Kiedy mówimy o polskiej blogosferze, jego nazwisko wielu osobom przyjdzie na myśl jako pierwsze. Może popularniejszy jest Kominek, może i Grzegorz Marczak z Antyweb ma większy zasięg. Ale Maciek Budzich to dziś nie tylko bloger. To również doradca, redaktor naczelny, konsultant i ekspert w zakresie social mediów, startup'ów czy PR... Jak zwykł o sobie mówić: jednoosobowy kombajn multimedialny.
Jaka jest tematyka Twojego bloga i jak długo już go
prowadzisz?
Założyłem go w
2006 roku, to był taki czas, kiedy był duży boom na blogi, rozwijały się
również platformy blogowe. Miałem wrażenie, że na polskim rynku brakuje bloga,
który dotyczy reklamy, marketingu i nowych mediów. Mnóstwo się działo na
świecie, w Polsce temat reklamy wirusowej, ambientu i niestandardowych form
dopiero raczkował i gdzieś mi brakowało bloga, który by to opisywał. Kolejnym
powodem był fakt, że powoli przymierzałem się do zmiany pracy i zastanawiałem
się, czy blog może mi pomóc znaleźć następną oraz czy mógłbym swoją blogową działalność
dopisać do CV.
A kim jesteś z wykształcenia?
Mam wykształcenie
średnie, nie skończyłem studiów. Dwa razy wywalali mnie z zarządzania i marketingu
(niedawno miałem wykład na swojej starej uczelni :-). Ale nie jest to
absolutnie powód do chwalenia się, czy dopisywania się do listy ludzi sukcesu,
którzy nie ukończyli studiów. Owszem, są geniusze i sławni ludzie bez wyższego
wykształcenia, ale jest cała masa ludzi którzy studia rzucili i nic nie
osiągnęli - nie każdy kto miał kłopoty z matmą jak Einstein lub rzuci studia
zostaje człowiekiem sukcesu... o porażkach po prostu jest cicho.
Co jeszcze zainspirowało Cię do stworzenia tego bloga,
jaka była motywacja i myśl przewodnia, żeby go tworzyć wtedy i żeby go tworzyć
teraz?
Generalnie było
tak mnóstwo rzeczy, które się działy w mediach, w reklamie, w marketingu… te
rzeczy dzieją się cały czas. Temat bloga Mediafun jest bardzo pojemny, czasem w
nazwie bloga „media” było ważniejsze od „funu”, czasem „fun” był ważniejszy od
„mediów”. To się bardzo fajnie rozwinęło. Po jakimś czasie zauważyłem, że ten
blog jest jednocześnie moją pasją i czymś, co chętnie wykonuję bez zmęczenia 24
godziny na dobę. Tak naprawdę swoje CV zamieniłem na jedną linijkę tekstu -
www.blog.Mediafun.pl. No i rozwijam go zawodowo, co też procentuje ilością
kontaktów, różnego rodzaju zleceń czy możliwości współpracy. Generalnie to jest
bardzo fajny zawód. Jako bloger, jako właściciel jednoosobowego koncernu
multimedialnego mam wiele możliwości rozwoju, kontaktów, dostępu do wiedzy. Nie
zamieniłbym tego chyba na żadną pracę.
A początki były trudne czy od razu miałeś rzeszę oddanych
fanów?
Wolę określenie „czytelników”
- to zdecydowanie bliższe rzeczywistości... no i z tym „oddaniem” też bym nie
przesadzał – internetowa sympatia jest jeszcze bardziej krucha niż lód na
wiosnę. To po prostu grono ludzi którzy zaglądają na mojego bloga albo byli
ciekawi mojej opinii. Ale wracając do Twojego pytania, oczywiście, nie. Jak
każdy bloger… Przez pół roku nikt ciebie nie czyta, cieszysz się z każdego
komentarza… Początki nie były specjalnie trudne, ponieważ nie siliłem się na
kogoś, kim nie jestem, pisałem to, co lubię, opisywałem swoje obserwacje. Nie
przeczytałem żadnych kursów, poradników i rzeczy, które powodowałyby, że
musiałem prowadzić bloga według instrukcji, robiłem to po swojemu. To nie było
tak trudne, zabierało trochę czasu, ale wiesz, jak ktoś ma świra na jakimś
punkcie, to tego czasu nie liczy. I tak naprawdę to nie była taka ciężka praca
z mojej perspektywy. Gdybym miał to wycenić dla kogoś lub na godziny, to pewnie
byłoby to spore wyzwanie, ale tak…
Był jakiś breaking point, jakieś wydarzenie, które
wyniosło Twojego bloga jeszcze wyżej?
Było kilka takich
rzeczy, które też wynikały z rozwoju bloga. Całkiem fajnie sprawdziły się
wydarzenia - konferencje, które organizowałem jako bloger. Tych konferencji pod
różnymi nazwami było chyba z sześć albo osiem. To były darmowe konferencje dla
czytelników, dla ludzi związanych z marketingiem, z branżą, o internecie, o
mediach. To były fajne rzeczy, które i budowały taką więź, kontakty, i
przenosiły tę aktywność z sieci do realu. Miałem kilka tzw. „wykop-efektów” –
jakieś tam sprawy, które były interesujące dla internautów, ale to są tylko
momenty „lansu”. Ta fala wykopowiczów wpada na bloga, przelatuje i potem blog
wraca do poprzedniego stanu. Takim sporym plusem dla działalności jako blogera
jest też funkcjonowanie w realu: uczestnictwo w konferencjach i w formie widza,
i w formie prelegenta jak i w formie organizatora… To także jest ważne dla
działalności takiego bloga jak mój i gdzieś tam stał się on blogiem branżowym,
a ja postacią w polskiej branży marketingowej czy mediowej. Nie chcę gdzieś tam
używać słów, ale… no, mam dobre kontakty z branżą. Ciężko mi mówić, czy takim
dużym kopem był pomysł zorganizowania debaty z premierem (zapytajpremiera.pl) –
oprócz potrzeby zorganizowania takiej debaty to na pewno był mocny medialny strzał.
Gdzieś tam w mediach i prasie się przewinąłem jako organizator, ale głowy nie
dam, czy mi to przysporzyło specjalnie czytelników, których by interesowała
tematyka mojego bloga. Raczej więcej haterów, politycznych krzykaczy i ludzi
płaczących, dlaczego nie zostali zaproszeni na debatę. To było takie chwilowe
zainteresowanie mediów, co oczywiście też pomaga w promocji bloga czy
rozpoznawalności marki bloga. Ja traktuję Mediafun jako markę, nie jako bloga i
udowadniam, że zwykły szary człowiek z dostępem do komputera i do sieci sporo
może.
Jakie jeszcze ciekawe projekty wynikły przy okazji
tworzenia tego bloga?
Ciekawym wyzwaniem
było przecieranie szlaków, jeśli chodzi o zarabianie w polskiej blogosferze
oraz budowanie standardów współpracy z firmami. Mediafun był pierwszym, polskim
blogiem, który pozyskał oficjalnego sponsora. To było w 2008 roku, firma Agito,
która zasponsorowała mojego bloga. No i też staram się wszystkie akcje robić,
żeby to było na jasnych zasadach, z których będą mogły korzystać trzy strony:
bloger, firma i czytelnicy.
To jest temat, który się często przewija: czy na blogu da
się zarobić?
Trochę boję się o
tym mówić, bo wywołuje to jakieś niezdrowe emocje, uruchamia polską zazdrość i
nie do końca zarabianie na blogu jest rozumiane tak, jak ja to pojmuję. Na
blogu można zarobić i... nie można. Ja zarabiam ze swojej działalności: jako
blogera, jako specjalisty od marketingu, doradcy, konsultanta i jako redaktora
naczelnego Mediafun Magazynu, a blog jest dla mnie olbrzymim narzędziem do
promocji tego rodzaju działalności. Bezpośrednio nie koncentruję się na
zarabianiu z bloga. I chyba w Polsce dosyć trudno zarobić jest sensowne
pieniądze na samej działalności jako bloger, tak jak jest to rozumiane
zazwyczaj typowo, czyli pieniądze z reklam i kampanii reklamowych. To jest
ciężka robota i trzeba mieć ich naprawdę dużo, nielicznym się to udaje. Ale
jeśli ktoś czytałby ten wywiad, usłyszał, że można zarobić na blogu i pomyślał
„okej, to założę bloga…”, to wymaga to tyle wysiłku, że więcej można zarobić na
innym zajęciu. Natomiast jeśli się jest specjalistą w jakiejś dziedzinie albo
chce się rozwijać w danej branży, to blog jest fantastycznym zajęciem do
rozwijania, do zdobywania kontaktów, klientów, zleceń itd. I wtedy można mówić
o zarabianiu na blogu. W takim rozumieniu zarobienie na blogu ma sens i
rzeczywiście jest całkiem przyjemne. Śmieszą mnie wszelkiego rodzaju poradniki
pseudoguru od blogowania czy mediów społecznościowych... warto zapytać się
znanych i popularnych blogerów czy stosują metody „7 cudownych rad na
najlepszego bloga” czy „zostań milionerem w weekend”.
A jak wygląda ta współpraca z potencjalnymi sponsorami?
Czy oni już traktują blogerów poważnie czy nadal się zdarzają jakieś fuck-upy,
wpadki i próby wykorzystania?
Oczywiście
zdarzają się, najczęściej wynikają one z niewiedzy albo z traktowania blogerów
jako miejsca, gdzie można powiesić banner. Blogerzy, w tym i ja, się często
wkurzamy, oburzamy, opisujemy takie przypadki, ale najczęściej wynikają one z
niewiedzy albo takiego hurtowego traktowania blogerów. W momencie, kiedy teraz
rozmawiamy, godzinę temu, na jednym z blogów też pojawił się jakiś fuck-up…
Jakiś bloger dostał słabego maila, słabą propozycję. To też działa w dwie
strony: to jest fajny temat dla blogera. Każdy pewnie chciałby zostać tak
sławny jak Kominek… tzn. może nie każdy (śmiech). Część blogerów chciałaby mieć
taki case czy wpadkę jak Kominek z dr Oetkerem i w ogóle się na tym wylansować,
więc jeśli jest jakaś wpadka, to bloger często z tego korzysta, żeby na swoim
blogu zje**ć firmę. Natomiast firmy po tej sprawie z Kominkiem i po kolejnych
opisywanych wpadkach boją się trochę kontaktu z blogerami, nie za bardzo
wiedzą, jak je ugryźć. No i rozwiązania są dwa: albo jakieś indywidualne
podejście do blogera, poważne traktowanie, nawet spotkanie, rozmowa itd., wtedy
można uniknąć wielu nieprzyjemnych sytuacji, albo ignorancja i wysyłanie
hurtowych maili. No i wtedy mamy gotowy temat na bloga.
Teraz pojawiają się także agencje jak Kalicińscy, którzy
starają się pomagać w kontaktach firma – bloger…
To jest od
dłuższego czasu, ja też od czasu do czasu doradzam różnym agencjom, czasem
pomagam znajomym, którzy pracują w takich miejscach. Tym agencje zajmują się od
dawna: dostają zlecenia od klienta, klient często, jeśli jest świadomy
blogosfery, mówi „okej, uderzamy w blogosferę” albo dostaję taką sugestię od
agencji, która później dopasowuje klientowi blogerów do kampanii, do targetu.
Tak to funkcjonuje od 2-3 lat. Są agencje, które kumają blogosferę, są fajne
przypadki wykorzystania blogerów w kampanii reklamowej. Dla kontrastu do wpadki
z udziałem Reeboka, ostatnio ze Szczecina wróciła trójka blogerów, których
miasto zaprosiło na wycieczkę, na poznanie miasta. Czytałem relację jednej
blogerki, która była zachwycona Szczecinem. Nie musiała nic robić za wpisy.
Miasto postanowiło pokazać blogerce z Poznania, jak piękny jest Szczecin. I to
taka jest kampania – bardzo fajna, naturalna. Dochodzą do tego emocje blogera,
nie ma żadnego sprzedawania wpisów i takich rzeczy, które są nie lubiane przez
blogerów, nie lubiane przez czytelników i sztuczne dla klienta. Takich dobrych
kampanii zdarza się coraz więcej.
A jak oceniasz jakość tej polskiej blogosfery? Kiedyś
blogi były postrzegane jako miejsce, gdzie piszą o swoich problemach nastolatki,
później weszli w to ludzie z faktyczną wiedzą i ciekawymi rzeczami do
opowiedzenia. Ale dzisiaj jakby jakaś firma chciała wyłożyć pieniądze na
kampanię reklamową, to nie ma aż tak wielu blogerów o globalnym zasięgu. Jesteś
Ty, Gadzinowski, Marczak, Kurasiński, Pająk, Kominek i gdzieś to się kończy…
Na pewno żaden z
tych blogerów, których wymieniłeś, nie jest jakiś tam specjalnie najbardziej
popularny na tle polskiej blogosfery. Antyweb właściwie dla mnie przestaje być
blogiem, staje się serwisem technologicznym, bardzo fajnym, z blogerskim
zacięciem. Spider’s Web nie mówi o sobie „blog”, tylko „serwis o technologiach”.
To też jest taki dziwny syndrom, że pozostali blogerzy, których wymieniłeś, to
są ci, którzy często zabierają głos na temat blogosfery, pokazując swoją twarz,
występując na konferencjach, jawnie mówiąc o tym. Trochę szkoda, że tak
niewielu blogerów ma odwagę i chęć mówić o blogosferze w ten sposób. Zazwyczaj
jest to tam gdzieś w komentarzach albo narzekanie na swoim „blogasku”, albo
gdzieś tam piep***nie w anonimowych „komciach”. To to jest trochę szkoda.
Spotkałem się z paradoksem, że słyszymy „o Jezu, znowu ci sami blogerzy, ten
Budzich, ten Kurasiński, ten Gadzinowski…”, ale potem mam wrażenie, że ci sami
ludzie analizują polską blogosferę właśnie też na podstawie tych kilku blogów.
A dzieją się całkiem fajne rzeczy, i gdzieś tam w tych niszowych blogach,
skoncentrowanych na jakimś tam temacie, nie wiem, motoryzacji, sportu, książek,
sztuki. Te blogi nie będą pewnie nigdy popularne, nie przebiją się do jakiegoś
mainstreamu, nie będą, wiesz, miały milionowej czy wielotysięcznej
oglądalności, ale to będą nadal bardzo fajne blogi.
Czy bloger powinien mieć w takim razie jakieś parcie na
szkło?
Nie… chociaż każdy
bloger, który zaczyna pisać, ma jakiś cel, żeby podzielić się ze światem swoją
opinią. Więc to jest jakaś forma parcia na szkło. Powstaje pytanie, czy każdy
bloger musi się tam jakoś lansować czy pojawiać się w mediach.. Nie wiem, mogę
mówić za siebie. Wiem, jak działają media, wiem, że w przypadku mojego bloga
mówienie o mediach, zajmowanie się tym, pojawianie się na konferencjach to jest
element działalności pasujący do treści Mediafun, więc ja nie mam z tym
problemu. Fakt, że udaje mi się mówić na konferencjach branżowych o tym, jak wygląda
blogosfera, szkolić, jak mogą wyglądać kontakty z blogerami, czasem mówić o tym
w telewizji czy w stacjach radiowych – jestem przekonany, że wyjdzie na plus
blogosferze. Tak sobie to wymyśliłem i tak to czasem działa. Nie wiem, jakie są
tego efekty, ale mam wrażenie, że trochę zmieniło się postrzeganie blogów. Nie
jest to już tylko pamiętnik nastolatki, ale także medium, gdzie można spełniać
się w swojej pasji i każdy sobie jakąś dróżkę wycina po swojemu.
Wspomniałeś o mediach – we własnym środowisku, w
blogosferze tacy ludzie jak Ty mają należną renomę, a jak to jest z blogerami w
realnym świecie?
Wiesz, są ludzie,
dla których jestem fajnym gościem, a są i tacy, dla których jestem dupkiem.
Jest jeszcze mnóstwo ludzi, którzy jeszcze nigdy nie słyszeli o Maćku Budzichu
i Mediafunie. Norma. Ja lubię ludzi, lubię się z nimi spotykać w realu, na
blogu niczego nie udaję – chyba nikt nie wiał żadnego dysonansu poznawczego
między mediafunem blogerem z internetu a Maćkiem Budzichem w rzeczywistym
świecie.
A tradycyjne media sięgają po opinie blogerów? Jak często
się to im zdarza?
Najczęściej w
wakacje (śmiech). Cały czas traktują jako taką ciekawostkę, czyli najczęściej
pytania od mainstreamowych mediów czy dziennikarzy to są „czy blogi to nadal
pamiętniki?”, „czy można na nich zarobić?”. Raczej jest to jakaś ciekawostka,
chociaż to, co się dzieje z vlogami w Internecie… Tak naprawdę powstaje taka
druga telewizja. Ja też często się łapię na tym, że nie oglądam telewizji, ale
mam telewizor, który jest podłączony do internetu, i można tam oglądać youtube.
I tam oglądam swoje zasubskrybowane kanały, playlisty. I to jest dla mnie
telewizja. Zazwyczaj też, kiedy mainstreamowe media zajmują się vlogami, nie
zadadzą takich pytań, jakie ty teraz zadajesz, zazwyczaj muszą to być lajtowe
pytania dopasowane do poziomu czytelnika, oglądających czy słuchaczy. Więc to
jest takie trochę, wiesz… Ja też dostaję czasem komentarze, jak pojawiam się w
telewizji czy audycji radiowej i odpowiadam na pytania, że „ojej, ale słabe
pytania” albo „dziennikarz się nie przygotował”. A to zrozumiałe, że on mówi do
swojej grupy docelowej i są to jakieś podstawowe pytania.
Ja ostatnio się
złapałem na tym, że miałem wykład w Nowym Sączu dla studentów kierunków
nie-informatycznych i zacząłem gadać o możliwościach, jakie daje Internet, to
patrzyli na mnie jak na kosmitę. I potem tam dostałem od kogoś maila, że „panie
Maćku, niech się pan nie obrazi, jestem od pana tylko pięć lat młodszy, ale
pokazał mi pan, że jeśli chodzi o internet to jestem pięć lat do tyłu”. Wydaje
mi się, że ci coraz młodsi będą jednak coraz bardziej ogarniać internet.
Wracając do blogów, wielu specjalistów mówi dzisiaj, jak
pisać bloga, żeby na nim zarobić…
…no, to jest
pier***enie (śmiech). Tzn., to jest inna blogosfera, też bardzo ciekawa.
Takich naciągaczy oczywiście nie ma sensu słuchać, ale
może są jakieś zasady czy kodeks, którym powinien się kierować bloger, żeby
prowadzić sensownie tego swojego bloga?
Wiesz co, oprócz
kwestii technicznych, które trzeba ogarnąć – one nie są trudne i jakieś kursy
czy poradniki tego dotyczące można znaleźć w sieci – to specjalnego kodeksu dla
blogerów nie ma. Bardziej obowiązuje jakiś kodeks moralny: bądź fair, nie
oszukuj, nie kłam. Ale to są proste zasady życiowe. Natomiast takich żelaznych
zasad „czy kasować komentarze czy nie kasować?”, „czy używać wulgaryzmów?”
itd., to nie ma, bo zawsze znajdziesz bloga, który w ogóle się tych zasad nie
trzyma, a dalej jest blogiem. Każdy, kto zaczyna prowadzić bloga i będzie
konsekwentny w tym, co robi, będzie dalej funkcjonował. Jeśli np. bloger kasuje
jakieś negatywne komentarze, co przez niektórych może być uważane za złe albo
że w ogóle nie powinno się tak robić, to ok, jakoś się obroni. Jeżeli jest
wulgarny, prowokuje swoimi działaniami, to też jest w stanie się obronić.
Ważne, żeby być naturalnym. Można też kreować jakąś internetową postać czy
osobowość, ale wydaje mi się, że jest to o wiele trudniejsze w prowadzeniu
bloga, takie wykreowanie postaci. Kominek jest np. taką wykreowaną postacią i
to jest trudniejsze niż prowadzenie takiego bardziej osobistego bloga. Może
bardziej kontrowersyjne, ale trudniejsze.
Czyli ważna jest konsekwencja?
Tak, bycie sobą i
konsekwencja… albo też bycie pewnym swojego zdania. Na początku można sobie
przyjąć politykę np. „nie kasuję komentarzy”, a kiedy blog zaczyna być coraz
bardziej popularny, zaczyna być coraz więcej tych komentarzy, które zbaczają z
tematu, to tutaj można spokojnie kasować komentarze i tutaj twarda polityka komentarzy
może wyjść na plus blogowi. Dobrym przykładem jest serwis VaGli, gdzie kasowane
są wszelkie komentarze, które nie są związane z tematem, Kominek pod tym
względem też ma dość restrykcyjną politykę, Antyweb również ogłosił, że
wprowadza pełną moderację komentarzy, chociaż tam dopuszcza sporo.
Nie ma jednego
źródła czy poradnika. Ostrożnie podchodziłbym do wszelkich poradników „jak
blogować” czy „zostań superblogerem w weekend”. Dobrze jest ocenić bloga, kiedy
ten funkcjonuje w sieci przynajmniej rok. Wtedy już bloger sam wie, czego chce.
Często dostaję wiadomości „oceń mojego bloga, powiedz, co robię źle”, a miesiąc
temu został założony. Wiesz, takie blogi często padają. Zasilają właśnie pulę
blogów, których jest najwięcej, czyli blogów kończących się po jednym wpisie,
po tygodniu albo po miesiącu.
A jakie są wartości dodane związane z prowadzeniem
bardziej zauważalnego bloga w Polsce?
Na pewno można
sobie wyrobić grubą skórę, wyrobić sobie pewność siebie. Kiedy się łączy
swojego bloga z pisaniem, można podreperować swój warsztat pisarski, uodpornić
się na krytykę. Kiedy prowadzi się videobloga, można obyć się trochę z kamerą,
pozbyć się lęku, wstydu przed wypowiedziami publicznymi, nauczyć się dzielić
emocjami. W przypadku jeśli jest się nastawionym na zawód związany z
kreatywnością, z pasją, z jakimś wolnym zawodem, blog jak najbardziej może
pomóc w znalezieniu pracy czy zleceń lub wręcz zastąpić CV, może być też kołem
ratunkowym. Myślę, że wielu blogerom, jeśli będą chcieli znaleźć pracę, wystarczy
jeden wpis na własnym blogu „ok, szukam pracy, jestem chętny, jestem do
wzięcia” i jestem pewien, że wielu z nich bez problemu znalazłoby od razu
pracę. Więc tutaj korzyści są całkiem fajne. A jeśli prowadzi się bloga
związanego ze swoją pasją czy zawodem, to siłą rzeczy rozwijasz się w tej
dziedzinie i tutaj rozwój zawodowy też jest plusem. Inna sprawa, że są jeszcze
czytelnicy i znajomości. Jest mitem, że blogerzy siedzą non-stop przy
klawiaturze, teraz coraz więcej jest spotkań w realu, przestaje gdzieś
funkcjonować podział na świat realny i internetowy, te granice się mocno
zacierają. Wiadomo, że pula internetowych znajomych jest o wiele większa niż
tych w realu, ale ja często spotykam się z czytelnikami czy z ludźmi poznanymi
przez bloga i to jest moje największe grono znajomych, jeśli chodzi o świat
rzeczywisty.
No właśnie, skoro już jesteśmy przy temacie świata
realnego, to jak wygląda praca takiego blogera jak Ty? Jak wygląda Twój dzień?
Ja jestem
strasznym leniwcem. Wstaję, jak się obudzę… więc już słońce jest wysoko
(śmiech). Gdzieś tam pewnie mam spotkania z ludźmi związanymi z blogiem, z
magazynem, czytam sporo blogów… Jak mi się chce, to robię wpis na bloga, ale
ostatnio koncentruję się na przygotowaniu Mediafun Magazynu. Czasem pojadę na
jakieś spotkanie branżowe, na konferencję, na której występuję albo jestem
słuchaczem. No i tyle. Tak to chyba wygląda, może na pierwszy rzut oka wyglądać
wyjątkowo nudno, ale tak naprawdę w tym trybie dni uciekają bardzo szybko, są
tak fajne spotkania i tak interesujące rozmowy, że ostatecznie brakuje czasu na
prowadzenie bloga, tak jak bym chciał. Szukam teraz sposobów, jak to zrobić,
żeby moją aktywność, ciekawe osoby, to wszystko wrzucać na bloga w trochę
szybszym tempie i w bardziej naturalnej i emocjonalnej formie, niż to się
dzieje na podstawie wpisów, które robi się wieczorem na chłodno. Coraz bardziej
się zbliżam do formy videobloga – jest mi bliższy, bardziej naturalny i mam
wrażenie, że jeszcze bliższy świata realnego. Szukam sposobu jak dopasować
formułę do tematyki bloga.
Videoblogi to przyszłość?
Nie wiem, czy
przyszłość… Rozwija się technologia, jest mnóstwo serwisów, gdzie bardzo łatwo
wrzucić video, rozwija się hardware – kamery w telefonach coraz lepsze, większy
zasięg internetu, kamery, które kupisz, od razu przygotowują ci film do
youtube’a... Więc jest bardzo łatwo zostać twórcą videobloga. I jest ich
faktycznie coraz więcej. Jest jednak tez olbrzymia przestrzeń między
amerykańskimi a polskimi vlogerami, jeśli chodzi o jakość czy luz. Polacy wydają
się jacyś tacy bardziej smutni. Kiedy oglądałem relacje amerykańskich blogerów
z YouStars Live, to chciałbym być organizatorem takiej imprezy, która zostałaby
w ten sposób zrecenzowana. Polscy vlogerzy zaraz w komentarzach zaczęli od
„ktoś tam na nas zarobił” i takie polskie pier***enie. To jest słabe. No i
wiesz, serwisy też ułatwiają embedowanie, wrzucanie, dzielenie się plikami
video, nie ma problemu, żeby wrzucić świetnej jakości 1-gigowy plik na serwery.
No i przede wszystkim, można je oglądać na wielu urządzeniach. Nie tylko na
komputerze, ale i na telefonie, na iPadzie, w telewizorze itd. itd. Vlogosfera
raczej blogosfery nie zje, ani też jedna drugiej nie przegoni, natomiast vlogi
mogą być na pewno sporą konkurencją dla telewizji. Jest to też forma bardziej
naturalna – vlogera, w odróżnieniu od programu telewizyjnego, ja mogę
skomentować i wiem, że on to przeczyta, odpowie, może nawiąże do mojego
komentarza w swoim następnym materiale itd. Jest to jakaś relacja. Wręcz
vlogerzy często komunikują się ze sobą za pomocą vlogów, co jest bardzo fajną
sprawą.
Robi się z tego
taka tematyczna telewizja. Jakbyś zebrał sobie te wszystkie vlogi o modzie,
kosmetyczne czy kulinarne, to uzbierałby ci się kanał tematyczny z kontentem
większym niż w TVN Style.
Czyli vlogosfera faktycznie może być dla telewizji pewną
alternatywą…
Wiesz, telewizja
siłą rzeczy będzie się przemieszczać, wchodzić w internet i tę interaktywność,
jaką daje sieć, łączyć z telewizyjną jakością produkcji. Myślę, że wielu
vlogerów gdzieś tam ostatecznie wyląduje w kanałach telewizyjnych, ale bliski
jest moment, gdy to ci vlogerzy będą dyktować warunki stacjom telewizyjnym. I
jestem pewien, że wielu vlogerów też odmówi stacjom telewizyjnym, wybierając
wolność i niezależność, jakie daje internet. No i też pewnie coraz większe
pieniądze, nie oszukujmy się – blogowanie czy vlogowanie po angielsku daje
wiele szerszą publiczność niż vlogowanie po polsku.
W naszej rozmowie przewijał się niejednokrotnie Mediafun
Magazyn. Powiedz, jak doszło do powstania i czy to będzie zawsze tylko wersja
elektroniczna, czy może są plany, żeby to drukować…
Pytania o druk
często się pojawiają i… nie planuję drukować magazynu. Mówię, że wydaję
magazyn, ale wydaję go w internecie. Magazyn powstał chyba w 2007 roku, czyli
dosyć dawno – wtedy wydałem pierwszy, „zerowy” numer. Ja już wcześniej
pracowałem w magazynach i to było zawsze fajne, poza tym chciałem troszeczkę
zatrzymać czas, ten stream, który jest na blogach, w RSS-ach czy na facebooku.
To wszystko tam leci i z czasem spada w dół. Ja chciałem stamtąd wybrać treści,
trochę je zatrzymać w czasie, ubrać w ładniejszą formę, być może bardziej
zgłębić temat niż na blogach i w ten sposób pokazać. I to się fajnie przyjęło.
Po dłuższej przerwie ruszyliśmy od 2010 roku i mam nadzieję, że to będzie
regularny miesięcznik, a może nawet i częściej się będzie pojawiał. Jest to
fajna formuła, kiedy mamy magazyn, który tak naprawdę powstaje ze społeczności.
Gdzieś tam magazyny w podobnej tematyce raczej wyrastały z branży i były takimi
suchymi, trochę nudnawymi pismami, które musiały budować społeczność. A tutaj
jest inna droga: ze społeczności narodził się magazyn, udało się zebrać grupę
współpracowników poprzez mojego bloga. Ta grupa dalej się powiększa, można to
nazwać mediafunową ekipą czy drużyną, z którą realizujemy wspólne projekty.
Magazyn też daje więcej możliwości, uzupełnia aktywność na blogu, na facebooku,
na videoblogu, dochodzi do tego jeszcze magazyn jako medium i zaczyna to się
fajnie kręcić. Druku nie planuję, darmowy magazyn będzie tak długo, jak się da
(na razie nic nie wskazuje, żeby miał być płatny), wydawany jest w formie
PDF-a.
To jeszcze pytanie o przyszłość blogosfery. Obecnie życie
wirtualne w całości przenosi się do mediów społecznościowych, agregujących treści,
jak facebook czy google plus. One też często generują główny ruch na blogu. Czy
nie ma obaw, że social media wkrótce wchłoną to całe zaangażowanie blogosfery i
blogi będą głównie tam obecne?
Ja nie mam z tym
wielkiego problemu. To też widać na przykładzie facebooka, który wyssał
aktywność z blogów, i to też widzę na swoim przykładzie. Łatwiej coś
skomentować na facebooku niż na blogu. Jeżeli czytelnicy wolą komentować w
innych miejscach, nie ma problemu. Czy wchłoną te aktywności? Nie jestem
pewien, gdzieś tam zawsze znajdzie się spora grupa ludzi, która będzie wolała
mieć swoje miejsce, swoje medium, swoje treści. I blog, adres, marka, domena
dają tutaj takie możliwości. Wiesz, kaprys facebooka, kasujemy konto i cześć.
Nie wiem, jakie będą kaprysy google’a, jak to będzie wyglądało… Na swoim blogu
mogę robić wszystko. Ze swoim blogiem mogę robić wszystko, nawet zmienić go w
sklep – to jest moje, przynajmniej w większym znaczeniu niż na facebooku czy
google plus. Szczerze mówiąc, nie wiem, jaka będzie przyszłość blogosfery.
Ludzie internetu, blogerzy, to są ludzie bardzo elastyczni, bardzo szybko
dostosowują się do nowych technologii, zmieniających się warunków… Nie wiem,
czy widziałeś taką listę najpopularniejszych ludzi na google plus w Polsce
jakiś czas temu… I to byli w większości blogerzy (śmiech). Więc jaka będzie
przyszłość blogosfery, nie wiem, ale ci ludzie doskonale się odnajdują w nowych
mediach. To oni najczęściej testują nowe ciuchy albo nowe aparaty, kamery…
Blogosfera to jest zamknięte środowisko czy raczej nie?
Jako bloger spotykasz się z innymi ludźmi piszącymi w danej tematyce, ale jak
duża jest to grupa osób?
Nie odnoszę
wrażenia, że jest to zamknięte środowisko. Dla uproszczenia mówię, że jestem
blogerem, ale nie czuję się tam częścią blogosfery czy jej reprezentantem.
Mówię o blogosferze, opisuję ją, oceniam, ale z punktu widzenia swojego.
Blogosfera nie ma, i mam nadzieję, że nigdy nie będzie miała, swoich oficjalnych
przedstawicieli, kodeksu, sądu koleżeńskiego czy jakiegoś innego. To jest
miejsce, gdzie ludzie się wypowiadają na różne tematy, każdy ma swoje opinie,
ale bardzo bym nie chciał, żeby pojawił się jakiś organ regulujący czy kodeks,
za którego nieprzestrzeganie będzie grodziło wykluczenie z blogosfery. Tutaj
działają trochę inne mechanizmy. Chyba szafiarki są zamkniętą bardziej grupą
(śmiech). Tak mi się wydaje, ale mogę się mylić.
Jesteś jednym z najbardziej rozpoznawalnych blogerów. Czy
mógłbyś powiedzieć, ilu masz czytelników dziś?
I tak, i nie,
ponieważ analizując statystyki mojego bloga, to unikalnych wejść mam między 20 a 30 tysięcy. Ale czy to są
moi czytelnicy…? Funkcjonuję na facebooku, funkcjonuję na google plus,
funkcjonuję w realu… Sporo ludzi, z którymi się znam, też nie wchodzi na mojego
bloga, część jedynie czyta magazyn, z częścią funkcjonuję na facebooku. Zatem
nie koncentruję się na promocji samego swojego bloga jako miejsca www.blog.mediafun.pl,
tylko jako marki Mediafun czy Maciek Budzich. Więc tych czytelników, tak
szczerze mówiąc, nie jest wcale wiele, ale to też nie ma wielkiego znaczenia,
gdyż marka Mediafun jest o wiele bardziej rozpoznawalna, szersza i może kiedyś
się pokuszę o jakieś badania świadomości marki w branży czy internecie. Ale nie
jest do końca uprawnione ocenianie popularności blogera po takich twardych
statystycznych danych, zwłaszcza w dobie mediów społecznościowych.
Maciek Budzich to dziś osoba, bloger czy marka?
No właśnie, Maciek
Budzich to osoba, twórca marki Mediafun. I teraz staram się wdrożyć proces
zmiany tej marki, że Mediafun to nie jest Maciek Budzich, tylko Mediafun to
jest magazyn i ekipa fajnych ludzi współpracujących z tą marką. Realizujemy
coraz więszke projekty, do których jeden człowiek to za mało. Więc to będzie
wieloosobowy kombajn multimedialny działający i testujący możliwości i różne
miejsca, gdzie pojawiają się słowa: media, internet, serwisy społecznościowe.
Jesteś obecny na wielu serwisach społecznościowych. Czy
nie przeraża Cię wszechobecność internetu i to, że ktoś prędzej się dowie
czegoś z sieci niż od Ciebie bezpośrednio: co i gdzie jadłeś lub gdzie jesteś w
danym momencie…?
Ilość serwisów
mnie trochę przeraża i wkurza, ale raczej z tego punktu widzenia, że
rzeczywiście gdzieś tam ilość informacji, jakie dostaję różnymi kanałami, muszę
jakoś ogarnąć. Część osób napisze do mnie maila, część na facebooku, część na
czacie na skypie, część na google plus i trochę jest to trudne do ogarnięcia.
Natomiast to, czy ktoś się dowie, jaką zupę dzisiaj jadłem, czy gdzie się tam „zacheckinowałem”,
to robię to dosyć świadomie. Mam gdzieś ustawioną granicę prywatności i jakoś
jej nigdy nie przekroczyłem. Więc w przypadku mojej działalności to mówienie o
tym, gdzie się wybieram, co robię i czy polecam jakąś knajpę, restaurację czy
miejsce, jest związane z moją działalnością, i tutaj robię to bardzo świadomie.
Na razie to działa całkiem dobrze.