozwiązaniem mojej koncepcji przedstawionej powyżej byłoby właśnie założenie fikcyjnych profili z podziałem ich znajomych na standardowych przyjaciół (postaci znanych z serialu) i subskrybentów (widzów) - jedna z nowych funkcji facebooka, która wzorem twittera pozwala na śledzenie czynności danej osoby bez konieczności udostępniania jej informacji o nas. Jeśli producentom serialu nie udałoby się dogadać z portalem (także przy pomocy środków finansowych), innym rozwiązaniem mogłoby być założenie analogicznych fanpage'y. Jeśli wejdziecie na ten Sheldona Coopera, zobaczycie, że jakieś próby nawiązania do wizerunku z serialu są podejmowane, jednak są to działania stanowczo zbyt rzadkie (4 posty od września tego roku) i nie ma interakcji z innymi stronami. A możliwości fanpage'y są obecnie coraz większe na facebooku - jedne strony mogą lajkować i komentować aktywności drugich, więc nadal byłoby to atrakcyjne dla fanów serialu.
Co ciekawe, dużo lepiej wygląda to na przykładzie twittera, gdzie ten rzeczony Sheldon jest bardziej namacalny i wchodzi w dyskusje z użytkownikami portalu. Ciężej jest natomiast znaleźć profile pozostałych bohaterów, nie wiadomo też, czy są one prowadzone przez fanów, czy rzeczywiście stoją za nimi twórcy serialu. Jest np. dyskusja między Leonardem a Howardem, jednak ze stycznia tego roku... Z pewnością Big Bang Theory jako sitcom z udziałem nerdów jest idealnym polem do eksperymentów łączących akcję z serialu z aktywnościami w mediach społecznościowych. Jest na pewno jeszcze sporo do zrobienia w tym kierunku.

piątek, 11 listopada 2011

O blogosferze i nie tylko - wywiad z Maćkiem Budzichem


Kiedy mówimy o polskiej blogosferze, jego nazwisko wielu osobom przyjdzie na myśl jako pierwsze. Może popularniejszy jest Kominek, może i Grzegorz Marczak z Antyweb ma większy zasięg. Ale Maciek Budzich to dziś nie tylko bloger. To również doradca, redaktor naczelny, konsultant i ekspert w zakresie social mediów, startup'ów czy PR... Jak zwykł o sobie mówić: jednoosobowy kombajn multimedialny.
 
Jaka jest tematyka Twojego bloga i jak długo już go prowadzisz?
Założyłem go w 2006 roku, to był taki czas, kiedy był duży boom na blogi, rozwijały się również platformy blogowe. Miałem wrażenie, że na polskim rynku brakuje bloga, który dotyczy reklamy, marketingu i nowych mediów. Mnóstwo się działo na świecie, w Polsce temat reklamy wirusowej, ambientu i niestandardowych form dopiero raczkował i gdzieś mi brakowało bloga, który by to opisywał. Kolejnym powodem był fakt, że powoli przymierzałem się do zmiany pracy i zastanawiałem się, czy blog może mi pomóc znaleźć następną oraz czy mógłbym swoją blogową działalność dopisać do CV.

A kim jesteś z wykształcenia?
Mam wykształcenie średnie, nie skończyłem studiów. Dwa razy wywalali mnie z zarządzania i marketingu (niedawno miałem wykład na swojej starej uczelni :-). Ale nie jest to absolutnie powód do chwalenia się, czy dopisywania się do listy ludzi sukcesu, którzy nie ukończyli studiów. Owszem, są geniusze i sławni ludzie bez wyższego wykształcenia, ale jest cała masa ludzi którzy studia rzucili i nic nie osiągnęli - nie każdy kto miał kłopoty z matmą jak Einstein lub rzuci studia zostaje człowiekiem sukcesu... o porażkach po prostu jest cicho.

Co jeszcze zainspirowało Cię do stworzenia tego bloga, jaka była motywacja i myśl przewodnia, żeby go tworzyć wtedy i żeby go tworzyć teraz?
Generalnie było tak mnóstwo rzeczy, które się działy w mediach, w reklamie, w marketingu… te rzeczy dzieją się cały czas. Temat bloga Mediafun jest bardzo pojemny, czasem w nazwie bloga „media” było ważniejsze od „funu”, czasem „fun” był ważniejszy od „mediów”. To się bardzo fajnie rozwinęło. Po jakimś czasie zauważyłem, że ten blog jest jednocześnie moją pasją i czymś, co chętnie wykonuję bez zmęczenia 24 godziny na dobę. Tak naprawdę swoje CV zamieniłem na jedną linijkę tekstu - www.blog.Mediafun.pl. No i rozwijam go zawodowo, co też procentuje ilością kontaktów, różnego rodzaju zleceń czy możliwości współpracy. Generalnie to jest bardzo fajny zawód. Jako bloger, jako właściciel jednoosobowego koncernu multimedialnego mam wiele możliwości rozwoju, kontaktów, dostępu do wiedzy. Nie zamieniłbym tego chyba na żadną pracę.

 
A początki były trudne czy od razu miałeś rzeszę oddanych fanów?
Wolę określenie „czytelników” - to zdecydowanie bliższe rzeczywistości... no i z tym „oddaniem” też bym nie przesadzał – internetowa sympatia jest jeszcze bardziej krucha niż lód na wiosnę. To po prostu grono ludzi którzy zaglądają na mojego bloga albo byli ciekawi mojej opinii. Ale wracając do Twojego pytania, oczywiście, nie. Jak każdy bloger… Przez pół roku nikt ciebie nie czyta, cieszysz się z każdego komentarza… Początki nie były specjalnie trudne, ponieważ nie siliłem się na kogoś, kim nie jestem, pisałem to, co lubię, opisywałem swoje obserwacje. Nie przeczytałem żadnych kursów, poradników i rzeczy, które powodowałyby, że musiałem prowadzić bloga według instrukcji, robiłem to po swojemu. To nie było tak trudne, zabierało trochę czasu, ale wiesz, jak ktoś ma świra na jakimś punkcie, to tego czasu nie liczy. I tak naprawdę to nie była taka ciężka praca z mojej perspektywy. Gdybym miał to wycenić dla kogoś lub na godziny, to pewnie byłoby to spore wyzwanie, ale tak…

Był jakiś breaking point, jakieś wydarzenie, które wyniosło Twojego bloga jeszcze wyżej?
Było kilka takich rzeczy, które też wynikały z rozwoju bloga. Całkiem fajnie sprawdziły się wydarzenia - konferencje, które organizowałem jako bloger. Tych konferencji pod różnymi nazwami było chyba z sześć albo osiem. To były darmowe konferencje dla czytelników, dla ludzi związanych z marketingiem, z branżą, o internecie, o mediach. To były fajne rzeczy, które i budowały taką więź, kontakty, i przenosiły tę aktywność z sieci do realu. Miałem kilka tzw. „wykop-efektów” – jakieś tam sprawy, które były interesujące dla internautów, ale to są tylko momenty „lansu”. Ta fala wykopowiczów wpada na bloga, przelatuje i potem blog wraca do poprzedniego stanu. Takim sporym plusem dla działalności jako blogera jest też funkcjonowanie w realu: uczestnictwo w konferencjach i w formie widza, i w formie prelegenta jak i w formie organizatora… To także jest ważne dla działalności takiego bloga jak mój i gdzieś tam stał się on blogiem branżowym, a ja postacią w polskiej branży marketingowej czy mediowej. Nie chcę gdzieś tam używać słów, ale… no, mam dobre kontakty z branżą. Ciężko mi mówić, czy takim dużym kopem był pomysł zorganizowania debaty z premierem (zapytajpremiera.pl) – oprócz potrzeby zorganizowania takiej debaty to na pewno był mocny medialny strzał. Gdzieś tam w mediach i prasie się przewinąłem jako organizator, ale głowy nie dam, czy mi to przysporzyło specjalnie czytelników, których by interesowała tematyka mojego bloga. Raczej więcej haterów, politycznych krzykaczy i ludzi płaczących, dlaczego nie zostali zaproszeni na debatę. To było takie chwilowe zainteresowanie mediów, co oczywiście też pomaga w promocji bloga czy rozpoznawalności marki bloga. Ja traktuję Mediafun jako markę, nie jako bloga i udowadniam, że zwykły szary człowiek z dostępem do komputera i do sieci sporo może.

Jakie jeszcze ciekawe projekty wynikły przy okazji tworzenia tego bloga?
Ciekawym wyzwaniem było przecieranie szlaków, jeśli chodzi o zarabianie w polskiej blogosferze oraz budowanie standardów współpracy z firmami. Mediafun był pierwszym, polskim blogiem, który pozyskał oficjalnego sponsora. To było w 2008 roku, firma Agito, która zasponsorowała mojego bloga. No i też staram się wszystkie akcje robić, żeby to było na jasnych zasadach, z których będą mogły korzystać trzy strony: bloger, firma i czytelnicy.

To jest temat, który się często przewija: czy na blogu da się zarobić?
Trochę boję się o tym mówić, bo wywołuje to jakieś niezdrowe emocje, uruchamia polską zazdrość i nie do końca zarabianie na blogu jest rozumiane tak, jak ja to pojmuję. Na blogu można zarobić i... nie można. Ja zarabiam ze swojej działalności: jako blogera, jako specjalisty od marketingu, doradcy, konsultanta i jako redaktora naczelnego Mediafun Magazynu, a blog jest dla mnie olbrzymim narzędziem do promocji tego rodzaju działalności. Bezpośrednio nie koncentruję się na zarabianiu z bloga. I chyba w Polsce dosyć trudno zarobić jest sensowne pieniądze na samej działalności jako bloger, tak jak jest to rozumiane zazwyczaj typowo, czyli pieniądze z reklam i kampanii reklamowych. To jest ciężka robota i trzeba mieć ich naprawdę dużo, nielicznym się to udaje. Ale jeśli ktoś czytałby ten wywiad, usłyszał, że można zarobić na blogu i pomyślał „okej, to założę bloga…”, to wymaga to tyle wysiłku, że więcej można zarobić na innym zajęciu. Natomiast jeśli się jest specjalistą w jakiejś dziedzinie albo chce się rozwijać w danej branży, to blog jest fantastycznym zajęciem do rozwijania, do zdobywania kontaktów, klientów, zleceń itd. I wtedy można mówić o zarabianiu na blogu. W takim rozumieniu zarobienie na blogu ma sens i rzeczywiście jest całkiem przyjemne. Śmieszą mnie wszelkiego rodzaju poradniki pseudoguru od blogowania czy mediów społecznościowych... warto zapytać się znanych i popularnych blogerów czy stosują metody „7 cudownych rad na najlepszego bloga” czy „zostań milionerem w weekend”.

A jak wygląda ta współpraca z potencjalnymi sponsorami? Czy oni już traktują blogerów poważnie czy nadal się zdarzają jakieś fuck-upy, wpadki i próby wykorzystania?

Oczywiście zdarzają się, najczęściej wynikają one z niewiedzy albo z traktowania blogerów jako miejsca, gdzie można powiesić banner. Blogerzy, w tym i ja, się często wkurzamy, oburzamy, opisujemy takie przypadki, ale najczęściej wynikają one z niewiedzy albo takiego hurtowego traktowania blogerów. W momencie, kiedy teraz rozmawiamy, godzinę temu, na jednym z blogów też pojawił się jakiś fuck-up… Jakiś bloger dostał słabego maila, słabą propozycję. To też działa w dwie strony: to jest fajny temat dla blogera. Każdy pewnie chciałby zostać tak sławny jak Kominek… tzn. może nie każdy (śmiech). Część blogerów chciałaby mieć taki case czy wpadkę jak Kominek z dr Oetkerem i w ogóle się na tym wylansować, więc jeśli jest jakaś wpadka, to bloger często z tego korzysta, żeby na swoim blogu zje**ć firmę. Natomiast firmy po tej sprawie z Kominkiem i po kolejnych opisywanych wpadkach boją się trochę kontaktu z blogerami, nie za bardzo wiedzą, jak je ugryźć. No i rozwiązania są dwa: albo jakieś indywidualne podejście do blogera, poważne traktowanie, nawet spotkanie, rozmowa itd., wtedy można uniknąć wielu nieprzyjemnych sytuacji, albo ignorancja i wysyłanie hurtowych maili. No i wtedy mamy gotowy temat na bloga.

Teraz pojawiają się także agencje jak Kalicińscy, którzy starają się pomagać w kontaktach firma – bloger…
To jest od dłuższego czasu, ja też od czasu do czasu doradzam różnym agencjom, czasem pomagam znajomym, którzy pracują w takich miejscach. Tym agencje zajmują się od dawna: dostają zlecenia od klienta, klient często, jeśli jest świadomy blogosfery, mówi „okej, uderzamy w blogosferę” albo dostaję taką sugestię od agencji, która później dopasowuje klientowi blogerów do kampanii, do targetu. Tak to funkcjonuje od 2-3 lat. Są agencje, które kumają blogosferę, są fajne przypadki wykorzystania blogerów w kampanii reklamowej. Dla kontrastu do wpadki z udziałem Reeboka, ostatnio ze Szczecina wróciła trójka blogerów, których miasto zaprosiło na wycieczkę, na poznanie miasta. Czytałem relację jednej blogerki, która była zachwycona Szczecinem. Nie musiała nic robić za wpisy. Miasto postanowiło pokazać blogerce z Poznania, jak piękny jest Szczecin. I to taka jest kampania – bardzo fajna, naturalna. Dochodzą do tego emocje blogera, nie ma żadnego sprzedawania wpisów i takich rzeczy, które są nie lubiane przez blogerów, nie lubiane przez czytelników i sztuczne dla klienta. Takich dobrych kampanii zdarza się coraz więcej.

A jak oceniasz jakość tej polskiej blogosfery? Kiedyś blogi były postrzegane jako miejsce, gdzie piszą o swoich problemach nastolatki, później weszli w to ludzie z faktyczną wiedzą i ciekawymi rzeczami do opowiedzenia. Ale dzisiaj jakby jakaś firma chciała wyłożyć pieniądze na kampanię reklamową, to nie ma aż tak wielu blogerów o globalnym zasięgu. Jesteś Ty, Gadzinowski, Marczak, Kurasiński, Pająk, Kominek i gdzieś to się kończy…
Na pewno żaden z tych blogerów, których wymieniłeś, nie jest jakiś tam specjalnie najbardziej popularny na tle polskiej blogosfery. Antyweb właściwie dla mnie przestaje być blogiem, staje się serwisem technologicznym, bardzo fajnym, z blogerskim zacięciem. Spider’s Web nie mówi o sobie „blog”, tylko „serwis o technologiach”. To też jest taki dziwny syndrom, że pozostali blogerzy, których wymieniłeś, to są ci, którzy często zabierają głos na temat blogosfery, pokazując swoją twarz, występując na konferencjach, jawnie mówiąc o tym. Trochę szkoda, że tak niewielu blogerów ma odwagę i chęć mówić o blogosferze w ten sposób. Zazwyczaj jest to tam gdzieś w komentarzach albo narzekanie na swoim „blogasku”, albo gdzieś tam piep***nie w anonimowych „komciach”. To to jest trochę szkoda. Spotkałem się z paradoksem, że słyszymy „o Jezu, znowu ci sami blogerzy, ten Budzich, ten Kurasiński, ten Gadzinowski…”, ale potem mam wrażenie, że ci sami ludzie analizują polską blogosferę właśnie też na podstawie tych kilku blogów. A dzieją się całkiem fajne rzeczy, i gdzieś tam w tych niszowych blogach, skoncentrowanych na jakimś tam temacie, nie wiem, motoryzacji, sportu, książek, sztuki. Te blogi nie będą pewnie nigdy popularne, nie przebiją się do jakiegoś mainstreamu, nie będą, wiesz, miały milionowej czy wielotysięcznej oglądalności, ale to będą nadal bardzo fajne blogi.

 
Czy bloger powinien mieć w takim razie jakieś parcie na szkło?
Nie… chociaż każdy bloger, który zaczyna pisać, ma jakiś cel, żeby podzielić się ze światem swoją opinią. Więc to jest jakaś forma parcia na szkło. Powstaje pytanie, czy każdy bloger musi się tam jakoś lansować czy pojawiać się w mediach.. Nie wiem, mogę mówić za siebie. Wiem, jak działają media, wiem, że w przypadku mojego bloga mówienie o mediach, zajmowanie się tym, pojawianie się na konferencjach to jest element działalności pasujący do treści Mediafun, więc ja nie mam z tym problemu. Fakt, że udaje mi się mówić na konferencjach branżowych o tym, jak wygląda blogosfera, szkolić, jak mogą wyglądać kontakty z blogerami, czasem mówić o tym w telewizji czy w stacjach radiowych – jestem przekonany, że wyjdzie na plus blogosferze. Tak sobie to wymyśliłem i tak to czasem działa. Nie wiem, jakie są tego efekty, ale mam wrażenie, że trochę zmieniło się postrzeganie blogów. Nie jest to już tylko pamiętnik nastolatki, ale także medium, gdzie można spełniać się w swojej pasji i każdy sobie jakąś dróżkę wycina po swojemu.

Wspomniałeś o mediach – we własnym środowisku, w blogosferze tacy ludzie jak Ty mają należną renomę, a jak to jest z blogerami w realnym świecie?
Wiesz, są ludzie, dla których jestem fajnym gościem, a są i tacy, dla których jestem dupkiem. Jest jeszcze mnóstwo ludzi, którzy jeszcze nigdy nie słyszeli o Maćku Budzichu i Mediafunie. Norma. Ja lubię ludzi, lubię się z nimi spotykać w realu, na blogu niczego nie udaję – chyba nikt nie wiał żadnego dysonansu poznawczego między mediafunem blogerem z internetu a Maćkiem Budzichem w rzeczywistym świecie.

A tradycyjne media sięgają po opinie blogerów? Jak często się to im zdarza?
Najczęściej w wakacje (śmiech). Cały czas traktują jako taką ciekawostkę, czyli najczęściej pytania od mainstreamowych mediów czy dziennikarzy to są „czy blogi to nadal pamiętniki?”, „czy można na nich zarobić?”. Raczej jest to jakaś ciekawostka, chociaż to, co się dzieje z vlogami w Internecie… Tak naprawdę powstaje taka druga telewizja. Ja też często się łapię na tym, że nie oglądam telewizji, ale mam telewizor, który jest podłączony do internetu, i można tam oglądać youtube. I tam oglądam swoje zasubskrybowane kanały, playlisty. I to jest dla mnie telewizja. Zazwyczaj też, kiedy mainstreamowe media zajmują się vlogami, nie zadadzą takich pytań, jakie ty teraz zadajesz, zazwyczaj muszą to być lajtowe pytania dopasowane do poziomu czytelnika, oglądających czy słuchaczy. Więc to jest takie trochę, wiesz… Ja też dostaję czasem komentarze, jak pojawiam się w telewizji czy audycji radiowej i odpowiadam na pytania, że „ojej, ale słabe pytania” albo „dziennikarz się nie przygotował”. A to zrozumiałe, że on mówi do swojej grupy docelowej i są to jakieś podstawowe pytania.
Ja ostatnio się złapałem na tym, że miałem wykład w Nowym Sączu dla studentów kierunków nie-informatycznych i zacząłem gadać o możliwościach, jakie daje Internet, to patrzyli na mnie jak na kosmitę. I potem tam dostałem od kogoś maila, że „panie Maćku, niech się pan nie obrazi, jestem od pana tylko pięć lat młodszy, ale pokazał mi pan, że jeśli chodzi o internet to jestem pięć lat do tyłu”. Wydaje mi się, że ci coraz młodsi będą jednak coraz bardziej ogarniać internet.

Wracając do blogów, wielu specjalistów mówi dzisiaj, jak pisać bloga, żeby na nim zarobić…
…no, to jest pier***enie (śmiech). Tzn., to jest inna blogosfera, też bardzo ciekawa.

Takich naciągaczy oczywiście nie ma sensu słuchać, ale może są jakieś zasady czy kodeks, którym powinien się kierować bloger, żeby prowadzić sensownie tego swojego bloga?

Wiesz co, oprócz kwestii technicznych, które trzeba ogarnąć – one nie są trudne i jakieś kursy czy poradniki tego dotyczące można znaleźć w sieci – to specjalnego kodeksu dla blogerów nie ma. Bardziej obowiązuje jakiś kodeks moralny: bądź fair, nie oszukuj, nie kłam. Ale to są proste zasady życiowe. Natomiast takich żelaznych zasad „czy kasować komentarze czy nie kasować?”, „czy używać wulgaryzmów?” itd., to nie ma, bo zawsze znajdziesz bloga, który w ogóle się tych zasad nie trzyma, a dalej jest blogiem. Każdy, kto zaczyna prowadzić bloga i będzie konsekwentny w tym, co robi, będzie dalej funkcjonował. Jeśli np. bloger kasuje jakieś negatywne komentarze, co przez niektórych może być uważane za złe albo że w ogóle nie powinno się tak robić, to ok, jakoś się obroni. Jeżeli jest wulgarny, prowokuje swoimi działaniami, to też jest w stanie się obronić. Ważne, żeby być naturalnym. Można też kreować jakąś internetową postać czy osobowość, ale wydaje mi się, że jest to o wiele trudniejsze w prowadzeniu bloga, takie wykreowanie postaci. Kominek jest np. taką wykreowaną postacią i to jest trudniejsze niż prowadzenie takiego bardziej osobistego bloga. Może bardziej kontrowersyjne, ale trudniejsze.

Czyli ważna jest konsekwencja?
Tak, bycie sobą i konsekwencja… albo też bycie pewnym swojego zdania. Na początku można sobie przyjąć politykę np. „nie kasuję komentarzy”, a kiedy blog zaczyna być coraz bardziej popularny, zaczyna być coraz więcej tych komentarzy, które zbaczają z tematu, to tutaj można spokojnie kasować komentarze i tutaj twarda polityka komentarzy może wyjść na plus blogowi. Dobrym przykładem jest serwis VaGli, gdzie kasowane są wszelkie komentarze, które nie są związane z tematem, Kominek pod tym względem też ma dość restrykcyjną politykę, Antyweb również ogłosił, że wprowadza pełną moderację komentarzy, chociaż tam dopuszcza sporo.
Nie ma jednego źródła czy poradnika. Ostrożnie podchodziłbym do wszelkich poradników „jak blogować” czy „zostań superblogerem w weekend”. Dobrze jest ocenić bloga, kiedy ten funkcjonuje w sieci przynajmniej rok. Wtedy już bloger sam wie, czego chce. Często dostaję wiadomości „oceń mojego bloga, powiedz, co robię źle”, a miesiąc temu został założony. Wiesz, takie blogi często padają. Zasilają właśnie pulę blogów, których jest najwięcej, czyli blogów kończących się po jednym wpisie, po tygodniu albo po miesiącu.

A jakie są wartości dodane związane z prowadzeniem bardziej zauważalnego bloga w Polsce?
Na pewno można sobie wyrobić grubą skórę, wyrobić sobie pewność siebie. Kiedy się łączy swojego bloga z pisaniem, można podreperować swój warsztat pisarski, uodpornić się na krytykę. Kiedy prowadzi się videobloga, można obyć się trochę z kamerą, pozbyć się lęku, wstydu przed wypowiedziami publicznymi, nauczyć się dzielić emocjami. W przypadku jeśli jest się nastawionym na zawód związany z kreatywnością, z pasją, z jakimś wolnym zawodem, blog jak najbardziej może pomóc w znalezieniu pracy czy zleceń lub wręcz zastąpić CV, może być też kołem ratunkowym. Myślę, że wielu blogerom, jeśli będą chcieli znaleźć pracę, wystarczy jeden wpis na własnym blogu „ok, szukam pracy, jestem chętny, jestem do wzięcia” i jestem pewien, że wielu z nich bez problemu znalazłoby od razu pracę. Więc tutaj korzyści są całkiem fajne. A jeśli prowadzi się bloga związanego ze swoją pasją czy zawodem, to siłą rzeczy rozwijasz się w tej dziedzinie i tutaj rozwój zawodowy też jest plusem. Inna sprawa, że są jeszcze czytelnicy i znajomości. Jest mitem, że blogerzy siedzą non-stop przy klawiaturze, teraz coraz więcej jest spotkań w realu, przestaje gdzieś funkcjonować podział na świat realny i internetowy, te granice się mocno zacierają. Wiadomo, że pula internetowych znajomych jest o wiele większa niż tych w realu, ale ja często spotykam się z czytelnikami czy z ludźmi poznanymi przez bloga i to jest moje największe grono znajomych, jeśli chodzi o świat rzeczywisty.

No właśnie, skoro już jesteśmy przy temacie świata realnego, to jak wygląda praca takiego blogera jak Ty? Jak wygląda Twój dzień?
Ja jestem strasznym leniwcem. Wstaję, jak się obudzę… więc już słońce jest wysoko (śmiech). Gdzieś tam pewnie mam spotkania z ludźmi związanymi z blogiem, z magazynem, czytam sporo blogów… Jak mi się chce, to robię wpis na bloga, ale ostatnio koncentruję się na przygotowaniu Mediafun Magazynu. Czasem pojadę na jakieś spotkanie branżowe, na konferencję, na której występuję albo jestem słuchaczem. No i tyle. Tak to chyba wygląda, może na pierwszy rzut oka wyglądać wyjątkowo nudno, ale tak naprawdę w tym trybie dni uciekają bardzo szybko, są tak fajne spotkania i tak interesujące rozmowy, że ostatecznie brakuje czasu na prowadzenie bloga, tak jak bym chciał. Szukam teraz sposobów, jak to zrobić, żeby moją aktywność, ciekawe osoby, to wszystko wrzucać na bloga w trochę szybszym tempie i w bardziej naturalnej i emocjonalnej formie, niż to się dzieje na podstawie wpisów, które robi się wieczorem na chłodno. Coraz bardziej się zbliżam do formy videobloga – jest mi bliższy, bardziej naturalny i mam wrażenie, że jeszcze bliższy świata realnego. Szukam sposobu jak dopasować formułę do tematyki bloga.

Videoblogi to przyszłość?
Nie wiem, czy przyszłość… Rozwija się technologia, jest mnóstwo serwisów, gdzie bardzo łatwo wrzucić video, rozwija się hardware – kamery w telefonach coraz lepsze, większy zasięg internetu, kamery, które kupisz, od razu przygotowują ci film do youtube’a... Więc jest bardzo łatwo zostać twórcą videobloga. I jest ich faktycznie coraz więcej. Jest jednak tez olbrzymia przestrzeń między amerykańskimi a polskimi vlogerami, jeśli chodzi o jakość czy luz. Polacy wydają się jacyś tacy bardziej smutni. Kiedy oglądałem relacje amerykańskich blogerów z YouStars Live, to chciałbym być organizatorem takiej imprezy, która zostałaby w ten sposób zrecenzowana. Polscy vlogerzy zaraz w komentarzach zaczęli od „ktoś tam na nas zarobił” i takie polskie pier***enie. To jest słabe. No i wiesz, serwisy też ułatwiają embedowanie, wrzucanie, dzielenie się plikami video, nie ma problemu, żeby wrzucić świetnej jakości 1-gigowy plik na serwery. No i przede wszystkim, można je oglądać na wielu urządzeniach. Nie tylko na komputerze, ale i na telefonie, na iPadzie, w telewizorze itd. itd. Vlogosfera raczej blogosfery nie zje, ani też jedna drugiej nie przegoni, natomiast vlogi mogą być na pewno sporą konkurencją dla telewizji. Jest to też forma bardziej naturalna – vlogera, w odróżnieniu od programu telewizyjnego, ja mogę skomentować i wiem, że on to przeczyta, odpowie, może nawiąże do mojego komentarza w swoim następnym materiale itd. Jest to jakaś relacja. Wręcz vlogerzy często komunikują się ze sobą za pomocą vlogów, co jest bardzo fajną sprawą.
Robi się z tego taka tematyczna telewizja. Jakbyś zebrał sobie te wszystkie vlogi o modzie, kosmetyczne czy kulinarne, to uzbierałby ci się kanał tematyczny z kontentem większym niż w TVN Style.

Czyli vlogosfera faktycznie może być dla telewizji pewną alternatywą…
Wiesz, telewizja siłą rzeczy będzie się przemieszczać, wchodzić w internet i tę interaktywność, jaką daje sieć, łączyć z telewizyjną jakością produkcji. Myślę, że wielu vlogerów gdzieś tam ostatecznie wyląduje w kanałach telewizyjnych, ale bliski jest moment, gdy to ci vlogerzy będą dyktować warunki stacjom telewizyjnym. I jestem pewien, że wielu vlogerów też odmówi stacjom telewizyjnym, wybierając wolność i niezależność, jakie daje internet. No i też pewnie coraz większe pieniądze, nie oszukujmy się – blogowanie czy vlogowanie po angielsku daje wiele szerszą publiczność niż vlogowanie po polsku.

W naszej rozmowie przewijał się niejednokrotnie Mediafun Magazyn. Powiedz, jak doszło do powstania i czy to będzie zawsze tylko wersja elektroniczna, czy może są plany, żeby to drukować…
Pytania o druk często się pojawiają i… nie planuję drukować magazynu. Mówię, że wydaję magazyn, ale wydaję go w internecie. Magazyn powstał chyba w 2007 roku, czyli dosyć dawno – wtedy wydałem pierwszy, „zerowy” numer. Ja już wcześniej pracowałem w magazynach i to było zawsze fajne, poza tym chciałem troszeczkę zatrzymać czas, ten stream, który jest na blogach, w RSS-ach czy na facebooku. To wszystko tam leci i z czasem spada w dół. Ja chciałem stamtąd wybrać treści, trochę je zatrzymać w czasie, ubrać w ładniejszą formę, być może bardziej zgłębić temat niż na blogach i w ten sposób pokazać. I to się fajnie przyjęło. Po dłuższej przerwie ruszyliśmy od 2010 roku i mam nadzieję, że to będzie regularny miesięcznik, a może nawet i częściej się będzie pojawiał. Jest to fajna formuła, kiedy mamy magazyn, który tak naprawdę powstaje ze społeczności. Gdzieś tam magazyny w podobnej tematyce raczej wyrastały z branży i były takimi suchymi, trochę nudnawymi pismami, które musiały budować społeczność. A tutaj jest inna droga: ze społeczności narodził się magazyn, udało się zebrać grupę współpracowników poprzez mojego bloga. Ta grupa dalej się powiększa, można to nazwać mediafunową ekipą czy drużyną, z którą realizujemy wspólne projekty. Magazyn też daje więcej możliwości, uzupełnia aktywność na blogu, na facebooku, na videoblogu, dochodzi do tego jeszcze magazyn jako medium i zaczyna to się fajnie kręcić. Druku nie planuję, darmowy magazyn będzie tak długo, jak się da (na razie nic nie wskazuje, żeby miał być płatny), wydawany jest w formie PDF-a.

To jeszcze pytanie o przyszłość blogosfery. Obecnie życie wirtualne w całości przenosi się do mediów społecznościowych, agregujących treści, jak facebook czy google plus. One też często generują główny ruch na blogu. Czy nie ma obaw, że social media wkrótce wchłoną to całe zaangażowanie blogosfery i blogi będą głównie tam obecne?
Ja nie mam z tym wielkiego problemu. To też widać na przykładzie facebooka, który wyssał aktywność z blogów, i to też widzę na swoim przykładzie. Łatwiej coś skomentować na facebooku niż na blogu. Jeżeli czytelnicy wolą komentować w innych miejscach, nie ma problemu. Czy wchłoną te aktywności? Nie jestem pewien, gdzieś tam zawsze znajdzie się spora grupa ludzi, która będzie wolała mieć swoje miejsce, swoje medium, swoje treści. I blog, adres, marka, domena dają tutaj takie możliwości. Wiesz, kaprys facebooka, kasujemy konto i cześć. Nie wiem, jakie będą kaprysy google’a, jak to będzie wyglądało… Na swoim blogu mogę robić wszystko. Ze swoim blogiem mogę robić wszystko, nawet zmienić go w sklep – to jest moje, przynajmniej w większym znaczeniu niż na facebooku czy google plus. Szczerze mówiąc, nie wiem, jaka będzie przyszłość blogosfery. Ludzie internetu, blogerzy, to są ludzie bardzo elastyczni, bardzo szybko dostosowują się do nowych technologii, zmieniających się warunków… Nie wiem, czy widziałeś taką listę najpopularniejszych ludzi na google plus w Polsce jakiś czas temu… I to byli w większości blogerzy (śmiech). Więc jaka będzie przyszłość blogosfery, nie wiem, ale ci ludzie doskonale się odnajdują w nowych mediach. To oni najczęściej testują nowe ciuchy albo nowe aparaty, kamery…

Blogosfera to jest zamknięte środowisko czy raczej nie? Jako bloger spotykasz się z innymi ludźmi piszącymi w danej tematyce, ale jak duża jest to grupa osób?
Nie odnoszę wrażenia, że jest to zamknięte środowisko. Dla uproszczenia mówię, że jestem blogerem, ale nie czuję się tam częścią blogosfery czy jej reprezentantem. Mówię o blogosferze, opisuję ją, oceniam, ale z punktu widzenia swojego. Blogosfera nie ma, i mam nadzieję, że nigdy nie będzie miała, swoich oficjalnych przedstawicieli, kodeksu, sądu koleżeńskiego czy jakiegoś innego. To jest miejsce, gdzie ludzie się wypowiadają na różne tematy, każdy ma swoje opinie, ale bardzo bym nie chciał, żeby pojawił się jakiś organ regulujący czy kodeks, za którego nieprzestrzeganie będzie grodziło wykluczenie z blogosfery. Tutaj działają trochę inne mechanizmy. Chyba szafiarki są zamkniętą bardziej grupą (śmiech). Tak mi się wydaje, ale mogę się mylić.

Jesteś jednym z najbardziej rozpoznawalnych blogerów. Czy mógłbyś powiedzieć, ilu masz czytelników dziś?
I tak, i nie, ponieważ analizując statystyki mojego bloga, to unikalnych wejść mam między 20 a 30 tysięcy. Ale czy to są moi czytelnicy…? Funkcjonuję na facebooku, funkcjonuję na google plus, funkcjonuję w realu… Sporo ludzi, z którymi się znam, też nie wchodzi na mojego bloga, część jedynie czyta magazyn, z częścią funkcjonuję na facebooku. Zatem nie koncentruję się na promocji samego swojego bloga jako miejsca www.blog.mediafun.pl, tylko jako marki Mediafun czy Maciek Budzich. Więc tych czytelników, tak szczerze mówiąc, nie jest wcale wiele, ale to też nie ma wielkiego znaczenia, gdyż marka Mediafun jest o wiele bardziej rozpoznawalna, szersza i może kiedyś się pokuszę o jakieś badania świadomości marki w branży czy internecie. Ale nie jest do końca uprawnione ocenianie popularności blogera po takich twardych statystycznych danych, zwłaszcza w dobie mediów społecznościowych.

Maciek Budzich to dziś osoba, bloger czy marka?
No właśnie, Maciek Budzich to osoba, twórca marki Mediafun. I teraz staram się wdrożyć proces zmiany tej marki, że Mediafun to nie jest Maciek Budzich, tylko Mediafun to jest magazyn i ekipa fajnych ludzi współpracujących z tą marką. Realizujemy coraz więszke projekty, do których jeden człowiek to za mało. Więc to będzie wieloosobowy kombajn multimedialny działający i testujący możliwości i różne miejsca, gdzie pojawiają się słowa: media, internet, serwisy społecznościowe.

Jesteś obecny na wielu serwisach społecznościowych. Czy nie przeraża Cię wszechobecność internetu i to, że ktoś prędzej się dowie czegoś z sieci niż od Ciebie bezpośrednio: co i gdzie jadłeś lub gdzie jesteś w danym momencie…?
Ilość serwisów mnie trochę przeraża i wkurza, ale raczej z tego punktu widzenia, że rzeczywiście gdzieś tam ilość informacji, jakie dostaję różnymi kanałami, muszę jakoś ogarnąć. Część osób napisze do mnie maila, część na facebooku, część na czacie na skypie, część na google plus i trochę jest to trudne do ogarnięcia. Natomiast to, czy ktoś się dowie, jaką zupę dzisiaj jadłem, czy gdzie się tam „zacheckinowałem”, to robię to dosyć świadomie. Mam gdzieś ustawioną granicę prywatności i jakoś jej nigdy nie przekroczyłem. Więc w przypadku mojej działalności to mówienie o tym, gdzie się wybieram, co robię i czy polecam jakąś knajpę, restaurację czy miejsce, jest związane z moją działalnością, i tutaj robię to bardzo świadomie. Na razie to działa całkiem dobrze.

Wywiad przeprowadzony dla Miesięcznika Kulturalnego I.PEWU