środa, 22 maja 2013

Praca marzeń - checked!


Poniedziałek rano, ale nie wstaję wkurwiony. Przede wszystkim dlatego, że nie jest to 6 rano, a 7:30, więc nie jestem niewyspany. A po drugie... przecież lubię moją pracę. Kilka miesięcy temu po prostu ubzdurałem sobie, że będę żył z wymyślania pomysłów. Dziś żyję! I to szczęśliwie, na przekór całemu wiecznie narzekającemu narodowi, który spodziewa się, że od beznadziejnej roboty uratuje ich skreślenie sześciu magicznych liczb.

Decyzje, od których nie ma odwrotu
Pamiętam doskonale moment, który wiele w kontekście szukania pracy zmienił. Był to ten pstryczek w mózgu, który przełącza się nieodwracalnie, a brzmiał on: "tylko praca, którą będę lubić, i żadna, kurwa, inna". Wielu osobom nie poleciłbym tej drogi i w ich przypadkach byłaby to głupia decyzja. U mnie wyszło - pociągnęło to za sobą szereg działań i kosmiczną pewność, że właśnie tak po prostu będzie. Inne, te mniej pozytywne scenariusze na swoje życie spaliłem. I dzięki temu nie tkwię teraz w strumieniu ludzi narzekających na początek tygodnia, których żale przeplatają się w social mediach z postami o kawie oraz odliczaniem do weekendu. A dodatkowo jako rasowy buntownik z zasady mogę spokojnie iść pod prąd, ciesząc się (!) z faktu podróży do pracy. No i oczywiście nie robię tego o 7 rano. Oduczyłem się nawyku wstawania przed słońcem, więc działam w branży, w której jeździ się na 9-10. I wtedy nawet w metrze usiąść można... How cool is that?

That's how we roll it! (in the interactive agency)
Próbowałem już obu moim babciom wyjaśnić, czym się zajmuję, jednak poległem z kretesem. Na szczęście Wy młodzi jesteście, więc na hasło "internet" nie zrobicie miny, jakbym Wam oznajmiał, że wymyśliłem, jak sprawić, by Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej. W nocy zatem wymyślam, jak podbić świat realny, a w dzień ten social mediowy. Jara mnie też sam proces koncepcyjny, gdzie od podstaw tworzy się stronę, aplikację, promocję... Coś z niczego. Ostatnio nawet odważnie uznano, że moja choroba psychiczna jest na tyle niegroźna, iż dostanę kody dozorcy do całkiem sporego fanpage'a... Wiecie: produkcja, dystrybucja, masturbacja. Pomysłami, rzecz jasna. Fanpage jeszcze stoi, ja się spełniam artystycznie, a fani marki mają dobry content. Win win win. A nawet jak akurat jakiś pomysł zostanie skillowany (to jak aborcja nienarodzonego dziecka, seriously!), to w ramach odstresowania zawsze można pograć w piłkarzyki. Wspominałem już, że praca marzenie?


W świecie briefów i contentów
A skoro już mnie znienawidziliście, to nie będę wspominał o dużym mieszkaniu, w którym na co dzień robimy te internety. Łazienka z prysznicem i kuchnia z mikrofalą to przecież podstawowe elementy wyposażenia w każdym biurze. Nie będę wspominał również o totalnej anty-korpo atmosferze: bez dress code'u, nadęcia i blokad stron z facebookami, torentami i redtubami (chociaż na te dwa ostatnie nie wchodziłem, więc tak tylko zakładam). Na pocieszenie powiem Wam, że jest jeszcze system projektowy, który u normalnych ludzi nie zawsze się sprawdza. Jak jest praca, to siedzi się do końca aż się tego z siebie nie zrzuci, a jak nie ma, to można sobie i na obiad wyskoczyć ;)
Wśród tego całego social mediowego pluszu dotarł do mnie wczoraj jeden zgrzyt. Zawsze gdzieś będzie ta walka z klientem. Nigdy nie będzie tak, że nasza czy inna agencja dostanie zielone światło na realizację wszystkich najbardziej pokręconych wizji mimo przekonania co do ich skuteczności. Nawet tu pojawia się ułamek tego irytującego braku wolności, który z wiekiem człowieka przyciska coraz mocniej do ziemi. Dlatego dobrze, że jest ten blog, na którym sam decyduję o każdym postawionym znaku w tekście i kolorze w designie (jeśli akurat wiem, jak to zmienić). To w pełni mój świat. 

Tyle sposobów na życie, ile marzeń
Pamiętacie, kim chcieliście zostać, jak byliście mali? Mi bardzo długo tkwiła w głowie kariera piłkarza, który podporządkowuje każdy swój dzień treningom, a w weekend walczy do ostatniej kropli potu i krwi o lepsze jutro (miejsce w tabeli). Wyzbyłem się tego dopiero w liceum po długiej serii kontuzji. Ale nic straconego, gdyż od dłuższego czasu mam w głowie jakiś pierdyliard pomysłów na pracę marzeń, bo w sumie tyle pomysłów, ile marzeń. Część z nich po prostu czeka na odpowiedni czas. Dziś wiem, że niewiele rzeczy dawałoby w tym momencie taką satysfakcję, jak właśnie tworzenie kreatywnych koncepcji i tekstów - na ten moment to jest optymalna opcja dla mnie.
To kto z Was jeszcze może ohashtagować swoją codzienność hasłem #LoveMyJob?

13 komentarzy:

  1. #LoveMyJob ;) Nie jesteś sam. Oby było takich ludzi coraz więcej, bo ciężko się pracuje z #nienawidzęSwojejPracy

    OdpowiedzUsuń
  2. super, Rafał! Ty też w branży kreatywnej czy coś zupełnie innego?

    OdpowiedzUsuń
  3. IT - Web Developer ;) ale w sumie robienie internetów wymaga trochę kreatywności czasem ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Szkoda życia i czasu na ludzi, którzy nie wierzą w swoją kreatywność - ona wymagana jest wszędzie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Patrząc z takiej perspektywy to w sumie muszę się zgodzić ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Również #LoveMyJob . A z doświadczenia ze współpracy z różnymi innymi kreatywnymi powiem tylko, że klienci ucinający łeb niektórym pomysłom są jak najbardziej wskazani. Często kreatywni nie dostosowują się do założonych celów, idąc w sam pomysł.

    OdpowiedzUsuń
  7. Artur, nie mam nic przeciwko świadomym brand managerom :) I myślę, że czasem obie strony mogłyby się wykazać choć resztkami empatii w imię lepszej, bardziej owocnej współpracy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Post nt 'jak nie dostałem się do agencji' jest, a gdzie post 'o tym jak zostałem szczęśliwym pracownikiem..'? ;) Myślę, że zmagania zakończone pozytywnym rezultatem byłyby równie ciekawym wpisem jak ten wspomniany przeze mnie powyżej. Czy równie dużą kreatywnością musiałeś się wykazać? (list z pogróżkami wersja z krwawym dodatkiem?;)) Liczę na więcej wpisów z pracy w sm.

    A poza tym dobrze się Ciebie czyta ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziękuję, anonimowy czytelniku :)
    Obecna praca jest właśnie efektem wcześniejszych starań - przy wysyłaniu kolejnych CV wspierałem się linkiem do wspomnianego przez Ciebie tekstu. Kilku potencjalnych pracodawców mocno punktowało moją kandydaturę dokładnie za tamtą akcję.

    OdpowiedzUsuń
  10. Czyli standardowe cv odchodzą do lamusa. Świetnie, że docenili Twoją kreatywność. Nic tylko brać z Ciebie przykład w nietuzinkowym staraniu się o great job ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. I tak, i nie z tymi standardowymi CV. Wiesz, w branży kreatywnej lub jej pokrewnych ważne jest się wyróżnić i wtedy żadnego CV nie potrzebujesz - wysyłasz krótki opis doświadczenia, a reszta Twojej działalności jest jakby widoczna. Natomiast są dziedziny życia, gdzie jednak najważniejszym dokumentem jest właśnie ten stary, skostniały, prosty do bólu życiorys.

    OdpowiedzUsuń
  12. Hm a jak nazywa się fachowo takie stanowisko od kreatywnych koncepcji i tekstów?

    OdpowiedzUsuń